EN

2.01.2021, 10:41 Wersja do druku

Mickiewicz kontra Słowacki – od poetyckiego pojedynku do chwilowego pojednania

Na przełomie 1840 i 1841 roku po turnieju na poetyckie improwizacje doszło do chwilowego pojednania Adama Mickiewicza z Juliuszem Słowackim. Chwila – według świadków wydarzenia - była piękna, lecz nie trwała długo.

„Na imieniny Mickiewicza improwizował Słowacki, sypiąc mu pochwałę najzręczniejszą, najgodniejszą z pochwał. Mickiewicz mu odimprowizował. Był natchniony dobrze, miał szampana w głowie niemało. Wszyscy się spłakali, a Ropelewski nawet z płaczu zachorował. I wtedy w tym uniesieniu płaczącym postanowiono dać puchar Mickiewiczowi” - zanotował Leonard Niedźwiedzki, sekretarz Władysława Zamoyskiego. Dodał, że na Nowy Rok Mickiewicz otrzymał „w upominku puchar srebrny massif (srebra za 450 fr.)”, a przy jego odbiorze – znów improwizował („Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej” 6/1958).

„Adam mówił pięknie, z Bogiem i prawdziwym natchnieniem, ale słuchacze nieszczęściem więcej mieli wina w czubach niż nabożeństwa w duszach, wreszcie niekarne plemię puściło się nawet w szemranie z wielkim moim smutkiem (…) Bo szemranie to ztąd poszło, że wspomniał Adam o królu” - 4 stycznia 1841 r. Stefan Witwicki opisał, jak zwolennicy demokracji przerwali Mickiewiczowi ostatnią improwizację w jego życiu („Listy Stefana Witwickiego do Józefa Bohdana Zaleskiego”, 1901).

Adam Mickiewicz urodził się 24 grudnia 1798 r.: jednego dnia świętował Wigilię, imieniny oraz urodziny. „Tak zwane Adamowe przez całe jego życie było okazją do przyjacielskich spotkań, a przyjęcia organizowane z tej okazji były zazwyczaj, ze względu na obchody Bożego Narodzenia, nieco opóźniane i łączone ze świętowaniem Nowego Roku” - napisała Iwona Puchalska w „Improwizacji poetyckiej w kulturze polskiej XIX wieku na tle europejskim” (2013).

22 grudnia 1840 r. Mickiewicz zainaugurował w College de France wykłady o literaturze słowiańskiej. „Otwarcie kursu Mickiewicza było świetne. Sala nie mogła pomieścić wszystkich słuchaczów. Adam mówił przeszło godzinę z pamięci, pięknym językiem, tylko wymawianie było trochę polskie. Mówił poważnie, mądrze i to nie rzeczy o jakich nam się śniło. Słuchano go z podziwem i sami Moskale przyznają, że Mickiewicz wart słuchania” - doniósł swej narzeczonej Eustachy Januszkiewicz, księgarz-wydawca i publicysta, pozostający w zażyłych stosunkach z Mickiewiczem.

Aby uczcić ten sukces oraz imieniny Adama, Januszkiewicz zorganizował 25 grudnia 1841 r. bankiet: salon był otwarty od godz. 18, a potem do stołu zasiadło 37 osób. „Cała poezja, muzyka i wszystko, co pióro źle czy dobrze trzyma” – opisał Jan Koźmian, bratanek Kajetana oraz autor terminu „praca organiczna” w liście do brata Stanisława Egberta 4 stycznia 1841 r.

W książce „Cześć i skandale” (1997) Alina Witkowska stwierdziła, że ton życiu Wielkiej Emigracji nadawała „kultura samotnych mężczyzn”. To oznaczało, że — panowie tamtego wieczora wprawili się „w stan mniejszego lub większego upojenia - nie tylko poetyckiego” - trzeźwo oceniła Puchalska. „Dla wydobycia z dusz uśpionych umysłu do poezji i rozweselenia serc smutkiem znękanych wychylono niejeden kielich za zdrowie osób przytomnych” - wyznał Januszkiewicz. Oprócz „szczerej, polskiej ochoty”, atmosferę kształtowała muzyka: poruszające „gitarowe wariacje Stanisława Szczepanowskiego na temat Mazurka Dąbrowskiego” - ustaliła Puchalska.

Co ciekawe, ta kompozycja Szczepanowskiego, zapomniana przez 150 lat, w początkach XXI w. została wydana przez amerykańską oficynę Editions Orphee, i przedrukowana w piśmie „Świat Gitary Klasycznej i Akustycznej” (2/2004), więc można odtworzyć klimat tamtej biesiady.

