„Jesień” wg Ali Smith w reż. Katarzyny Minkowskiej we wrocławskim Teatrze Polskim w Podziemiu. Pisze Marcin Wojciechowski na Facebooku.
Czy człowiek może zachować niewinność i piękno w czasach kryzysu, przemocy i chaosu?
Jak przeszłość determinuje
teraźniejszość i w jaki sposób rzeczywistość polityczna wpływa na to, kim
jesteśmy?
Czy da się ocalić skrawki
wspomnień i zbudować z nich bezpieczną przystań, w której można schować się
przed nieuchronnością zmian?
Jak bardzo idealizacja
"lepszych czasów" ignoruje rzeczywiste problemy?
Akcja teatralnej adaptacji powieści "Jesień"
szkockiej pisarki Ali Smith rozgrywa się w Wielkiej Brytanii po referendum w
sprawie Brexitu. Elisabeth Demand - trzydziestoletnia wykładowczyni historii
sztuki - odwiedza stuletniego przyjaciela. Daniel Gluck jest przykuty do łóżka
i większość czasu spędza w stanie półświadomości. Ich nietypowa relacja sięga
czasów, gdy Elisabeth była dzieckiem. Lektura książek pogrążonemu w śpiączce
mężczyźnie jest próbą zatrzymania czasu, kiedy w tle dokonują się naturalne zmiany
pór roku i przemiany społeczno-polityczne.
Katarzyna Minkowska zachwyciła mnie już raz w tym roku
reżyserując "Kiedy stopnieje śnieg" w TR Warszawa. Z wielkim
zainteresowaniem obejrzałem więc jej najnowszą propozycję. I nie zawiodłem się.
Spektakl, którego premiera odbyła się w Teatrze Polskim w Podziemiu we
Wrocławiu, reżyserka poprowadziła z dużym wyczuciem, wspaniale zachowując
proporcje. Jest w nim więc sporo luzu i zabawy, przede wszystkim są jednak
prawdziwe emocje, spora dawka intymności i dużo refleksyjnych momentów.
Powstała wielkowymiarowa ballada na głosy kilku pokoleń
(Daniel, Wendy, Elizabeth) o trudach akceptacji tego, na co nie mamy wpływu -
nieuniknionych zmian wpisanych w życiorys każdego z nas i nieuchronnego
przemijania, którego nie da się zatrzymać. Po dusznym, gorącym i pełnym energii
lecie, zawsze przychodzi tytułowa jesień - czas wolniejszych myśli, przygotowań
na zimowy sen, moment zatrzymania, kiedy zlepiamy skrawki wspomnień i migawki z
przeszłości.
W spektaklu twórcy poruszają wiele współczesnych problemów.
Pokazują podziały i napięcia społeczne, wzajemną nieufność, ksenofobię i strach
przed "obcymi", marginalizację kobiet w historii sztuki,
konsumpcjonizm, materializm i powierzchowność kultury masowej. Na tle tych
rozedrganych sytuacji międzypokoleniowa więź dwójki bohaterów wydaje się czymś
niezwykle trwałym.
Jest w tym spektaklu kilka świetnych momentów - wzrusza
odkryta "miłość nieznana" Wendy i Zoe, do łez bawią żarty
człowieka-drzewa podczas wywiadu telewizyjnego. Zachwyca piękny wizualnie hołd
złożony twórczości Pauline Boty, brytyjskiej malarce pop-artu. W fotel wbija
surrealistyczna scena dialogu człowieka-drzewa z uzbrojonym mężczyzną -
symbolizująca konflikt między przetrwaniem i pokojem a zniszczeniem i przemocą.
Całość jest znakomicie zagrana. Fantastyczna Justyna
Janowska w głównej roli raz zachwyca dziewczęcą naiwnością, po chwili z
lekkością pokazuje delikatność nastolatki, by ostatecznie buntować się i
stawiać czoło światu jako dorosła kobieta. Nie jest to łatwa rola, ale aktorka
odnalazła się w tej mieszance, niezauważalnie przechodząc z dziecka przez
podlotka w trzydziestolatkę.
Ciekawą i wielowymiarową postać stworzyła też Halina
Rasiakówna. Raz jest niedojrzałą i zagubioną kobietą, która nie do końca
odnajduje się w roli matki. Innym razem naiwnie daje się wciągnąć w wir
telewizyjnego show i koreańskich seriali, by za chwilę emanować pewnością
siebie jako uczestniczka akcji protestacyjnych. Zawsze jednak skupiona na sobie
i znakomicie wyglądająca w świetnych kostiumach Joli Łobacz.
No i jest jeszcze Michał Opaliński w drugoplanowych rolach
pracownicy poczty, pielęgniarki czy sprzątaczki. Trochę przypominający mi
kultowych bohaterów kreowanych przez Artura Barcisia w "Dekalogu"
Krzysztofa Kieślowskiego. Postacie stworzone przez Opalińskiego są nie tylko
obserwatorami i uczestnikami przemian, ale także komentatorami i przede
wszystkim głosami sumienia. Aktor tworzy niezwykle wyraziste role wydobywając z
nich elementy tragiczne i komiczne, swobodnie nimi żonglując. Ma w sobie dużą
nutę nostalgii, w którą sam odpływa, by po chwili sprowadzić siebie i rozmówcę
na ziemię oraz pogrozić palcem. Majstersztyk!
Warto też zwrócić uwagę na świetną scenografię (Łukasz
Mleczak). Jej stałym elementem jest poczekalnia, w której każdy z nas czeka na
swój "szczęśliwy" numerek, żeby stawić się przy "okienku
życia", obracające przez aktorów mieszkanie Elisabeth i Wendy, które
możemy oglądać niemal z każdej strony oraz piękne żywe drzewo, które wyrasta na
środku w drugiej części przedstawienia.
"Jesień" w reżyserii Katarzyny Minkowskiej to
spektakl o trwałej międzypokoleniowej przyjaźni na tle zmiennych momentów i
problemów współczesnego świata. Z jednej strony to bardzo intymny portret
bohaterów, z drugiej - szeroka refleksja nad społeczeństwem w niepewnych
czasach pełnych podziałów politycznych.
Piękna rzecz o upływającym czasie i próbie zatrzymania pamięci. Warto dać nura w ten niezwykły szelest jesiennych liści w fantastycznym wykonaniu aktorów Teatru Polskiego w Podziemiu i studentów wrocławskiej AST. Spektakl, którzy jest jak dobra herbatka z miodem i imbirem - rozgrzewa, przynosi ulgę i spokój. Idealny na jesienne (i nie tylko) wieczory. Koniecznie