„Romeo i Julia” Williama Shakespeare'a w reż. Dominiki Feiglewicz i Zdenki Pszczołowskiej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
Romeo i Julia – najsłynniejsza historia miłosna w dziejach literatury, przeniesiona na scenę Małopolskiego Ogrodu Sztuki przez Dominikę Feiglewicz i Zdenkę Pszczołowską, jest opowieścią o burzeniu barier. Twórcy i twórczynie spektaklu skupili się przede wszystkim na jednej z nich – komunikacyjnej. Zaproszenie do udziału w przedstawieniu osób niesłyszących, okazało się drogą do odkrycia zupełnie nowych interpretacyjnych tropów, dzięki którym „słyszący” widzowie mogli przyjrzeć się własnym emocjom od innej, nieznanej dotąd strony.
Przedstawienie jest bardzo skondensowane (trwa niecałą godzinę), przez co w zasadzie od razu, bez zbędnych wstępów, skupiamy się na miłosnej relacji dwóch par tytułowych kochanków (jedna Julia i jeden Romeo są osobami niesłyszącymi). To bardzo istotne, bo nie sama fabuła dramatu jest tu ważna. Liczą się emocje, a te nie opuszczają aktorów przez cały czas trwania spektaklu. Poruszająca się po niewielkiej przestrzeni czwórka, używa całej palety środków dostępnych do okazywania uczuć – ruchu, spojrzenia, dotyku, tańca. Również słów, ale one okazują się być najmniej potrzebne. Szekspirowskie frazy recytowane przez dwójkę słyszących aktorów są swego rodzaju uzupełnieniem, budują kontekst scenicznych wydarzeń, jednak w zestawieniu z bardzo sugestywną grą niesłyszących (pomijam ekspresję języka migowego, którego nie znam), wydają się blednąć. Oczywiście mamy do czynienia z historią i wydarzeniami, które znają praktycznie wszyscy, więc dużo łatwiej skupić się na pozawerbalnych walorach spektaklu.
Ktoś mógłby pomyśleć, że grze osób niesłyszących być może bliżej jest do teatru tańca bądź pantomimy, tam przecież również nie używa się werbalnych środków przekazu. Nic bardziej mylnego. Myśląc o spektaklu Romeo i Julia w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, wyobrażam sobie człowieka zamkniętego w szczelnej bańce, do której nie docierają żadne dźwięki. Taki „więzień” musi wykonać tytaniczną pracę, by zostać „usłyszany” przez drugą stronę. I ten wysiłek jest widoczny na scenie.
W trakcie przedstawienia pary bohaterów z Werony niejednokrotnie mieszają się, co dodatkowo pokazuje uczucia, emocje jako coś, co niekoniecznie musi zostać wypowiedziane na głos. W sukurs bohaterom przychodzą bardzo mocne punkty spektaklu jak animacje, światła, muzyka i scenografia – wszystko to żyje wraz z Juliami i Romeami, zmienia się w zależności od stanów emocjonalnych postaci. Nie zmienia się za to jedno – siła teatru jako miejsca, w którym każdy może wyrazić lub poczuć przeróżne emocje na swój unikalny sposób.