W finale wielu przedstawień główni bohaterowie - także kochankowie - często popełniają seppuku i umierają z godnością. To w Japonii jest uznawane za dobre zakończenie. Z dr Igą Rutkowską rozmawia Beata Janowska w Gazecie Wyborczej.
BEATA JANOWSKA: W 2019 r. pierwszy raz w historii gościł w Polsce japoński teatr kabuki – amatorska trupa ze wsi Kuromori. Od 1740 r. wystawiane są tam przedstawienia ku czci lokalnego bóstwa opiekuńczego. Historia kabuki pełna jest sprzeczności i zwrotów. Teatr z gruntu miejski, który naśladowano na wsiach. Teatr o pierwiastkach religijnych z erotycznymi scenami. Teatr, którego aktorów traktowano na równi z prostytutkami i który w XIX w. został uznany za narodowe dziedzictwo. Oficjalnie narodził się koło 1603 r., kiedy kapłanka Okuni z jednej z najważniejszych świątyń sintoistycznych w Japonii w Izumo zaczęła występować w 200-tysięcznym wówczas Kioto.
DR IGA RUTKOWSKA: W tamtych czasach liczne kapłanki, z założenia dziewice, podróżowały po kraju i zarabiały na utrzymanie swoje i świątyni, wykonując grupowe tańce wotywne. Z jakiegoś powodu Okuni zaczęła również wraz z towarzyszem dawać przedstawienia w wyschniętym korycie rzeki Kamo w Kioto, gdzie zbierała się miejska awangarda artystyczna. Ona przebierała się za mężczyznę, on za kobietę. Odgrywali scenki z burdeli przeplatane tańcami. Widzowie mogli się nie tylko pośmiać, ale też zapewniali sobie przychylność bóstw, bo choć tych przedstawień nie grano w świątyni, to zawierały one pewne elementy religijne. Wkrótce Okuni zaczęli naśladować inni – w tym prostytutki, także męskie, które w ten sposób się reklamowały i zdobywały klientów. Z początkami kabuki nierozłącznie związane są skandale, jego popularność lawinowo rosła, zaledwie kilkanaście lat później na prowincji zaczęły się pojawiać półamatorskie trupy wędrowne.