EN

15.01.2025, 12:24 Wersja do druku

W objęciach Maryjki

„Pierwszy piątek miesiąca” Marii Bruni w reż. autorki, czytanie w Teatrze Nowym im. Izabelli Cywińskiej w Poznaniu. Pisze Marek S. Bochniarz na portalu kulturaupodstaw.pl

fot. Maria Bruni

Jest połowa roku 1992 roku. W Radiu Bieszczady Isaura „Bonanza” Kozłowska (pełna energii Julia Rybakowska) prowadzi swój autorski, wieczorny program „Dziki Wschód”. Charakteryzuje go jako „jedyną audycję bez cenzury na naszym uroczym zadupiu”. W jego ramach przekazuje różne kuriozalne niusy pokroju „Ukraińska koza nielegalnie przekroczyła granicę”. Popijając alkohol, „Bonanza” odbiera telefony od jeszcze bardziej podchmielonych słuchaczy. Gdy jeden krzyczy na antenie „Pokaż cycuchy”, odpowiada mu rezolutnie: „Frajerze – nawet jak pokażę, to nic nie zobaczysz, bo to radio”.

Następnego dnia, o szóstej rano, śpiącą w studiu „Bonanzę” budzi elegancki, ubrany w garnitur Leon Miedziak (barwny Michał Kocurek). Pretensjonalny, przybyły z Warszawy mężczyzna przedstawia się jako „medioznawca, stypendysta Fulbrajta, ekspert z Czikago” (aktor doskonale „spolszcza” wszelkie zagraniczne nazwy). Reprezentuje stołecznego inwestora, który wykupił Radio Bieszczady. Traktuje kobietę z ostentacyjną pogardą, określając mianem „radiowariatki”, gestami wyraża dezaprobatę na picie alkoholu w pracy. Próbuje ją czym prędzej wygonić ze studia, „bo ja mam serwis do poprowadzenia”. Oznajmia też ku jej zaskoczeniu: „Stacja zmienia format – jesteś zwolniona”.

Właśnie tak rozpoczęło się na Trzeciej Scenie Teatru Nowego w Poznaniu niezwykłe czytanie performatywne nowej sztuki Marii Bruni „Pierwszy piątek miesiąca” (cóż – dzieła sprawiającego wrażenie już w zasadzie gotowego). Artystka pełni w przedstawieniu również funkcję reżyserki i aktorki, odgrywając postać co prawda epizodyczną, lecz symboliczną i znaczącą.

W górzystym zakątku

To bardzo kameralny spektakl, którego siła jest oparta na świetnym tekście, bezbłędnym oddaniu klimatu początku lat 90., chemii między doskonale poprowadzonymi aktorami i bardzo zręcznie skonstruowanej narracji, do reszty absorbującej odbiorcę. W zasadzie trudno mi przy tym wskazać podobną produkcję w repertuarze Teatru Nowego, która sytuuje się między krotochwilą a przypowieścią, a przy tym pozwala na pogrążenie się w spektaklu na iście najntisową modłę. „Zamknięte pokoje” – inna sztuka (i przedstawienie) Marii Bruni – sporo łączy z „Pierwszym piątkiem miesiąca”, w tym budowanie mniej czy bardziej czytelnych odniesień do obecnej sytuacji w Ukrainie.

 Niemniej sama atmosfera, sfera emocji (w tym pierwszym znacznie cięższa), czy myślenie o scenografii są w tych dwóch produkcjach bardzo różne.

Dzięki serwisowi radiowemu mieszkańcy Bieszczad nadganiają przemiany wielkiego świata, a w ich odludnej miejscowości jednocześnie rozgrywają się małe, choć nie mniej dla nich ważne historie. I tak śledzimy przemiany relacji między „Bonanzą” a Miedziakiem, która przez etap love-hate jakby nieuchronnie dryfuje ku wzajemnemu zauroczeniu. W tym wątku Bruni demonstruje sprawność w operowaniu elementami komedii romantycznej i przypomina nam, dlaczego w „prostszych” latach 90. tak bardzo kochaliśmy ten nieskomplikowany gatunek. Równolegle słuchamy kolejnych, zabawnych epizodów z życia niepokornej, ukraińskiej kozy Marusi i jej właściciela pana Wasyla.

Nieznośna lekkość tego wszystkiego przełamana została bardziej mrocznymi elementami drugoplanowymi.

Dwie postaci – wykorzystana kobieta i nadwrażliwy nastolatek – w konwencji „telefonów od słuchaczy” regularnie zdają na antenie relacje z ich traumatycznych przeżyć. Z pomocą „Bonanzy” powoli rozwikłują swoje powikłane, prywatne historie. Reprezentują jednostki wyrzucone poza społeczność, wyobcowane w toksycznej, dusznej i opresyjnej przestrzeni, jakże typowej dla prowincji, peryferii, wsi. Ich dramaty rozgrywają się w latach 90., tylko pozornie różowych i przyjaznych, lecz w gruncie rzeczy często funkcjonujących na zasadzie paradoksu: pragnienie wolności osobistej czasem nie mogło zostać zrealizowane w świecie, który z perspektywy politycznej nagle stał się niby „wolny”, bo demokratyczny.

Wzdychając za Zachodem

Maria Bruni napisała historię, której akcja przebiega od czerwca ’92 do lutego ’93. To dla mnie zaskakujące, że to właśnie ukraińska twórczyni zdecydowała się odmalować Polskę z początku lat 90. – i w dodatku zrobiła to tak doskonale, jakby w naszym kraju spędziła całe życie. Może dlatego, że nasz sąsiad przeżywał podobne przemiany i jesteśmy w gruncie rzeczy dość do siebie podobni?