Improwizacja poetycka polega na tworzeniu dzieła ad hoc, często na temat wskazany przez widownię. Wg Puchalskiej, w XIX wieku to „zjawisko paraliterackie” było popularne w całej Europie oraz wpisane „w tradycję improwizacji biesiadnej”. W ramach tej zabawy towarzyskiej wymieniano się wierszowanymi toastami, które często zawierały „pochwałę własnych możliwości poetyckich”.

Improwizacje u Januszkiewicza zaczęły się około godz. 2 w nocy. Wszyscy „musieli być co najmniej półpijani” – wyjaśnił Ferdynand Hoesick. „Od chwili, kiedy zwyczajem litewskim, jak w Panu Tadeuszu »dano wódkę«, upłynęło cztery godziny. Przez cały czas (…) nie żałowano sobie, tem bardziej, że jenerał Michał Mycielski, tak samo, jak na wczorajszą wilię w klubie polskim dostarczył dobrego węgrzyna, (…) który stosownie do dań przeplatano wydobytym zkądciś a może umyślnie z kraju sprowadzonym miodem litewskim” („Życie Juliusza Słowackiego na tle współczesnej epoki 1809-1849, Biografia psychologiczna” t. 3, 1897).

Na koniec wystąpił Słowacki. Zaczął ubierać „myśli swe w najtrudniejszą prawie ze wszystkich form wiersza, bo aryostyczną oktawę”. Zdaniem Hoesicka, jego wyszukana improwizacja była niezrozumiała, pełna „szczytnych, nie zawsze jasnych przenośni, zdobna mnóstwem girland, tęcz, dyamentów i pereł”.

„Czy był przygotowany, nie wiem. Ale mówił bardzo ładnie”. Na koniec dał dwie alegorie. „Na łodydze mego życia – rzekł – wyrosło dwa kwiaty, jeden zazdrości i dumy, ten więdnieje, drugi miłości ku tobie, świeżo rozwity. Schyl się i zerwij go” oraz "Mówiłeś w Tadeuszu o Wojskim, co muchomory zbierał, ja jestem muchomorem, ty rób jak Wojski” - przytoczył Jan Koźmian w liście S.E. Koźmiana z 4 stycznia 1841 r.

Gruchnęły rzęsiste oklaski. „Widać było walkę” na twarzy Mickiewicza. Publicznie nie improwizował od wielu lat.

Wacława Milewska zwróciła uwagę, że sama forma wypowiedzi Słowackiego – improwizacja, a więc stan twórczej ekstazy – stanowiła dla Mickiewicza zarazem wyzwanie i porażkę. „Zgodnie z popularnymi w romantyzmie teoriami, sądził on, że jej dar przysługiwał jedynie poecie-prorokowi, poecie w sensie mistycznym, a za takiego poetę uważał jedynie siebie” („Leon Wyczółkowski i Juliusz Słowacki. Inspiracje, paralele, odniesienia”, 2013/2014)

„A wtem widzimy powstającego Adama” – wspominał Januszkiewicz. „Cała twarz jego przybrała jakąś anielską postać i dziwna, niepojęta światłość otoczyła jego skronie. Powstali wszyscy jakby na zjawienie się bóstwa przychodzącego odwiedzić śmiertelnych” – opisywał.

Mickiewicz mówił o sprawach bieżących. Wspominał „o trudnym powołaniu, jakie nastręcza dana mu katedra, z żalem nadmienił o zawistnych, czy niechętnych, którzy mu odwagę odebrać chcieli i o nieudolność posądzali” - zaznaczył Rzążewski. „Nie wierzyliście, kiedym na katedrę wstępował - mówił – że ja będę miał co powiedzieć, ale ja wiedziałem, że potrafię przemówić, że mam co światu objawić" – cytował Koźmian. „Zawołał: Czy po polsku, czy po francusku, czy po niemiecku, mam co światu powiedzieć i powiem. Zaczął od Boga i skończył na Bogu. Wrażenie było nadzwyczajne”.

Kiedy Mickiewicz skończył „wszyscy zalali się łzami, jeden okrzyk uwielbienia wyrwał się z piersi, wszyscy padli przed nim na kolana. Jakieś uczucie spólnej miłości ogarnęło serca wszystkich. Mało znajomi ściskali się jak dawni przyjaciele, poprzysięgali sobie wzajemną przyjaźń. Byli i tacy co doznali nerwowego ataku, jakiegoś konwulsyjnego wzruszenia. Chorzy mówili, że są uzdrowieni, a artyści czuli w sobie nową siłę twórczą, którą im w tej chwili geniusz użyczał” - opisał Januszkiewicz.

