EN

24.05.2022, 14:52 Wersja do druku

W Kontakcie z twórcami – festiwalowe rozmowy o spektaklach

fot. mat. Teatru Nowego w Poznaniu

Niedziela, 22 maja 2022

W poszukiwaniu wewnętrznego dramaturga – rozmowa z reżyserem Michałem Siegoczyńskim na marginesie Nocy i dni z Teatru Horzycy w Toruniu.

Tomasz Domagała: Powiedzieć sobie robię Noce i dnie to jedno, drugie – przystąpić do ich inscenizacji. Co panu w tej pracy sprawiło największą trudność? Co pana zaskoczyło?

Michał Siegoczyński: Najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że gdy próbowałem fragmentami pisać tę adaptację klasycznie, to wtedy ona nie działała. Zorientowałem się, że im bardziej przesuwam akcent z adaptowania w stronę inspiracji, im bardziej odchodzę od Dąbrowskiej, przekładając jej powieść na swój język, tym lepiej. Zaskakujące może się wręcz wydawać całe to moje zaskoczenie, bo przecież można założyć, że takie odejście od oryginału było po prostu moją wyjściową strategią. Myślę dziś, że to efekt skali i proporcji tego zabiegu, ale też w jakimś sensie spotkania teorii z praktyką.

TD: Czy pracując przy tym konkretnym dziele da się wyrzucić z głowy ikoniczny film Antczaka?

MS: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w ogóle nie próbowałem tego robić. Wszystko, co wiązało się z odziaływaniem dzieła Dąbrowskiej na innych artystów, z wielością kontekstów, które wytworzyły się wokół powieści, stawało się automatycznie równoprawnym składnikiem mojej opowieści. Dlatego też film Antczaka zajmował od początku jedno z najważniejszych miejsc w naszej pracy.

TD: Czy miłość była zamierzonym głównym tematem spektaklu, czy wyłoniła się w czasie pracy nad spektaklem?

MS: Już samo podejście Dąbrowskiej do tego tematu wydaje mi się bardzo odkrywcze i niesztampowe. Na początku pracy nad powieścią nie zauważyłem jednak, że pośród wielości jej wątków i narracji jest w temacie miłości aż taki potencjał dominujący. Tak więc w założeniu miał to być jeden z kilku elementów scenicznej struktury, czy może inaczej – jedna z wielu narracji, aż ostatecznie okazało się, że temat miłości stał się opowieścią wiodącą. Większość działań bohaterów, ich pragnień, marzeń czy tęsknot została przez tę miłość zawłaszczona i że tak powiem słowotwórczo z nią „skontekstowana”.

TD: Pracuje pan już w swoim rozpoznawalnym języku. Nazywam go umownie teatrem teledysku, ale nie jest to dla mnie w żadnym razie konotacja negatywna. Na pewno świetnie się sprawdza w opowieści o konkretnych ludziach – Najmrodzki, Krawczyk. Nie kusiło pana, żeby w przypadku Nocy i dni spróbować czegoś innego?

MS: Spróbowałem właśnie, tylko w odwrotny sposób, a głównym argumentem przy wyborze Nocy i dni był właśnie ten język. Spektakle, o których pan wspomniał, w swojej tematyce czy klimacie bardzo rymowały się z moim stylem. Dlatego też, nie chcąc zmieniać języka, szukałem czegoś jak najbardziej od niego odległego i nieoczywistego. I tak padło na powieść Marii Dąbrowskiej, bo byłem ciekawy efektu zderzenia tych dwóch z pozoru zupełnie nieprzystających do siebie światów.

TD: Co uważa pan za swoim sposobie opowiadania za najskuteczniejsze narzędzie komunikacji z widzem?

MS: Rozmowę.

TD: Pana spektakle są niezwykle rozrywkowe – czy to warunek w teatrze dziś niezbędny?

