EN

7.03.2024, 09:46 Wersja do druku

W poszukiwaniu straconego czasu?

„Schron przeciwczasowy” wg Georgiego Gospodinowa w reż. Marcina Wierzchowskiego w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Monika Oleksa w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. PAP/Łukasz Gągulski

Ta powieść to literacka monografia najdelikatniejszego ludzkiego daru – zmysłu czasu i jego przemijania. Rzadko trafiają nam się tak szalone i cudowne książki – powiedziała Olga Tokarczuk o książce, która zainspirowała Michaela Rubenfelda i Marcina Wierzchowskiego do stworzenia spektaklu na Scenie Kameralnej krakowskiego Starego Teatru.

Autorzy spektaklu mówią o inspiracji  powieścią jednego z najgłośniejszych pisarzy europejskich, Georgia Gospodinowa, laureata Nagrody Angelusa i Nagrody Bookera 2023. Schron przeciwczasowy to sentymentalna podróż, w której przeszłość staje się remedium na problemy teraźniejszości. Jej głównym bohaterem jest Gaustyn, osobliwy i niestrudzony wynalazca, wędrujący w czasie i przestrzeni – przez różne dekady XX wieku i różne kraje europejskie. Oczywiście napotykamy tutaj na rewolucje, wojny, władze totalitarne, powstania – Gaustyn jest inspirującym przewodnikiem.

Natomiast swoją ideę niesienia innym pomocy realizuje w wyjątkowej klinice przeszłości w Szwajcarii, którą zakłada dla osób cierpiących na chorobę Alzheimera. To właśnie jej pacjenci  mogą wybierać spośród wszystkich dekad XX wieku, by odnaleźć swoją bezpieczną przestrzeń. Wkrótce oferowana przez Gaustyna kuracja przyciąga nie tylko chorych, ale także wszystkich tych, którzy chcieliby powrócić do szczęśliwych chwil. Klinika odblokowuje ich wspomnienia, przywracając czas, w którym czuli spokój i spełnienie, to powrót do takich czasów ma zagwarantować chorym rehabilitację.

CIAŁO PAMIĘTA

Przedstawienie rozpoczyna się od pięknego, trafiającego w świadomość widza, monologu Gabi Gaustyn (znakomita jest w nim Małgorzata Gałkowska), w którym kluczowe jest, brzmiące niczym zaklęcie, wyobraź sobie. Kiedy gaśnie światło mamy przywołać z przeszłości wydarzenia drobne i znaczące. Ze swego dzieciństwa i wczesnej młodości; smaki i zapachy przenoszące nas w przeszłość. Stawia także niełatwe pytanie:

Zamknijcie proszę oczy. I wyobraźcie sobie

siebie za dziesięć, dwadzieścia, a może nawet

trzydzieści lat. Kogo widzicie?

(…) A teraz zastanówcie się, 

czy chcielibyście mieć na to wpływ. 

Co charakterystyczne, Gaustyn z książki jest w przedstawieniu kobietą, co pewnie nie bez znaczenia, w czerwonym stroju. Szkoda, że rola tej postaci została tak zmniejszona w przedstawieniu, bo kreacja powieściowa była znakomita, a po scenie początkowej wiele sobie można było obiecywać.

SAGA RODZINNA

Gabi Gaustyn stworzona przez twórców teatralnych nie jest takim obieżyświatem, jak jej literacki odpowiednik i dlatego koncentrujemy się na dwóch datach (dekadach?), które uwarunkowały życie dwóch rodzin. Pierwsza, związana z losami Janiny (Anna Dymna), to rok 1982, czasy stanu wojennego, kiedy jej mąż został niesłusznie oskarżony o współpracę z SB, a rehabilitacji już niestety nie dożył… Druga to rok 1968 i historia rodzinna Wiesława Serafina, którego – domyślamy się – antysemickie prześladowania ze strony władz (i nie tylko) wypchnęły na emigrację. Autorzy scenariusza i improwizujący aktorzy dają nam więc przestrzeń kameralną, rodzinną i pokazują jak tzw. wielka historia wplata w swoje tryby jednostki, jak mieli ich życie. Do tej sagi rodzinnej dopasowana jest dekoracja, kilka przestrzeni wydzielonych na scenie, w każdej z nich stół lub stolik i jakieś siedziska. Przestrzeni jest kilka, bo pomysłem twórców było aby dwie, czasem wręcz trzy sytuacje wydarzały się jednocześnie, aktorzy grają równolegle  nie widząc się wzajemnie. Te sceny podobają się  widowni, wartkie dialogi, ironiczny dowcip, czasem wręcz absurd wzbudzają najpierw uśmiechy, a w miarę nagromadzenia takich sytuacji, po prostu śmiech.

