"Zamek" Franza Kafki w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Przed premierą Paweł Miśkiewicz zapowiadał swój „Zamek" jako kontynuację wystawionego na tej samej scenie cztery lata wcześniej "Idioty" Dostojewskiego. Geometra K., przybywszy do wsi, nad którą góruje zarys wieży - „zamku albo kościoła" - miał prowokować mieszkańców do kwestionowania zasad rządzących ich rzeczywistością. Obsadzenie Dominiki Kluźniak w głównej roli miało oderwać K. od skojarzeń z samym Kafką, dać postaci nową energię. I w początkowych scenach to się udaje, K. grany przez Kluźniak przypomina Fuksa z Gombrowiczowskiego „Kosmosu" wyreżyserowanego tu przez Jerzego Jareckiego w 2005 r. Ale tej energii wystarcza na krótko, spektakl szybko staje się pozbawioną emocji adaptacją rozwleczonej, mniej udanej wersji „Procesu". Ten ostatni w interpretacji Krystiana Lupy w 2017 r. też zamęczał widza, ale jednocześnie palił swoją polską, pisowską aktualnością do żywego, podczas gdy uniwersalny, trzygodzinny „Zamek" Miśkiewicza męczy i, mimo niewygody krzeseł na widowni, usypia. Reżyser nie chciał dociskać pedału skojarzeń do dechy i osadzać opowieści o urzędniczej wszechwładzy zmieniającej ludzkie życie w koszmar i zapowiadającej faszyzm w rodzimych realiach. Przeciwnie. Ale aktorskie starania, by ożywić swoich bohaterów i świat, są sabotowane na wiele sposobów: przez manieryczno-witkacowskie „udziwnienia" scenicznej rzeczywistości, choreografię złożoną z podskoków, tików i spazmatycznych wyrzutów kończyn czy cyklicznie powracający dziecięcy chór śpiewający niemieckie pieśni.