MS: Na szczęście nie ma jednego przepisu na teatr czy jego skuteczność. Powiem więcej: ten sam przepis realizowany przez dwóch różnych twórców może mieć zupełnie odmienny finał. W jakimś sensie jest to niedefiniowalne i nieuchwytne, dlatego wydaje mi się, że wciąż jest miejsce na każdy rodzaj teatralnej wypowiedzi, rodzaju czy gatunku. Osobiście bardzo lubię je ze sobą mieszać – łącznie z elementami, które określa pan mianem rozrywkowych – wykorzystując w procesie konstruowania teatralnych światów. Pewnie dla niektórych nadal istotny jest wybór konkretnej formy, rozróżnienie, że to komedia, a to tragedia, ale ja jednak nadal chcę wierzyć, że ważniejsze od tego, jak się opowiada, jest to, o czym się opowiada.

TD: Barbarę Niechcic gra młoda aktorka, pewnie pod włos oczekiwań wielu widzów. Jak pan widzi aktorstwo dzisiaj: czy kategorie „performowania” w opozycji do „wcielania się” dobrze opisują stan rzeczy?

MS: Chyba ważniejsza jest świadomość, kiedy i po co używa się któregoś z teatralnych narzędzi. Powiem szczerze, że starałem się to ustawić tak, aby w niektórych scenach ten wiek grającej Barbarę Juli Szczepańskiej w jakiś sposób znikał, nie był głównym tematem poszczególnych scen. Magia teatru sprowadza się przecież do pewnej jego umowności, tak więc chciałem zaproponować widzowi pewną umowę. Barbara, grana przez młodą aktorkę, będzie liczyć w kolejnych scenach spektaklu tyle lat, ile akurat będzie potrzebne, bez nadmiernej charakteryzacji i dbałości o realizm. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że moja propozycja została przez widzów przyjęta.

TD: Rozmawiamy o Nocach i dniach przy okazji międzynarodowego festiwalu, jak Pan myśli, widzowie “niepolscy” mają szansę w tym spektaklu się odnaleźć?

MS: Kiedyś, na jednym z festiwali graliśmy mój spektakl Taśma – kameralną rozmowę trójki bohaterów. Spektakl nie miał napisów w żadnym obcym języku, a jednym z członków jury okazał się artysta z Węgier. Podczas pokazu zwróciłem uwagę, że początkowo patrzył to w sufit, to po ścianach, potem jednak przestałem poświęcać mu uwagę. Pod koniec spektaklu wyłowiłem z tłumu nachylonego w kierunku sceny człowieka, chłonącego to, co się na niej działo. Był to właśnie ów węgierski juror. Zastanawiałem się potem, że musiało to być dla niego zaskakujące, gdy ni stąd ni zowąd któryś z bohaterów rzucał się na drugiego z pięściami; był agresywny, by za chwilę przemienić się w osobą czułą i troskliwą. Podobnie miałem, gdy sam oglądałem spektakle w języku, którego nie znam: po jakimś czasie znienacka uruchamiał się wewnętrzny dramaturg, który przeprowadzał mnie przez akcję, produkując sensy. Dlatego mam nadzieję, że w miejsce kulturowych hermetycznych kodów zawartych w Nocach i dniach pojawi się inna, uniwersalna jakość.

TD: Publiczność niezwykle entuzjastycznie przyjmuje pana spektakl. Na czym, pana zdaniem, polega magia jego sukcesu? Czy to w ogóle jest dla pana istotne?

MS: Długo posługiwałem się definicją teatru skradzioną Jerzemu Grotowskiemu: że teatr jest spotkaniem. Na ostateczny sceniczny rezultat ma wpływ bardzo wiele czynników. Można powiedzieć, stosując kolokwialną terminologię, że często o sukcesie decydują po prostu milimetry. W trakcie tej przygody bardzo istotna była uważność, ciekawość aktorska i zaufanie, jakim obdarzył mnie zespół Teatru im. Horzycy. W trakcie pracy staram się nie dopuszczać do siebie myśli o odbiorze efektów naszej pracy, ale teraz, po premierze mogę już powiedzieć, że cieszy mnie fakt (potwierdzony reakcjami krytyki i publiczności), że nasze spotkanie po prostu się udało.  

