„Człowiek z papieru. Antyopera na kredyt” w reż. Jakuba Skrzywanka, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Pisze Aleksandra Wach w „Teatrologii.info”.
„W domach z betonu nie ma wolnej miłości” śpiewała w latach osiemdziesiątych Martyna Jakubowicz, uwieczniając w swoim utworze „szarość komuny” i realia życia mieszkańców wielkopłytowych osiedli doby PRL-u. Piosenka szybko zyskała status protest songu, krytykującego nie tylko komunistyczną politykę mieszkaniową, ale także stojące za systemem pruderię i kryzys relacji międzyludzkich. Nie tak dawno rewizji utworu dokonał duet hip-hopowy PRO8L3M, który w wizji „domów z betonu” odnalazł sentymentalny obraz dzieciństwa całego pokolenia Polaków, często gnieżdżących się nie tylko z rodzicami, ale także z dziadkami, w niewielkich mieszkaniach z obowiązkową meblościanką na wyposażeniu. Reinterpretacja tej piosenki jest zgrabnym dowodem na to, że w wyobraźni społecznej kształtowanej przez kulturę (ale także w bardzo intuicyjnym rozumieniu tego pojęcia przez każdego z nas) dom jest nie tylko przysłowiowymi „czterema ścianami”, ale także przestrzenią definiującą w pewnym stopniu relacje rodzinne, kształtującą cechy osobowości jednostki i dającą poczucie bezpieczeństwa, przynależności i godności. Prawo do odpowiednich warunków zamieszkania jest zawarte w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Coraz częściej jest ono jednak łamane lub nie są prowadzone działania mające na celu zapewnienie ludziom godnych warunków bytowania. Kryzys ten ma bardzo wiele twarzy – od przymusowych wysiedleń i migracji ludności, po rosnące w galopującym tempie ceny mieszkań i najmu. A idąc kluczem wydarzeń zilustrowanych w najnowszym spektaklu Jakuba Skrzywanka Człowiek z papieru. Antyopera na kredyt – od likwidowanych romskich koczowisk we Wrocławiu, po zadłużonych na hipotekach frankowiczów, działalność brutalnych patodeweloperów i nielegalne eksmisje. W obliczu tylu problemów związanych z mieszkalnictwem w Polsce trudno jest jednym dziełem teatralnym oddać sprawiedliwość wszystkim ofiarom systemu, a mam wrażenie, że właśnie takiej pokusie ulegli twórcy spektaklu. Reżyser relacjonuje historie „ludzi z papieru”, odwołując się tym samym do filmów Andrzeja Wajdy Człowiek z marmuru i Człowiek z żelaza, choć już od pierwszych scen, kiedy to widzowie oglądają pełnowymiarową koparkę niszczącą na ich oczach romskie koczowisko, zbudowane z kartonów i różnych tekstyliów, bardziej kusi określenie „domy z papieru”. A może wręcz „domy istniejące tylko na papierze”, patrząc na coraz to odważniejsze poczynania deweloperów. Nie ma natomiast żadnej wątpliwości, że bohaterowie, których historie Jakub Skrzywanek wziął na swój warsztat teatralny, są jak najbardziej realni. Sprawia to, że cały spektakl jest osadzony na przedziwnym dysonansie poznawczym – z jednej strony widz przez większość czasu ma do czynienia z cyniczną i bezkompromisową satyrą na system, z drugiej jednak tkwi w poczuciu obcowania z realnymi dramatami ludzkimi, zrekonstruowanymi przed nim z przerażająco chłodną obrazowością.
Większość osób analizujących czy recenzujących Człowieka z papieru… zaczyna swoje wypowiedzi od wytłumaczenia czytelnikom specyficznego tła produkcyjnego widowiska, i rzeczywiście trudno jest od tego kontekstu uciec. Otóż spektakl powstał jako koprodukcja Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie i 44. Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Prapremiera obyła się w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu i została zaplanowana jako spektakl galowy PPA, który w tym roku wyjątkowo otwierał festiwal, zamiast go zamykać. I jeśli już na tym etapie niektórzy poczuli się zagubieni, to spieszę donieść, że to nie koniec zamieszania, ponieważ podczas wrocławskich pokazów, oprócz aktorów z Teatru Powszechnego w Warszawie, na scenie można było zobaczyć także Ralpha Kamińskiego, Julię Wieniawę, Cezarego Studniaka, którzy – choć ich role stanowią bardzo integralną część spektaklu – nie pojawiają się w teatrze stołecznym, docelowym „domu” dla produkcji. Jakie wynikają z tego implikacje? Najważniejszą jest to, że wystawienie Człowieka z papieru… w ramach gali PPA zmusiło twórców do sięgnięcia po konwencję teatru muzycznego, z udziałem etatowych aktorów Teatru Powszechnego, którzy na co dzień z musicalem nie pracują. I choć większość z nich potrafi sprostać postawionym wyzwaniom wokalno-tanecznym, to nie da się ukryć, że muzycznym sercem spektaklu są partie aktorów i aktorek pojawiających się gościnnie. Trudno jest wyobrazić sobie produkcję w takiej samej formie bez ich udziału, a równocześnie nie mogę pozbyć się myśli, czy ta „muzykalność” w ostatecznym rozrachunku rzeczywiście projektowi jakkolwiek sprzyja.