„Ledwie się na nogach utrzymać mogłem” – wyznał Koźmian. „Ropelewski dostał spazmów, które mu całą noc trwały. Słowacki, biedny Słowacki szlochał”.

Nastąpiło pojednanie Mickiewicza ze Słowackim, „chwila zapomnienia uraz, chwila uświęcona przez poetów - wobec całego zgromadzenia - braterskim uściskiem, który o tyle silniejszym łączył ich węzłem, że z tego ryzykownego boju, jaki dopiero co stoczyli, obaj z równą wychodzili chwałą, że żaden nie zwyciężył, żaden nie był zwyciężony, chyba ten co czuł więcej, co szczerzej dłoń drugiego chwytał” – zebrał głosy uczestników Hoesick. Następnie, wziąwszy się pod ręce, chodzili po sali „jak dwaj bracia”, wspominając dawne czasy, opowiadając sobie przeszłe nieporozumienia i zatargi.

Zamęt nadal trwał. Izydor Mikulski utrzymywał, że widział „nad głową Adama światłość”. Józef Kaszyc „płakał całą noc”, Barzykowski także płakał i „całował Januszkiewicza w ręce, że go zaprosił”, zaś hrabia Ludwik Plater, jak zanotowała (z drugiej ręki) George Sand w „Dzienniku poufnym", „wrócił do domu odmieniony, w stanie tak dziwnego uniesienia, że żona sądziła, iż zwariował i bardzo się przestraszyła” („Adam Mickiewicz w oczach Francuzów”, 1999).

W liście do narzeczonej Januszewski był większym dyplomatą: „Żeby ci dać wyobrażenie skutku tej Adama improwizacji powiem tylko, żeśmy na wpół omdlałego kasztelana Platera odnieśli do powozu. Mieszka on dość daleko ode mnie, bo na ulicy de Londre. Żona jego niespokojna, że o tak spóźnionej dobie nie widzi go z powrotem do domu, wstaje z łóżka, budzi córkę i zaczynają modlitwę, wtem słyszą turkot powozu przed bramą, wchodzi kasztelan, rzuca na posadzkę kapelusz, płaszcz, na widok oczu zapłakanych i włosów w nieładzie, truchleją, a on zalewa się łzami i pocznie im opowiadać to, czego był naocznym świadkiem i one się rozpłakały”.

„Kiedy się czyta relacje z tego zdarzenia, a opisywało je wielu, trudno się oprzeć wrażeniu, że reakcje zgromadzonej publiczności przypominały to, co towarzyszyło występom wielu dwudziestowiecznych i dzisiejszych idoli muzyki rozrywkowej – spazmy, krzyki, omdlenia, łzy wzruszenia…” - ocenił Jacek Czarnik w artykule „Boże Narodzenie wieszczów: pojedynek 25 grudnia” (2016).

Wśród ok. 30 relacji z pojedynku na improwizacje większość jest nieprzychylna Słowackiemu. Opisując rywalizację poetów, nawet George Sand, choć była nieobecna, zanotowała, że Słowacki jest poetą „dość miernym i nieco zawistnym”.

Warto przytoczyć jedyny znany komentarz samego Mickiewicza. W liście do Bohdana Zaleskiego – 26 grudnia 1841 r. - napisał: „Wczora byliśmy na sutej wieczerzy u Eustachego; wyzwany przez Słowackiego improwizacją, odpowiedziałem z natchnieniem, jakiego od czasu pisania +Dziadów+ nigdym nie czuł. Było to dobre, bo wszyscy ludzie różnych partii rozpłakali się i bardzo nas pokochali, i na chwilę wszyscy napełnili się miłością. W te chwile duch poezji był ze mną”.

W recenzji „Beniowskiego” Jan Koźmian powrócił do wydarzeń grudniowych: „Przy końcu uściskali się improwizatorowie: żaden nie zwyciężył, żaden nie był zwyciężony” („Dziennik Narodowy” z 10 lipca 1841).

Kolacja u Eustachego Januszkiewicza stanowiła kolejny akt w konflikcie wieszczów. Przecież „ekscentryczny arystokrata ducha już na początku pobytu w Paryżu znalazł się w cieniu Adama Mickiewicza” - ocenił sytuację Słowackiego Paweł Matejek („Literatura i mistyka”, 2017).