TD: Zatem powodzenia na festiwalu! Dziękuję za rozmowę.

MS: Ja również, zapraszam na spektakl.

fot. mat. organizatora

Piątek, 20 maja 2022

Opowieść, która chce być odkrywana – z Thomem Luzem tuż przed festiwalem rozmawia Tomasz Domagała

Tomasz Domagała: W pana spektaklu najważniejsze wydają się dwa wątki: teatr i muzyka, za pomocą których opowiada pan historię (wypadku). Skąd się wzięło takie połączenie tematów?

Thom Luz: W związku z tym, że Pieśni bez słów Feliksa Mendelssohna- Bartholdy’ego opowiadają o świecie bardzo romantycznym, idyllicznym wręcz, moim zamysłem było skontrastowanie owej materii muzycznej z teatralnym obrazem wielkiej katastrofy.

TD: Czy temat wypadku, a może nawet śmierci, był obecny w spektaklu od początku? Czy też pojawił się w trakcie prób?

TL: Był tam od samego początku, gdyż spektakl w pierwotnym zamyśle miał być rekonstrukcją katastrofy. Jednocześnie też pewnego rodzaju celebracją przestrzeni teatralnej, w której obrazy i opowieści mogą być konstruowane za pomocą pewnych symboli czy teatralnych znaków: języka, muzyki, ruchu, ale też medytacji nad kondycją człowieka.

TD: A co z naszym – widzów – odbiorem spektaklu? Czy pańską opowieść można też czytać jako traktat o teatralnej komunikacji?

TL: Nie sądzę. Nie mam poczucia, że nasze przedstawienie jest dla kogokolwiek niedostępne. Jego sednem jest opowieść, która chce być przede wszystkim przez widzów odkryta, choć nie jest opowiadana w klasyczny sposób.

TD: Mam wrażenie, że niezwykle ważny w spektaklu jest temat przypadku. Czy to dobry kierunek poszukiwań?

TL: Myślę, że nie ma złego sposobu interpretacji dzieła sztuki. Przypadek zaś jest rzeczywiście jednym z głównych tematów spektaklu.

TD: W pana przedstawieniu pojawia się obraz totalnej katastrofy, w pewnym momencie teatr zaczyna funkcjonować bez aktora. Czy w ten sposób chciał nas pan ostrzec, że nasz ludzki świat zmierza ku końcowi?

TL: Pomysł, by spektakl kończył się „postludzkim” obrazem, istniał od początku. Niekoniecznie jednak chciałem użyć go jako ostrzeżenia.

TD: Czy zastanawia się pan nad odbiorem spektakli w różnych krajach? Czego oczekuje pan od Polaków (pytam o to nieco prowokacyjnie)?

TL: Nie oczekuję od widzów niczego konkretnego, mam tylko nadzieję, że przyjmą oni moje zaproszenie do zgłębiania przedstawienia. Chodząc do teatru, sam uwielbiam odkrywać, być konfrontowany z jakąś tajemnicą, która stanowi dla mnie impuls do uruchamiania wyobraźni. Ostatnim razem w Polsce mieliśmy wspaniałe spotkania z publicznością, a ja poczułem, że jest tu całkiem spora przestrzeń, rezonująca z moimi wyobrażeniami o poezji.

TD: Zatem dobrego spotkania życzę, dziękuję za rozmowę! Do zobaczenia w Toruniu!

TL: I ja dziękuję, serdecznie zapraszam na spektakl.

fot. Divadelni Noviny/mat. organizatora

Środa, 18 maja 2022

Wszyscy jesteśmy Lucienami – przed pokazem „Straconych złudzeń” z Janem Mikuláškiem rozmawia Tomasz Domagała

Tomasz Domagała: Skąd wziął się pomysł, by sięgnąć po prozę Balzaca? I dlaczego właśnie „Stracone złudzenia”?