Człowiek z papieru. Antyopera na kredyt jest mariażem Człowieka z marmuru i Człowieka z żelaza Andrzeja Wajdy z Operą za trzy grosze Bertolta Brechta. Od Wajdy Skrzywanek pożycza postać Agnieszki (w tej roli Anna Ilczuk), która na potrzeby spektaklu przeobraziła się z reżyserki filmowej w teatralną, ale wciąż pragnie tworzyć sztukę zaangażowaną społecznie. Z Brechta natomiast wzięto krytykę kapitalizmu i bogato okraszoną satyrą narrację musicalową. Spora część spektaklu opiera się na igraniu z koncepcją przełamywania czwartej ściany, wchodzenia w specyficzny metadialog z publicznością. Bohaterka Agnieszka chce przygotować spektakl w duchu reporterskiego teatru interwencyjnego o mieszkańcach likwidowanego przez wrocławskie władze miejskie romskiego koczowiska przy ulicy Paprotnej. Widzowie obserwują na scenie rekonstrukcję tych wydarzeń w ramach prób do powstającego spektaklu, połączoną jednak z dokumentalną relacją wideo z tamtego okresu. Postacie Romów na deskach Teatru Muzycznego Capitol są reprezentowane przez słomiane lalki, można by rzec chochoły, a ich jedyną rzeczniczką jest tajemnicza śpiewaczka (Olga Rusin), która swym operowym głosem zdaje się wznosić modły o zatrzymanie niesprawiedliwości. Szekspirowski koncept „teatru w teatrze” zderza się z klasyczną już dla Jakuba Skrzywanka formułą teatru dokumentalnego, korzystającego przede wszystkim z narzędzi rekonstrukcyjnych. Koncepcja ta jest naprawdę bardzo dobrym punktem wyjścia, z którego można wywieść opowieść nie tylko o otaczającej nas rzeczywistości, ale także o samym teatrze i roli sztuki. Problemem spektaklu jest jednak przede wszystkim to, że te dwa wymiary niestety częściej rozjeżdżają się w ramach struktury dramaturgicznej niż na siebie nachodzą, także za sprawą sprzeczności jakie niesie ze sobą ożenienie teatru dokumentalnego z formułą musicalową, która najlepiej sprawdza się, kiedy jest lustrem dla rzeczywistości, a nie bezpośrednio ją pokazuje. Na tym etapie jest się w stanie przymknąć oko nawet na dość stronnicze podejście do sprawy wrocławskich Romów, ponieważ do tej pory Skrzywanek dał się już poznać jako reżyser okopujący się w wybranej przez siebie perspektywie konfliktu i stamtąd prowadzący swoją ofensywę teatralną, do czego jako artysta ma pełne prawo i dzięki czemu stworzył swój bardzo unikalny styl. Kiedy jednak na scenę wkraczają postaci dyrektora teatru (Michał Czachor) i organizatora gali (Cezary Studniak), starające się uniemożliwić Agnieszce realizację jej wizji spektaklu, trudno jest oprzeć się wrażeniu, że także Skrzywankowi formuła teatru muzycznego przeszkadza w pełnej realizacji własnej koncepcji.