W okresie po powstaniu odbiorcy łaknęli „literackich manifestów politycznych”, a utwory Słowackiego nie krzepiły „narodowych nadziei” - zauważył Stefan Treugutt („Beniowski”, 1964).

Anita Całek przypomniała, że to właśnie Mickiewicz, „zwichnął karierę” Słowackiego, mimochodem recenzując juwenalia Słowackiego (1832) - jako „kościół bez Boga”: zarzucił im ideową pustkę, przy profesjonalnej formie („Adam Mickiewicz — Juliusz Słowacki. Psychobiografia naukowa”, 2012).

Wkrótce Słowacki otrzymał jeszcze boleśniejszy cios. Ukazała się III część Dziadów (1832). „W jednej z postaci dramatu, donosicielu i zauszniku Nowosilcowa, zabitym od uderzenia pioruna, wszyscy rozpoznali ojczyma Juliusza, Augusta Bécu (1771-1824), profesora medycyny” - stwierdziła Milewska. Zdaniem Piechoty – co gorsza, Mickiewicz naigrawał się w „Dziadach” z rozpaczy owdowiałej kobiety, matki Słowackiego.

Sprawa może mieć drugie dno. „Dziś nie da się wykluczyć, że wykreowanie przez Mickiewicza w swym dramacie postaci Doktora było działaniem mającym zdyskredytować rodzący się talent, mogący zagrozić jego pozycji na poetyckim Parnasie. Słowacki przybył bowiem na Zachód w aureoli sławy poety powstania listopadowego” - oceniła Monika Kaźmierczak („Juliusz Słowacki w podręcznikowym ujęciu Stanisława Tarnowskiego”, 2008).

Koteria Mickiewicza szybko doszła do wniosku, że remis w poetyckim pojedynku to per saldo zwycięstwo Słowackiego. Dlatego pierwotny plan, aby zakupić dwa pamiątkowe puchary dla obu uczestników poetyckiego pojedynku – zarzucono. Całą kwotę zebraną na dwa puchary - 1050 fr. - wydano na jeden, „wspaniały; nietylko pod względem artystycznym i wartościowym, ale i pod względem rozmiaru”.

„Cztery gracje wspierają czaszę, której wierszach zdobi lew trzymający tarczę z napisem: Adamowi Mickiewiczowi na pamiątkę dnia 25 grudnia 1840” - Januszkiewicz opisał Larisównie prezent dla wieszcza. Na pobrzeżu czaszy były jeszcze inne tarcze, z wyrytymi tytułami dzieł Mickiewicza: „Wallenrod, „Dziady”, „Pan Tadeusz”, „Sonety”, „Księgi pielgrzymstwa”, „Ballady”, „Grażyna”, „Katedra Słowiańska”.

Dalsze wypadki streściła Wacława Milewska. „Niedługo po bankiecie u Januszkiewicza, usiłowano zmusić Słowackiego do wręczenia Mickiewiczowi srebrnego pucharu z symbolicznymi emblematami wskazującymi na jego pierwszeństwo w literaturze narodowej. Słowacki odmówił” („Leon Wyczółkowski i Juliusz Słowacki. Inspiracje, paralele, odniesienia”, 2013/2014).

Druga uczta odbyła się tydzień później, 1 stycznia 1841 r. „Oba te wieczory miały miejsce u Januszkiewicza i jego kosztem. Kosztowało go to zapewne koło tysiąca franków” - oszacował Leonard Niedźwiedzki.

O imprezie noworocznej wiadomo znacznie mniej. Z listu do narzeczonej Januszkiewicza wiemy, że znowu zebrała się czterdziestka gości – i że ten puchar to była dla Mickiewicza, „prawdziwa siurpryza”.

Januszkiewicz zapisał, że „Słowacki imieniem zgromadzonych oddawał puchar, z którego Mickiewicz wnosił toast podziękowania”. Ale zdaniem badaczy - Słowackiego na tej kolacji raczej nie było. „Porażka Mickiewicza podczas tego wieczoru była na tyle spektakularna, że wydaje się nieprawdopodobne, aby Słowacki jej nie skomentował, gdyby istotnie był jej świadkiem” - oceniła Puchalska.