Jan Mikulášek: Jeszcze przed pandemią i innymi globalnymi katastrofami szukaliśmy mocnej, klasycznej powieści. Chodziło nam o taką, która nie miała dotąd w historii czeskiego teatru bogatej scenicznej recepcji, a jednocześnie mogłaby współgrać z rzeczywistością i harmonizować z tematami, które od lat poruszamy na scenie Divadla Na zábradlí. I wtedy całkiem przypadkowo natknąłem się na Stracone złudzenia. Przeczytałem ją i pomyślałem, że jej druga część, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, wydaje się być idealna dla Divadla Na zábradlí Od razu też byłem sobie w stanie wyobrazić obsadę, co było dla mnie chyba równie ważne jak fabuła.

TD: Czy wybór fabuły skoncentrowanej wokół paryskich doświadczeń jednego z dwóch głównych bohaterów był podyktowany chęcią pokazania praskich elit?

JM: Tak, można tak to interpretować, choć wydaje mi się, że w tej przestrzeni znajduje się dużo więcej paralel. Naszym celem było jednak nie tyle krytykowanie praskich elit czy środowiska artystycznego, co raczej wykorzystanie uniwersalnego przesłania powieści do mówienia o funkcjonowaniu mechanizmów społecznych opartych na wszelkiego rodzaju korupcji.

TD: Konstruując sceniczną wersję postaci Luciena jako młodego chłopaka, który być może dopiero co wysiadł na praskim dworcu, chciał pan rozpocząć dyskusję o ambicjach i marzeniach młodego pokolenia?

JM: Tak, to jeden z kluczowych tematów powieści i spektaklu. Czy obecne młode pokolenie ma takie same ambicje jak poprzednie? A może coś się w tej kwestii zmieniło? Jak należy postępować ze swoim talentem? Czy artysta, który chce osiągnąć sukces, powinien dbać o swój PR i kontakty towarzyskie tak samo mocno jak o swoją twórczość?

TD: A co z krytyką młodej sztuki czy młodego teatru? Myślę o nieco ironicznym obrazie grupy Daniela D’Artheza.

JM: Z jednej strony grupa D’Artheza w uroczy sposób gardzi zasadami zepsutego paryskiego społeczeństwa, z drugiej zaś, zwłaszcza w naszej interpretacji, w jej niekomunikatywności i dogmatyzmie funkcjonuje pewien sekciarski pierwiastek. W końcu moralna wyższość grupy wydaje się równie obrzydliwa, jak deprawujące zachowanie tych, od których się oni odcinają.

TD: A co z przestrzenią spektaklu? Czy intelektualna elita Paryża (Pragi), jak sugeruje scenografia, jest bardziej klaustrofobicznym więzieniem czy może przestrzenią wolności?

JM: Przestrzeń ta może być również postrzegana jako labirynt umysłu Luciena. Labirynt, w którym poszukuje on przyjaciół, miłości, sukcesu oraz samego siebie, swojego prawdziwego ja, w końcu znajdując tam tylko pustkę.

TD: Co wnieśli do pracy nad spektaklem aktorzy? Czy wykorzystał Pan ich doświadczenia i historie?

JM: W przeciwieństwie do innych przedstawień Divadla Na zábradlí, doświadczenie aktorów nie jest obecne w spektaklu. Było ono jednak z pewnością niezwykle ważne dla zrozumienia materiału, nad którym pracowaliśmy. Chociażby z tego powodu, że każdy z nas – jako artysta – musiał się zmierzyć w przeszłości z podobnymi dylematami, co Lucien Chardon. W mniejszym lub większym stopniu doświadczyć jego losu. W takim kontekście przecież wszyscy jesteśmy po trochu Lucienami.

TD: I tu postawimy kropkę, dziękuję bardzo za rozmowę.

JM: I ja dziękuję, zapraszam do Torunia.

Tytuł oryginalny

W Kontakcie z Twórcami – festiwalowe rozmowy o spektaklach

Źródło:

DOMALAŁAsięKULTURY
Link do źródła

Wątki tematyczne