Gwiazdami segmentu musicalowego czy brechtowskiego są niewątpliwie aktorzy gościnni. Postać organizatora gali, granego przez Cezarego Studniaka (skądinąd dyrektora artystycznego PPA), prowokuje do dyskursu na temat kondycji współczesnego teatru. W dobie ograniczonych budżetów i konieczności wpisywania się w upodobania publiczności nie ma miejsca na postawę reprezentowaną przez Agnieszkę, w związku z czym należy jej przypomnieć, dla kogo pracuje i jakiej rozrywki oczekuje publiczność. Zmiana nastroju i konwencji jest tak drastyczna, że nie sposób nie zadać sobie pytania, co właściwie dzieje się na scenie. Cekinowe stroje, złota kotara, ekran u góry sceny wyświetlający coraz to bardziej absurdalne hasła przypominają telewizyjny pasek z pozdrowieniami i reklamami, nad którym ktoś całkowicie stracił kontrolę. Kolejno wspominani są lub pojawiają się osobiście najdziwniejsi sponsorzy produkowanej gali, bankierzy, deweloperzy, ludzie z mafii czy nawet ministerstwo rozwoju. Wszystko to składa się na kolorowy, dynamiczny i absurdalny kolaż skorumpowanego systemu kapitalistycznego. Nikt nie sili się tutaj na subtelności, a obrywa się praktycznie wszystkim. Niestety, wątki te sprawiają wrażenie, jakby zostały na chybił trafił wyłowione z kołowrotka polskich bolączek systemowych, a ich głównych celem było zaszokowanie publiczności i silenie się na kontrowersyjność. Przełomowym momentem, paradoksalnie pozwalającym widzowi na chwilę wytchnienia, jest pojawienie się na scenie Ralpha Kamińskiego i Julii Wieniawy. Przebrani w stroje superbohaterów dają pokaz nie tylko swoich fantastycznych umiejętności wokalnych, ale także niesamowitego dystansu do samych siebie i wykreowanego przez media ich wizerunku. Autoironiczna parodia utworu Bal u Rafała oraz song, w którym oboje pytają publiczność za ile są w stanie się sprzedać, to niewątpliwe perełki produkcji. Wrażenie robi także zbiorowe wykonanie piosenki Biedy mamy już dość, będącej pastiszem utworu We Are The World. Kompozytorskich mrugnięć oka od Karola Nepelskiego, autora muzyki, jest zresztą więcej. Często gorzej jest już natomiast z tekstami (Jaś Kapela), którym zdecydowanie brakuje brechtowskiej niuansowości i słownej precyzji.
W końcowej części spektaklu do głosu powraca postać Agnieszki, a wraz z nią formuła teatru interwencyjnego. Po drodze widzowie obejrzą jeszcze musicalowy duet Klary Bielawki i Andrzeja Kłaka, grających młodą parę marzącą o własnym mieszkaniu na kredyt, a Teatr Muzyczny Capitol na krótką chwilę zamieni się w wypełnioną milionerami salę obrad Rady miasta stołecznego Warszawy, co tylko potęguje wrażenie chaosu dramaturgicznego. Potem jednak cała uwaga skupia się na historii wspomnianego już małżeństwa uwikłanego w kredyt we frankach oraz śpiewaczki (Ewa Skibińska) padającej ofiarą działań patodeweloperów i nielegalnych eksmisji. Obie historie kończą się tragicznie, a widzowie zostają skonfrontowani z obrazami samobójstwa przez powieszenie na żyrandolu i brutalnego wyciągnięcia za włosy krzyczącej kobiety za boczne drzwi sali teatralnej. Choć sama jestem zwolenniczką zasady „mniej znaczy więcej” w przypadku przedstawiania scen przemocy i uważam, że intensywniejsze emocje można wywołać u widzów, działając na ich wyobraźnię, niż pokazując im pewne sceny bezpośrednio, to niewątpliwie dopiero w tym miejscu spektakl odzyskał swoje początkowe tempo i strukturę. Jakub Skrzywanek powrócił na dobrze znane sobie terytorium.
Po wrocławskiej premierze Człowieka z papieru. Antyopery na kredyt pojawiło się sporo głosów twierdzących, że być może to dobry spektakl, ale na pewno nie był odpowiedni na galę 44. Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Tym razem eksperymentowanie z doskonale znaną widzom formułą nie wyszło na dobre ani producentom PPA, ani samemu Jakubowi Skrzywankowi. Próba zaadaptowania unikalnego stylu reżysera na potrzeby teatru muzycznego poskutkowała chaosem dramaturgicznym i niepotrzebnym sileniem się na kontrowersyjność. Zamiast „antyopery” publiczność Teatru Muzycznego Capitol otrzymała „antygalę”, która jednak nie była na tyle świadomie i konsekwentnie zdekonstruowana, aby mogła się obronić pod względem teatralnym. Niemniej należy oddać Skrzywankowi, że jak nikt zagrał na oczekiwaniach wrocławskich widzów i – jak zwykle – bardzo sprawnie skonfrontował ich z obrazem świata, który być może niekoniecznie chcieli dostrzec.