Adam Aër-Rzążewski utrzymywał, że puchar wręczył wieszczowi Franciszek Grzymała („Wieczerza, ustęp z życia Mickiewicza”, 1885). A Hoesick zacytował list od Leonarda Niedźwiedzkiego: „Kiedyśmy weszli do sali jadalnej, już puhar stał stał na środku stołu ucztowego i nikt go przez cały czas nie tknął, tak, że żadnego wręczenia przez nikogo nie było. Puhar sam siebie dostatecznie przedstawiał”. Hoesick dodał, ze w tym passusie wyraz „żadnego” - Niedźwiedzki podkreślił raz, „wręczenia” - dwa razy, a „nie było” - trzy razy.

Najpierw na dolnym piętrze „ubranym na ten raz w kolory narodowe i w tarcze uwieńczone laurem z napisami jak na pucharze” odbyła się wieczerza, a potem panowie poszli na pierwsze piętro, gdzie „puchar obiegał z rąk do rąk przy śpiewie filareckim: Z rąk do rąk bierz i chyl/ Zwiastunkę dobrych chwil”.

Gdy panowie sobie podchmielili - doszło do improwizacji. Zapoczątkował je Franciszek Grzymała, wierszem, który zaczynał się od słów: „Oto przed wieszczem srebrny puchar stoi…”, ale w danym momencie akurat ten puchar przechwycił ktoś inny, więc „poeta żądał pierwej restytucji, aby wiersz był zgodny z rzeczywistością”.

Atmosfera była luźna – i z pewnością było głośno - „Szlachta polska gdy się podochoci gada wiele, gadano też bez miary”. Kasztelan deklamował „Odę do młodości”, ale Mickiewicz nie dał jej dokończyć, gdyż poczuł natchnienie - i „stanąwszy za fortepian zawołał o puchar, nalał go winem, wypiwszy z niego, improwizować zaczął albo raczej prorokować, bo i sam siebie nazwał prorokiem. Improwizował drugi raz, a za wątek służył mu kielich ofiarny. Ładne to było i o Panu Bogu” - zanotował Januszkiewicz.

Ta próba improwizacji profetycznej, podjęta przez Mickiewicza w Nowy Rok, skończyła się bolesnym niepowodzeniem. „Wzruszył kilku, ale nie wszyscy go zrozumieli” - lapidarnie zanotował Jan Koźmian. Większość badaczy podaje, że w chwili, kiedy wieszcz zapowiedział wierszem, iż odrodzona Polska będzie miała swoich „królów” - ostro zaprotestowali Ludwik Nabielak, Ludwik Mierosławski i Franciszek Grzymała, reprezentujący „stanowisko demokratyczne” — przez Leonarda Niedźwiedzkiego określeni mianem „Ochlokratów (inaczej Gołodupców)”.

Kiedy Mickiewicz wymówił słowo „król” - Nabielak miał rzec: „Nie przesądzajmy przyszłości!” - i tym przerwał wieszczowi. Niedźwiedzki napisał do Falkenhagen-Zaleskiego: „Zapomniano, że był gościem między nami, że osoba jego była święta i powinna była być wolna od wszelkiej urazy. Zaraz Mierosławski i Nabielak jęli mu dawać nauki, ale trzeba było widzieć jego gest pogardy. +Dość już tego+ — rzekł i natychmiast zamilkli, ale jak łatwo wniesiesz, całe zgromadzenie było skwaszone”.

Późniejsze wspomnienie samego Mickiewicza, być może poddane reinterpretacji, znalazło zapis w liście do gen. Jana Skrzyneckiego. Poeta twierdził, że w wieszczył „przybycie Towiańskiego” (23 marca 1842 r.): „Publicznie i wyraźnie Andrzeja tu emigrantom przepowiadałem. W roku przeszłym kilkudziesiąt Polaków dawało mi ucztę, czułem się w wielkim podniesieniu ducha i powiedziałem im: że wszyscy są na złych drogach, że ich rozumowania i zabiegi nigdzie nie doprowadzą, że jeśli Bóg zlituje się nad nami, to przyszle człowieka, który będzie dla nas prawem żywym, którego czyny i gesta będą artykułami. Nie pamiętam słów poezji, a ta była ich treść; zaklinałem, żeby ją pamiętali! (…) Przerwano mnie wówczas, jedni protestowali w imię rozumu, inni myśleli, że mówiłem o księciu Czartoryskim; kiedy wołałem, że tylko z takiego męża przeznaczenia mogą wyjść kapłani, królowie i hetmani” - zakończył Mickiewicz sprawozdanie ze swojej ostatniej publicznej improwizacji.

Źródło:

PAP