EN

17.11.2021, 11:52 Wersja do druku

Umarł król, nie żyje król!

„Król Lear”, Williama Shakespeare'a w reż. Anny Augustynowicz, koprodukcja Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy i Teatru im. Kochanowskiego w Opolu, pokaz w ramach IV Maratonu Teatralnego w Opolu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.

Kim jest Lear w opolsko-legnickiej realizacji „Króla Leara” Williama Szekspira? Upadającym, tracącym na znaczeniu władcą – to na pewno. Jest także widzem oglądającym własną tragedię. Grany przez Mirosława Zbrojewicza monarcha nie raz, nie dwa schodzi ze sceny, siada przy widzach i obserwuje, co dzieje się w jego królestwie, nie mając przy tym na bieg zdarzeń żadnego wpływu. Jest też, co ważniejsze, symbolem upadającego patriarchatu, a właściwie – ostatnim przedstawicielem systemu, w którym dominują mężczyźni.

fot. Norbert Rakowski

Wszystkie postaci w spektaklu Anny Augustynowicz, poza tytułowym bohaterem, grane są przez kobiety. Ta inscenizatorska decyzja sprawia, że opowieść o Learze staje się opowieścią o zmierzchu patriarchatu – w nowej rzeczywistości, nastającej wraz z upadkiem króla, nie tyle nie dominują już mężczyźni, ile zdają się zupełnie nie istnieć i stają się niewidzialni. Feministyczny wydźwięk przedstawienia ujawnia się jednak nie w manifestach czy w silnych kobiecych rolach, tylko w porażce monarchy. Choć od samego początku odbiera się Leara jako słabego, to jego dramat uwidacznia się dopiero wtedy, gdy przestaje być dostrzegalny – zarówno przez swoich poddanych, jak i oglądających. Przez większość pokazu bohater znajduje się poza polem widzenia odbiorcy: siedzi albo w niezbyt dobrze widocznym miejscu (np. na metalowym podeście z boku sceny), albo na widowni. Postać monarchy staje się przez to podwójnie naznaczona własnym nieszczęściem: raz – przez doświadczenie i konsekwencje podjętych wcześniej decyzji; dwa – przez obserwację własnej tragedii. Lear u Augustynowicz jest nie tylko niewidzialny i bezpodmiotowy, lecz także w jakimś sensie wpółżywy – widzi, co go spotyka, ale nie może niczego już zmienić. Zupełnie tak, jak osoby, które przeżyły śmierć kliniczną – choć wiedziały, co się z nimi działo, gdy były dla innych martwe, to pozostawały bezradne; może dlatego bohater, budząc się ze snu na początku spektaklu, znajduje się nie w łóżku, tylko na stole, który przypomina stół z prosektorium? Zbrojewicz fantastycznie przez cały spektakl oddaje położenie króla: jeszcze żywego, lecz pozbawionego podmiotowości; próbującego działać, lecz ponoszącego szereg porażek; świadomego, lecz niedostrzegającego przyczyn własnego nieszczęścia.

Opolsko-legnickie przedstawienie staje się przestrzenią, w której nie tylko bohaterowie, lecz także widzowie muszą się stale ze sobą konfrontować. To rzeczywistość umowna i wyraźnie osadzona w konwencji, wyznaczana punktem widzenia – każdemu tylko wydaje się, że widzi to, co widzi; wszyscy narażają się tu na śmieszność, bo prawda o scenicznym świecie znajduje się zupełnie gdzie indziej. Augustynowicz, wykorzystując konwencję teatru w teatrze oraz wprowadzając do spektaklu postaci trzech komentujących i stopujących akcję bogiń (Jowisz, Junona i Minerwę), mnoży bowiem plany i znaczenia. Wszystko wydaje się tu sztuczne i odgrywane (od relacji między bohaterami po ich ontologiczny status), co jeszcze bardziej potęguje dramat Leara; rzeczywistość, w której funkcjonuje, jest wzięta w cudzysłów, jawi się jako komiczna, niepoważna i niemożliwa, a jego porażka pozostaje mimo to jak najbardziej prawdziwa.

fot. Norbert Rakowski

Wystawionego na IV Maratonie Teatralnym „Króla Leara” ogląda się naprawdę dobrze, choć do pewnego momentu. Można odnieść wrażenie, że spektakl mniej więcej w połowie zaczyna się „rozjeżdżać”: co chwileę zmieniają się plany (z boskiego na ludzki, z ludzkiego na boski), aktorzy właściwie bez chwili wytchnienia biegają po scenie, a sama akcja, zwłaszcza pod koniec, ma bardzo szybkie tempo. Im bliżej finału, tym silniejsze przekonanie, że nikt (ani widzowie, ani wykonawcy) już nie odnajduje się w tym chaosie. Nie przysłania to jednak dramatu tytułowego bohatera oraz nie osłabia feministycznej wymowy całego przedstawienia. Chaos uniemożliwia za to przyjrzenie się mniej jednoznacznym, a przez to szalenie ciekawym postaciom – choćby Błaznowi Leara, którego fantastycznie gra Weronika Krystek.

Tytuł oryginalny

Umarł król, nie żyje król!

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny