EN

17.10.2024, 08:46 Wersja do druku

Warszawa. Krystyna Janda: spektakl „Koniec czerwonego człowieka” to przestroga

Tym spektaklem nie chcę dawać żadnych odpowiedzi, sztuka nie jest też próbą rozliczenia się z komunizmem. Chciałabym, by ten spektakl był przestrogą, ostrzeżeniem, przypomnieniem – powiedziała PAP Krystyna Janda. Od 17 października w Och-Teatrze będzie można zobaczyć „Koniec czerwonego człowieka” w jej reżyserii.

fot. Robert Jaworski

Dramat oparty jest na zbiorze reportaży noblistki Swietłany Aleksijewicz "Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka", w którym sportretowana została Rosja w czasach po rozpadzie ZSRR. Sztuka, napisana przez słowackiego dramaturga Daniela Majlinga i wystawiona w Pradze 3 marca 2022 r., czyli tydzień po pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę, powstała po ataku na Krym i Donbas w 2014 r. Teraz tematem mierzy się Krystyna Janda w Och-Teatrze.

"Bardzo dobrze znam książkę Swietłany Aleksijewicz. Uważam ją za dzieło konieczne, ponadczasowe i wstrząsające. Czasy secondhand traktuję jak odkrycie, kompendium, próbę analizy, fresk... Pisarka w emocjonalny sposób - za pomocą wielu historii, przykładów, wątków - opowiada o człowieku tam urodzonym, jednocześnie analizuje reakcje ludzi na upadek Związku Radzieckiego oraz to, co nazywamy rosyjską duszą" – powiedziała PAP Krystyna Janda. "Jej białorusko-ukraińskie pochodzenie sprawia, że pisarka jest szczególnie wrażliwa na to, co stało się z Ukrainą i Białorusią w wyniku rozpadu ZSRR" – dodała.

Reżyserka po przeczytaniu książki nie sądziła, że na jej podstawie można zrobić spektakl. "Kiedy dowiedziałam się, że w Czechach powstała adaptacja, która cieszy się dużym powodzeniem, postanowiłam przeczytać ten tekst. Po lekturze uznałam, że warto by było, aby takie przedstawienie powstało i w Polsce" – powiedziała. Za tłumaczenie scenariusza odpowiada Michał Sieczkowski.

Spektakl nie jest wierną adaptacją książki. Jak wyjaśniła Krystyna Janda, "jest to niemożliwe, scenariusz zawiera jedynie wybrane wątki ze zbioru Aleksijewicz. Tekst sztuki jest też i mniej, i czasem bardziej radykalny niż książka". "W teatrze historia rozpoczyna się w 1989 roku, a ostania scena to rok 2003, między scenami mijają dwa, trzy, pięć lat. Pokazujemy newralgiczne momenty. Rodzinę Aleksiejewów, rodzinę generała-majora Aleksiejewa, i jej los z wyraźnymi odniesieniami do sztuk i bohaterów Czechowa. Galerię postaci, z których każda ma inny stosunek do przeszłości i przyszłości. Nienawiść i tęsknotę za dawnym wielkim ZSRR i otwartość z jednoczesnym rozczarowaniem nową Rosją. Ofiarami są wszyscy. Ofiarą jest także dziecko wychowywane w ideałach patriotyzmu i bohaterstwa śmierci za ojczyznę" - wyjaśniła.

Według Jandy w spektaklu można zauważyć dwie przeciwstawne postawy Rosjan - jedni bohaterowie angażują się w zachodzące zmiany, inni opowiadają się za dawnym Związkiem Radzieckim. "W jednej rodzinie mamy dwóch mocno określonych ideowo mężczyzn. Pierwszy to major-generał, który jest masowym mordercą. W czasie drugiej wojny światowej mordował Niemców, w czasach komunistycznych – swoich współobywateli. Drugą postacią jest wujek, który ma za sobą doświadczenie Syberii. Obaj uważają, że racja jest po ich stronie, że tak trzeba było się w życiu zachować, ktoś musiał zrobić porządek" – podkreśliła.

Racje i argumenty krzyżują się w tragicznych wyborach. "Widać tęsknotę za kulturą radziecką – muzyką, sztuką, baletem - potęgą kraju, którego świat się bał, ale go kochał, według nich. Związek Radziecki zamienił się w supermarket, dostaliśmy coca-colę zamiast wolności - pada ze sceny. W ocenie bohaterów sztuki przyszłość wygląda okropnie. Ludzie też są godni potępienia, demokracja według nich budzi najgorsze instynkty" - wskazała Janda.

Wśród członków rodziny są również przedstawiciele nowego pokolenia. Jak wskazała Janda, "to pokolenie nie analizuje już historii, ale też nie umie się odnaleźć w nowej rzeczywistości". I właśnie to wydawało jej się interesujące.

"Homo sovieticus wciąż żyje w społeczeństwie rosyjskim. Zaorywanie mózgu przez wiele pokoleń przynosi nieodwracalne skutki. Jak mówi jedna z postaci sztuki, istnieje przekonanie, że człowiek radziecki nie może być wolny, bo wszystko spier... Rosjanie mają doświadczenie całych wieków niewoli oraz braku suwerenności w myśleniu i życiu" – wyjaśniła. "Ten utwór jakby przeczuwa wojnę, którą przeżywamy" - dodała.

Krystyna Janda oceniła, że w Polsce można zaobserwować podobny problem. "Ciągle jest wielu ludzi, którzy tęsknią za komunizmem. Za PRL-em. Uznałam, że warto się nad tym zastanowić" – powiedziała.

W spektaklu występują Dorota Nowakowska, Lidia Sadowa, Grażyna Sobocińska, Agnieszka Warchulska, Tomasz Borkowski/ Łukasz Garlicki, a także Stanisław Brejdygant, Aleksander Kaźmierczak, Bartosz Łućko/ Szymon Szczęsny oraz Piotr Łukawski, Krzysztof Ogłoza, Mateusz Rzeźniczak, Przemysław Sadowski i Grzegorz Warchoł. Jak wyjaśniła Krystyna Janda, obsadę wybierała typologicznie i charakterologicznie. "Nie zastanawiałam się, czy któryś z aktorów jest mniejszą, czy większą gwiazdą. Po prostu szukałam ludzi, którzy by najlepiej opowiedzieli o problemie swojej postaci" – podkreśliła.

Artystka spodziewa się polemik i ataków po premierze, ale - jak mówi - wlicza to w koszty przedsięwzięcia. "Co więcej, ludzie nie kupują biletów na ten spektakl, pierwszy raz w historii naszej fundacji mamy niesprzedane bilety na cały pierwszy blok" – dodała. "Ludzie usłyszeli, że sztuka jest o Związku Radzieckim i Rosji. To wystarczyło. Wojna, która toczy się w Ukrainie, odstrasza od tematu" – oceniła. "Zobaczymy, jakie będą losy przedstawienia. Będziemy je grać, ponieważ uważam, że warto" – zapewniła.

Zapytana, czy brak zainteresowania spektaklem może wynikać także z tego, że część polskiego społeczeństwa - ta tęskniąca z PRL-em - nie chce się przeglądać w tym przedstawieniu, artystka zaznaczyła, że z roku na rok ludzie mają coraz większą świadomość, nie ma już powrotu do czasów komunistycznych. "Myślę, że wojna w Ukrainie uświadomiła nam wiele rzeczy w tej kwestii" – dodała.

Zapytana, co musi się stać, aby w społeczeństwie nastąpiła trwała zmiana, Krystyna Janda powiedziała, że chyba musi umrzeć pokolenie, które komunizm zna z własnego doświadczenia. Pamiętajmy, że duża grupa społeczeństwa bardzo wiele zawdzięcza tamtym czasom" – powiedziała.

"Transformacja zaczęła wymagać od ludzi wysiłku, pracy nad sobą, a także gotowości do zmian. Wiele osób nie było do tego zdolnych - chciały dalej żyć bezproblemowo za 2 tys. miesięcznie. Jedyne, co ich bolało, to to, że ci, którzy więcej pracowali, byli zdolniejsi, mieli możliwości czy odwagę założyć własne firmy, nagle stawali się bogatsi. Wiele osób tęskni właśnie za tym brakiem wysiłku. One wolałyby, żeby ktoś za nie myślał i decydował. Oraz żeby było sprawiedliwie" – oceniła Janda.

Wskazała także, że spektakl nie chce dawać żadnych odpowiedzi. "Jedynie przestrzega oraz przypomina, z czym wiąże się ta mentalność, stara się uświadomić widzom ten problem" - wyjaśniła. Spektakl nie jest jednak próbą rozliczenia z komunizmem i jego wpływem na mentalność ludzi. "Tekst sztuki do tego nawet nie pretenduje" - dodała.

Premiera spektaklu odbędzie się 17 października. Pierwsze spektakle zaplanowano od piątku do poniedziałku (18-21 października).

Źródło:

PAP