„Matki. Pieśń na czas wojny” w reż. Marty Górnickiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze Dla Wszystkich.
Chór kobiet Marty Górnickiej, trzymając się nomenklatury wojennej, nie pozostawia jeńców. To głos, który boli. Spektakl “Matki. Pieśń na czas wojny” w warszawskim Teatrze Powszechnym w pięćdziesiąt pięć minut przypomina, co mieści się w słowie “wojna”.
Bo że wojna jest – to wiemy. Są bomby i jest cierpienie, a potem jeszcze więcej cierpienia. Gdy rozpoczęła się rosyjska inwazja na naszego wschodniego sąsiada, okropne słowo na “w”, wraz z całym swoim ciężarem, przekroczyło granice i zadomowiło się w europejskich kątach. Z czasem jednak odrobinę się przykurzyło – tu, w tych częściach kontynentu, po których nie jeżdżą rosyjskie czołgi i na które nie spadają rosyjskie bomby. My żyjemy dalej. Ukraińcy i Ukrainki dalej walczą o fundamentalne prawa.
Marta Górnicka na scenę wpuszcza dwadzieścia jeden kobiet z Ukrainy, Białorusi i Polski. Najmłodsza jest uczennicą szkoły podstawowej. Najstarsza przekroczyła 70. rok życia. Każda niesie historię swoją, ale też doświadczenie zgeneralizowane, globalne, kobiece. Staje się głosem zgwałconych, poniżonych, skrzywdzonych, poranionych. Tych, które być może już nigdy nie miałyby szansy być usłyszanymi. Tych, które na wieczność mogłyby stać się bezimiennymi ofiarami przemocy wojennej.
Osią narracyjną przedstawienia jest szczedriwka – ludowa pieśń ukraińska zwiastująca przesilenie. Tradycyjnie zawsze śpiewały ją kobiety, nieraz z dziećmi. Piosenka-zaklęcie ma odegnać zło i zimę; zaprosić wiosnę, nieść życzenie pomyślności i pokoju. W ustach uchodźczyń, kobiet ocalałych, nabiera jednak dodatkowych znaczeń. Staje się błaganiem, paniczną wręcz prośbą i mocnym ostrzeżeniem w jednym.
Spektakl “Matki. Pieśń na czas wojny” nie jest wiosenny i zielony. Oszczędna forma przypomina, że mówimy o wojnie, która nadal trwa. A może nawet o wojnie wiecznej, którą człowiek realizuje nieustannie, ciągle od nowa. Na scenie nie ma rekwizytów, Górnicka rezygnuje ze skomplikowanych zabiegów, kamer i efektów świetlnych.
Aktorki ubrane są całkiem zwyczajnie, wręcz powszednio, jakby jeszcze kilka minut przed spektaklem zajęte były swoją codziennością i nagle przypomniały sobie, że mają coś do zrobienia w teatrze. Są niejako wyrwane z rzeczywistości i wklejone na scenę. Te wszystkie decyzje Górnickiej dodają “Matkom” surowej autentyczności. Nic nie odciąga uwagi od tego, co chcą wykrzyczeć nam te kobiety. Nawet napisy, co jakiś czas wyświetlane na ścianie, nawet pomieszanie języków: angielskiego, ukraińskiego, polskiego. Nawet kakofonia, która co jakiś czas przejmuje dowodzenie, a która przypomina chaos wojenny, ale i informacyjny.
“Matki. Pieśń na czas wojny” to niezwykle mocny manifest. W wojennej zawierusze kobiety zawsze się gdzieś gubią. Ich sprawy są mniej ważne. Spektakl Górnickiej przypomina, że są różne wymiary przemocy wojennej. Od zabierania ciała, przez odbieranie głosu, po przejęcie kultury i próby zawładnięcia duszą. To spektakl przejmujący i smutny, ale również mocny i bezkompromisowy, paradoksalnie dający nadzieję. Otwierają go słowa Serhija Żadana: „Dziś potrzebujemy wyłącznie słów, które ratują życie”. Mówmy więc. Chwytajmy się sztuki, czarów, zaklęć, zaklinajmy rzeczywistość. Chwytajmy się wszystkiego, by zatrzymać wojnę tę i każdą inną.