Nową sztuką i jej performatywnym czytaniem Bruni utwierdza też swoją silną pozycję w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Muzycznym leitmotivem przedstawienia jest kawałek The Cure „Friday I’m in Love” (plakat zespołu wisi zresztą na ścianie teatralnego studia radiowego), który ulega w toku narracji mutacjom w formie wielu wariacji i miksów. Te przeobrażenia ścieżki dźwiękowej oddają podłapywanie zachodniej kultury przez Polaków. W narracji nagły napływ „lepszego świata” jest reprezentowany przez trochę szyderczo relacjonowane na antenie Radia Bieszczady „ważne zdarzenia” w kraju (np. otwarcie pierwszego McDonalda w stolicy, co „Bonanza” uroczo kwituje „Warszawo, smacznego!”). Kolejne nawroty kawałka The Cure i radiowe niusy puentują tragikomiczne momenty i cięższe dramaty w życiu bohaterów, mieszkańców prowincjonalnej Polski.

Nostalgiczny, słodko-gorzki „Pierwszy piątek miesiąca” będziemy być może czytać za pomocą tęsknoty za latami 90., które możemy pamiętać z wielu kultowych kapel, książek, filmów.

Szukając w polskiej kulturze różnych fascynacji Zachodem, uderzy nas przy tym, że spektakl Marii Bruni z jednej strony co prawda obficie czerpie z sentymentalizmu, lecz z drugiej ostatecznie go podważa, wprowadzając przy tym szersze, swobodne odniesienia do współczesności. To choćby smutno dziś brzmiące wyznanie lokalnego nauczyciela – idealisty pana Arkadiusza, który marzy o tym, że za 30 lat politycy nie będą już kłamać i kraść. Zatem w „Pierwszym piątku miesiąca” nie mamy do czynienia z prostolinijnym, pełnym nostalgii przedstawieniem o latach 90., lecz raczej z przypowieścią. Twórczyni snuje w sztuce przebrzmiałą wizję przyszłości, która nie spełniła się jako nasza teraźniejszość, a przy tym pewne napięcia polityczne z Sowietami powróciły po trzech dekadach, tyle że w zmutowanej, nieoczekiwanej formie wojny w Ukrainie.

Niebieska maryjka, czuła Maryja

Figura Maryi jest stałym punktem odniesienia w spektaklu Marii Bruni. Najpierw pojawia się wśród dupereli zebranych przez „Bonanzę” w studiu radiowym – pod postacią plastikowej, kiczowatej figurki, która – zasilana bateriami – świeci na niebiesko. Dżingiel fikcyjnego Radia Bieszczady z „Pierwszego piątku miesiąca” sprawia przy tym wrażenie zapożyczenia – autentycznego nagrania Radia Maryja, po którym pada zwykle formułka „Tu Radio Maryja, katolicki głos w twoim domu. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica”.

Z czasem w sztuce Bruni humor ulega utemperowaniu i zdławieniu osobistymi świadectwami słuchaczy, a z „radiowariatki” „Bonanza” nieoczekiwanie przeistacza się w silną feministkę, z którą identyfikują się kobiety słuchaczki.

Sięgając do hipokryzji katolików, reżyserka nadaje prześmiewczym religijnym odsyłaczom głębszego sensu, ukazując rozdźwięk między ideami chrześcijańskimi a codziennymi praktykami polskiego społeczeństwa z prowincji. W finale Bruni wprowadza w dodatku jeszcze jedną figurę Maryi, by całkowicie zmienić charakter spektaklu z komicznego na poważny i rytualny. I tak z komedii romantycznej o peryferiach zostajemy przeniesieni w stronę konfrontacji z problematyką nietolerancji, przemocy seksualnej, skomplikowanej sytuacji kobiet, okrutnych relacji rodzinnych i społecznych.

Czyli tego wszystkiego, co było ciemniejszą stroną „zadupia” Polski z lat 90. A może i było obecne w centrum, może powraca, już w trochę innych odsłonach, także i dzisiaj?

W artefaktach z „Pierwszego piątku miesiąca” brakuje mi chyba jedynie charakterystycznej, niebieskiej butelki niemieckiego wina Liebfraumilch, zwanego potocznie „Maryjką”, bądź „winem z Maryjką”. Wydaje mi się jednak, że byłby to anachronizm i „Bonanza” nie mogłaby pić takiego trunku na początku lat 90. Akcja rozgrywa się w okresie, gdy miałem jakieś 5–6 lat, więc niestety nie pamiętam.

Mam nadzieję, że po pojedynczej prezentacji w formie czytania performatywnego to świetne przedstawienie wejdzie w jakiejś formie na stałe do repertuaru Teatru Nowego w Poznaniu.

Stąd w tym krótkim tekście nie chciałem zdradzić zbyt wielu z jego jakże licznych zalet, barwnych odniesień, ujmujących cytatów, rozśmieszających widownię słów mniej i bardziej poetyckich (ach, te deklamowane na antenie Radia Bieszczady wiersze nastoletniego nadwrażliwca, jakże przekomiczne względem nieświadomego autora!). 

Tytuł oryginalny

W objęciach Maryjki

Źródło:

kulturaupodstaw.pl

Link do źródła

Autor:

Marek S. Bochniarz

Data publikacji oryginału:

15.01.2025