„Curie – trzy kolory” w reż. i chor. Artura Żymełki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Agnieszka Loranc z Nowej Siły Krytycznej.
Skłodowska-Curie czy Curie-Skłodowska? Ten dylemat wynikający przede wszystkim z konwencji onomastyczych i tradycji zapisu nazwisk, nie traci na aktualności, ponieważ ma głębsze podłoże – przypisywanie narodowi zasług i osiągnięć wielkich postaci. Choć najnowsza premiera Teatru Rozrywki w Chorzowie w reżyserii Artura Żymełki (również scenografia, choreografia, światła) nosi tytuł „Curie – trzy kolory”, jest to raczej zabieg symboliczny. Scenę rozświetlają barwy flagi Francji (niebieski, biały i czerwony) – kraju, w którym Maria Skłodowska-Curie nie tylko rozwinęła naukową karierę, ale także zdobyła światowy rozgłos jako jedna z najwybitniejszych badaczek w historii nauki.
W pierwszej scenie tancerze tworzą ciałami model atomu – jądro i orbity, po których krążą jako elektrony. Ich ruchy, symbolizujące zmiany w poziomach energetycznych, stają się metaforą dynamicznych momentów w życiu noblistki. W tyle sceny widać zegar, którego wskazówki kręcą się w przeciwnym kierunku, sugerując cofnięcie w czasie.
Historia zaczyna się w Polsce. Maria Skłodowska (Sofiia Popova) tańczy w rytmie walczyka z postaciami ubranymi w biel i czerwień. To właśnie nad Wisłą uzyskała wstępne wykształcenie, które umożliwiło jej studia na paryskiej Sorbonie. Przepustka do świata nauki nie była jednak usłana różami. Nagłówki z „Le Petit Parisien” i ksenofobiczne opinie na temat kobiet cudzoziemek, odczytywane przez powracające na scenę Głosy Zdarzeń (Barbara Ducka, Natalia Gajewska, Alicja Witomska, Rafał Gajewski, Michał Gucma, Bartłomiej Kuciel), kontrastują z niezłomną ambicją uczonej, która pragnęła być „nieśmiertelną wśród nieśmiertelnych”. Podczas gdy ona prowadziła badania, które doprowadziły do wiekopomnych odkryć, męski światek zajmował się między innymi kobiecymi histeriami, eksperymentowaniem w manipulowaniu ośrodkami erogennymi. Artur Żymełka wprowadza na scenę postać Blanche Wittman (Katarzyna Osuch), „idealnej histeryczki” doktora Jeana-Martina Charcota, symbol uprzedmiotowienia i stygmatyzacji kobiet. W wielogłosie wybrzmiewają stanowiska wspierające myśl feministyczną i emancypacyjną w świecie nauki. Toczące się wydarzenia wykazują, że odkrycia Skłodowskiej-Curie były niezbędne dla rozwoju nauki i technologii.
Hasło Rewolucji Francuskiej „wolność, równość i braterstwo”, na które zwracają uwagę twórcy spektaklu, to slogan odstawiony wtedy do lamusa. We Francji Maria doświadczyła zachwytów, miłości, sukcesów, ale i ostracyzmu, mizoginii czy antysemityzmu. To tu poznała przyszłego męża, naukowego partnera w osobie Pierre’a Curie, dokonała odkryć wartych dwóch Nagród Nobla, ale także tutaj podkopywano jej naukowy autorytet, przypisywano miano skandalistki w związku z romansem z żonatym naukowcem z Sorbony Paulem Langevinem. Trzy kolory, ale tak naprawdę wszystkie ich odcienie. W jednej z najbardziej emocjonalnych scen Maria wraz z Jeanne Langevin (Weronika Zięba), żoną Paula Langevina (Mateusz Wróblewski), próbują przekształcić miłosny trójkąt w układ korzystny dla siebie, żadna z nich jednak nie zdołała na stałe zdobyć względów Paula.
Tancerze chorzowskiego Teatru Rozrywki obudowują treść imponującą ekspresją ruchową. Płynność układów podkreślają kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej. Eteryczne suknie przedłużają każdy krok wyzwolonych postaci kobiet, zaś fraki, falbany, garnitury, mundury tworzą panoramę ówczesnego kulturalnego świata. Na tle ekranu, na którym wyświetlane są kolażowe projekcje, przesuwane są metalowe konstrukcje przywodzące na myśl modele molekularne. Projekcji retro rowerów (małżonkowie Curie podróżowali nimi) towarzyszy piosenka „A bicyclette” Yvesa Montanda, a tancerze wykonują choreografię z akrobatycznymi obręczami. Reżyser niejednokrotnie buduje dramaturgię na zasadzie współgrania obrazu, dźwięku i ruchu.
Podobno gdy serce człowieka przestaje bić, jego mózg aktywny jest jeszcze przez kilka minut, w tym czasie ukazują się najpiękniejsze chwile życia. Do tańczącej w białej, zwiewnej sukni Marii dołączają duchy przeszłości. W wymownym danse macabre blask przechodzi w mrok. Jak więc Maria Skłodowskiej-Curie mogłaby podsumować swoje życie? W finale wybrzmiewa piosenka Edith Piaf „Non, je ne regrette rien” – „Niczego nie żałuję”. No, może z jednym wyjątkiem – że pierwszy odkryty przez nią pierwiastek nazwała polonem…
Agnieszka Loranc – absolwentka kulturoznawstwa i wiedzy o mediach na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, członkini krakowskiej fundacji „Chodźże do teatru”, Półfinalistka XI Edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych.