„Król Lear”, Williama Shakespeare'a w reż. Anny Augustynowicz, koprodukcja Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy i Teatru im. Kochanowskiego w Opolu, pokaz w ramach IV Maratonu Teatralnego w Opolu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.
Kim jest Lear w opolsko-legnickiej realizacji „Króla Leara” Williama Szekspira? Upadającym, tracącym na znaczeniu władcą – to na pewno. Jest także widzem oglądającym własną tragedię. Grany przez Mirosława Zbrojewicza monarcha nie raz, nie dwa schodzi ze sceny, siada przy widzach i obserwuje, co dzieje się w jego królestwie, nie mając przy tym na bieg zdarzeń żadnego wpływu. Jest też, co ważniejsze, symbolem upadającego patriarchatu, a właściwie – ostatnim przedstawicielem systemu, w którym dominują mężczyźni.
Wszystkie postaci w spektaklu Anny Augustynowicz, poza tytułowym bohaterem, grane są przez kobiety. Ta inscenizatorska decyzja sprawia, że opowieść o Learze staje się opowieścią o zmierzchu patriarchatu – w nowej rzeczywistości, nastającej wraz z upadkiem króla, nie tyle nie dominują już mężczyźni, ile zdają się zupełnie nie istnieć i stają się niewidzialni. Feministyczny wydźwięk przedstawienia ujawnia się jednak nie w manifestach czy w silnych kobiecych rolach, tylko w porażce monarchy. Choć od samego początku odbiera się Leara jako słabego, to jego dramat uwidacznia się dopiero wtedy, gdy przestaje być dostrzegalny – zarówno przez swoich poddanych, jak i oglądających. Przez większość pokazu bohater znajduje się poza polem widzenia odbiorcy: siedzi albo w niezbyt dobrze widocznym miejscu (np. na metalowym podeście z boku sceny), albo na widowni. Postać monarchy staje się przez to podwójnie naznaczona własnym nieszczęściem: raz – przez doświadczenie i konsekwencje podjętych wcześniej decyzji; dwa – przez obserwację własnej tragedii. Lear u Augustynowicz jest nie tylko niewidzialny i bezpodmiotowy, lecz także w jakimś sensie wpółżywy – widzi, co go spotyka, ale nie może niczego już zmienić. Zupełnie tak, jak osoby, które przeżyły śmierć kliniczną – choć wiedziały, co się z nimi działo, gdy były dla innych martwe, to pozostawały bezradne; może dlatego bohater, budząc się ze snu na początku spektaklu, znajduje się nie w łóżku, tylko na stole, który przypomina stół z prosektorium? Zbrojewicz fantastycznie przez cały spektakl oddaje położenie króla: jeszcze żywego, lecz pozbawionego podmiotowości; próbującego działać, lecz ponoszącego szereg porażek; świadomego, lecz niedostrzegającego przyczyn własnego nieszczęścia.
Opolsko-legnickie przedstawienie staje się przestrzenią, w której nie tylko bohaterowie, lecz także widzowie muszą się stale ze sobą konfrontować. To rzeczywistość umowna i wyraźnie osadzona w konwencji, wyznaczana punktem widzenia – każdemu tylko wydaje się, że widzi to, co widzi; wszyscy narażają się tu na śmieszność, bo prawda o scenicznym świecie znajduje się zupełnie gdzie indziej. Augustynowicz, wykorzystując konwencję teatru w teatrze oraz wprowadzając do spektaklu postaci trzech komentujących i stopujących akcję bogiń (Jowisz, Junona i Minerwę), mnoży bowiem plany i znaczenia. Wszystko wydaje się tu sztuczne i odgrywane (od relacji między bohaterami po ich ontologiczny status), co jeszcze bardziej potęguje dramat Leara; rzeczywistość, w której funkcjonuje, jest wzięta w cudzysłów, jawi się jako komiczna, niepoważna i niemożliwa, a jego porażka pozostaje mimo to jak najbardziej prawdziwa.
Wystawionego na IV Maratonie Teatralnym „Króla Leara” ogląda się naprawdę dobrze, choć do pewnego momentu. Można odnieść wrażenie, że spektakl mniej więcej w połowie zaczyna się „rozjeżdżać”: co chwileę zmieniają się plany (z boskiego na ludzki, z ludzkiego na boski), aktorzy właściwie bez chwili wytchnienia biegają po scenie, a sama akcja, zwłaszcza pod koniec, ma bardzo szybkie tempo. Im bliżej finału, tym silniejsze przekonanie, że nikt (ani widzowie, ani wykonawcy) już nie odnajduje się w tym chaosie. Nie przysłania to jednak dramatu tytułowego bohatera oraz nie osłabia feministycznej wymowy całego przedstawienia. Chaos uniemożliwia za to przyjrzenie się mniej jednoznacznym, a przez to szalenie ciekawym postaciom – choćby Błaznowi Leara, którego fantastycznie gra Weronika Krystek.