WYOBRAŹ SOBIE…

Tylko gdzieś umyka pytanie (o interesującej, może kontrowersyjnej próbie odpowiedzi nie wspominając) czym może być rehabilitacja pamięci? Czym jest dla człowieka pamięć? Niejednoznacznej, nieuproszczonej (za przeproszeniem, pop-historię zafundowali w Starym!) odpowiedzi brakuje mi w tym przedstawieniu. Tymczasem fachowcy już od końca lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku wskazują na funkcjonowanie pamięci zbiorowej i indywidualnej. Te dwa sposoby potraktowania pamięci skupiają w dwóch sposobach jej traktowania przez bohaterów. To można było podkreślić! Pierwszy sugeruje, iż nie ma możliwości niepamiętania pewnych spraw, traum życiowych związanych z historycznymi już wydarzeniami, w które jednostka została wciągnięta, że nie ma środka na „cud niepamięci”, ucieczki dla tych, co zostali. Oni co jakiś czas – jak Janina i Wiesław –  niczym Syzyf z głazem będą musieli się z tym zmagać. W tym drugim  sposobie potraktowania pamięci Alzheimer stałby się błogosławieństwem, stanem upragnionym, jednak i my i rodziny chorych bohaterów zdajemy sobie sprawę z pozorności takiego rozwiązania, chociażby dlatego skłonni jesteśmy odczytywać traumę bohaterki  jako głęboką, tragiczną ironię. No bo dlaczego akurat TO pamięta? Dlaczego tak łatwo uruchomić w niej tę traumę? Dlaczego czasem wystarczy pękający w rękach syna balon i huk, jaki spowodował… W tym kontekście jeszcze bardziej wyraziste są cztery obrazy mózgu, prawdopodobnie w trakcie wykonywania funkcjonalnego rezonansu, które pod koniec pierwszej części widzimy w nadal modnej multimedialnej formie. Twórcy przedstawienia deklarują: Jesteśmy w Polsce. Większość bohaterów to Polacy. Gaustine jest patronem nowej rzeczywistości, w której żyją bohaterowie – wymyślonego świata, teatralnej scenografii, która naśladuje prawdziwą rzeczywistość. Ale rzeczywistość emocjonalna, która w ten sposób się rodzi, jest dziwnie prawdziwa.

No i szkoda, bo aż za bardzo prawdziwa – piszę to z pewną dozą przekory, jestem bowiem przekonana, że Schron przeciwczasowy będzie się podobał i będzie miał liczną widownię. Tak chyba miało być: w gruncie rzeczy miło i przyjemnie, a w każdym razie bezpiecznie. Wiem, wiem, to sceniczne dzianie się splecione jest z historiami rodzinnymi, problemem pamięci z tematem chorób degeneracyjnych, przede wszystkim chorobą Alzheimera, bardzo trudną w historiach poszczególnych rodzin i w życiu społecznym, bo nikt nie nadąża za rozprzestrzenianiem się tej nieuleczalnej przypadłości. Wiem, ale co poradzę –  nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca.

Nie po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni) przyklaskuję słowom Jacka Cieślaka, który wyraził subtelny niepokój  związany z planami repertuarowymi Starego Teatru – ostatnie dwie premiery tego sezonu to Dzieje grzechu Żeromskiego i Mała Apokalipsa Konwickiego.

Pozwolę sobie dodać  nieśmiało, że skoro już takiego wyboru dokonali dyrektorzy, to mam nadzieję, że będą to spektakle z ciekawym konceptem, reinterpretujące teksty literackie, jak Panny z Wilka.  Nie twierdzę, że te trzy godziny (plus przerwa) to czas stracony. Nie, bo jak zwykle widowisku wartości dodają fantastyczni aktorzy Starego Teatru! Anna Dymna jest klasą samą w sobie, jej Janina to wzrusza, to budzi niepokój, zaś Zbigniewa W. Kalety i  Szymona Czackiego nie widziałam chyba jeszcze w tak znakomitych kreacjach. Dla nich wszystkich – warto.

Tytuł oryginalny

W poszukiwaniu straconego czasu?

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Autor:

Monika Oleksa

Data publikacji oryginału:

07.03.2024