„Upadłe anioły” Noëla Cowarda w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Tak się złożyło, że dopiero teraz obejrzałem, cóż za wstyd, ale – lepiej późno niż wcale. Z przykrością odebrałem swój bilet, bolało bowiem patrzeć, jak kasjer musiał odmówić wejściówek zupełnie długiej kolejce, gdyż widownia – jak się okazało - była wypełniona po ostanie dozwolone przez BHP/PPoż miejsce, zauważmy - osiem lat po premierze. I tu recenzja może się zakończyć kropką następującą – TAKI spektakl chciałby mieć każdy teatr w kraju.
Spędziłem w teatrze beztroskie dwie godziny (z niewielkim okładem), na spektaklu nieroszczącym sobie pretensji poza dostarczeniem rozrywki na wysokim poziomie, z szacunkiem dla inteligencji widza i jego obycia, na spektaklu skrzącego się pysznymi aluzjami i z przesłodko narysowanymi postaciami, już nawet nie mówiąc o głównych bohaterkach, o czym niżej, a choćby o mającej arcybogate cv pokojówki Saunders, znakomita w tej roli Marta Chyczewska.
Ale sensem tego spektaklu (z szacunkiem dla całej obsady) są Julia i Jane, czyli Magda Cielecka i Maja Ostaszewska. I od obu aktorek po prostu nie można oderwać wzroku, bo to widać, że uwielbiają swoje bohaterki, że - lubią przyjść raz na jakiś czas do Polonii i przebrać się w kostiumy i koafiury z tamtych czasów, i – tak po prostu - stworzyć ten zwiewny, uroczy i bardzo pogodny spektakl.
Więc jak ktoś o Mai Ostaszewskiej i Magdzie Cieleckiej powie, że są „aktorkami Warlikowskiego”, to może warto pamiętać, że NIE TYLKO Warlikowskiego.