„VHS” Marcina Bałczewskiego w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej".
W „Plus Minus” (nr z 30 listopada) Bartosz Nosal pisze o czterdziestoleciu polskiej legalnej kasety VHS. W łódzkim Teatrze Powszechnym przez jej pryzmat można się przyjrzeć polskiemu kapitalizmowi w sztuce Marcina Bałczewskiego. A także Polsce i Polakom po 1989 roku.
„Początek lat 90. Okres wielkiej, wspaniałej transformacji. Hurra, wreszcie, wreszcie… wszyscy jesteśmy wolni, możemy robić co chcemy, przyszłość jest nasza, w naszych rękach, hurra. Jak ja się cieszę, fantastycznie, prawda?” – mówi Mateusz na początku spektaklu wyreżyserowanego przez Sławomira Narlocha. Chciałoby się powiedzieć, że to monolog w monodramie, ale przecież Sebastian Jasnoch aranżuje swoją rolę w duchu dzisiejszego stand-upu. Kostiumy są retro, ale forma nowoczesna.
VHS i diaboliczny film
Mateusz, paląc papierosa, zaczepia żartobliwie publiczność jak komiwojażer. Zresztą go gra, opowiadając o eksplozji kapitalizmu po 1989 r., gdy wiele firm wzrastało w duchu pirackiej ekspansywności. Na granicy lub nawet po przekroczeniu granicy prawa, nie działała bowiem jeszcze nowoczesna ustawa o prawie autorskim, zaś fakt, że weszła w życie pod groźbą amerykańskich sankcji świadczy, że obrót różnego rodzaju Mateuszów musiał być gigantyczny.
Sceniczny Mateusz to potwierdza. Ale nie chodzi przecież wyłącznie o filmy video, czyli VHS, bowiem ich dystrybucja uczyniła z życia początkujących biznesmenów coś w rodzaju diabolicznego snu. Ci zaś, którzy zapraszali w domach weselnych i remizach na projekcję hollywoodzkich superprodukcji - również w roli konferansjerów, otwierających pokazy, przy odrobinie pychy, po napływie pieniędzy do portfela mogli się poczuć gwiazdami. Gwiazdami kapitalizmu. I jak pokazuje Mateusz, korzystali z tej okazji całymi garściami, z uroków flirtów oraz romansów z przypadkowo napotkanymi pięknościami.
VHS i Polonez
Scenografia Maksa Maca wita nas już przed teatrem, gdzie na dziedzińcu wyczekuje widzów odpucowany polonez, symbol motoryzacyjnych snów o potędze. Ten sam zobaczymy później na scenie w cieniu CPN-u, bo choć dojrzały już pokolenia, które kojarzą polskie stacje benzynowe z Orlenem - w Powszechnym oglądamy obiekt retro. To też ma swój cel, dający się sprowadzić do pytania: czy pamiętamy, kim byliśmy na początku naszej kapitalistycznej podróży do raju dóbr konsumpcyjnych?
Jeśli nie – sceniczny Mateusz może niektórym nam podpowiedzieć. To była wyprawa nie wolna od pokus i wielu im uległo - tak jak mirażom bezwzględnej wolności. Mateusz bowiem, jak na człowieka, który pierwszy milion raczej ukradł (chodzi o prawa autorskie), gdy rynek stał się wymagający - musiał zdecydować, gdzie będzie chciał zatrzymać swoją żądzę pieniądza.
W tekście słyszymy o kasetach porno lub też o wiele gorszych rzeczach, ale potraktujmy to metaforycznie: chodzi o przekraczanie kolejnych moralnych granic aż do upadku, nałogu i zachwiania fundamentów rodziny. Oczywiście, oficjalnie żona i dziecko są na pierwszym planie i to dla nich – rzekomo – jest to całe poświęcenie Mateusza. Bądźmy jednak jak twardzi gracze rynkowi i nie dajmy oszukać się byle frazesom: na końcu za wszystko trzeba zapłacić.
VHS i łezka wspomnień
Tym bardziej żal jest utraconej niewinności, której aurę wprowadzają w finale filmy z domowych kaset VHS. To na nich, zanim uzależniliśmy się od wysokiej klasy telefonów komórkowych, rejestrowaliśmy urodziny, domówki, wesela, pierwsze kroki dzieci. Powracają z nimi postpeerelowskie meblościanki z kryształami, zadziwiające nas ubrania i fryzury.
To wszystko przypomina łódzki „VHS” na podstawie sztuki wyróżnionej w konkursie „Komediopisanie”, organizowanym w Polskim Centrum Komedii z siedzibą w łódzkim Teatrze Powszechnym. Tacy byliśmy. Nie pamiętacie? Sięgnijcie po domowe kasety wideo.