"Ożenek" Mikołaja Gogola w reż. Pawła Aignera w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.pl.
Teatry „odmrożone”, artyści mogą wrócić na scenę, a miłośnicy teatru na widownię! W końcu! 29 maja na scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach, po wielu tygodniach od zapowiadanej premiery, udało się wystawić Ożenek Mikołaja Gogola w reżyserii Pawła Aignera. Do trzech razy sztuka? W tym wypadku najwyraźniej się to sprawdziło, bowiem data premierowego pokazu była już dwukrotnie przekładana z uwagi na wprowadzane obostrzenia pandemiczne.
Tym razem gliwicki teatr zdecydował się sięgnąć po propozycję klasyczną, skreśloną ręką Gogola 185 lat temu. Wystawienie tak popularnego i często eksploatowanego utworu wydaje się zadaniem karkołomnym. Gliwicki zespół zaprawiony w scenicznych bojach i tym razem wrócił z tarczą. A co z aktualnością przekazu? Ożenek to komedia będąca satyrą na obyczajowość XIX-wiecznej Rosji, gdzie mariaże stają się przedmiotem starannie prowadzonych targów. Diatryba na carskie społeczeństwo odsłania także mechanizmy kojarzenia małżeństw. Na szali ważone są ruble, nieruchomości i tytuły, a uczucia? Te są najmniej ważne. Bohaterowie świata stworzonego przez Gogola uwięzieni są w świecie fobii i kompleksów.
Główna bohaterka Agafia Tichonowna przymierza się do zamążpójścia, a przy wyborze kandydata na męża korzysta ze swatki. Panna jest „jak ta rafineria. Biała, rumiana, jak krew z mlekiem. Słodycz taka, że wyrazić nie sposób”. Ona jedna, a ich pięciu. Każdy z mężczyzn starających się o rękę Agafii reprezentuje inny typ. Kogo wybierze? Czy będzie to właściwy wybór, a może spełnią się jej najgorsze lęki? Po wielu perypetiach panna młoda in spe wybiera kawalera, nieświadoma tego, że Iwan Kuźmicz Podkolesin może nie być dla niej dobrym życiowym partnerem. Qui pro quo? Nie do końca. Ten jednak w momencie próby tchórzy i znika po angielsku… Pan młody zachowuje status quo, a pana młoda? Wpada w sidła małżeńskiego „koszmaru”.
Gliwicka wersja Ożenku, choć niemal wierna utworowi Gogola, posiada także kilka wyróżników, o których warto napisać. Nie ma tu cerkiewnych psalmów śpiewanych przez pięcioosobowy chór jak w Teatrze Studio w Warszawie, przeniesienia we współczesne realia jak w Teatrze 6.piętro czy przerysowania i pogłębiania stereotypów, jak w Teatrze Śląskim. Gliwicka wersja wprowadza jednak pewne novum. Paweł Aigner zdecydował się pójść o krok dalej i wyjaśnić niechęć Podkolesina do żeniaczki. Otóż, nie o umiłowanie kawalerskiego stanu tu chodzi, a o sympatię żywioną do młodego służącego, który gotów jest pozbawić się życia, gdy pan powie sakramentalne „tak” narzeczonej. Ot, reżyserska licentia poetica. Współczesnym akcentem, swoistym puszczeniem oka do widza, są wizualizacje, na których widzimy m.in. byłego prezydenta USA Trumpa.
Tekst dramatu, choć archaiczny i naszpikowany sformułowaniami, które wyszły już z użycia, nadal bawi. Rzecz jasna, gdy pominiemy przedmiotowe podejście do obu stron „transakcji małżeńskiej”. Kobieta jawi się tu jako „coś takiego ładnego”, a mężczyzna jest zredukowany do obiektu wyboru. Komizm sytuacyjny, słowny i postaci zawarty w przekazie śmieszy kolejne pokolenia. Gdy kurtyna idzie w górę, na scenie obserwujemy swoisty gabinet osobliwości, a śledząc akcję poznajemy studium ludzkich typów, ich motywacje, dążenia i środki, jakimi starają się osiągnąć zamierzony cel. Szybko okazuje się, że w świecie Agafii Tichonowny nie ma miejsca na miłość. Dominuje pragmatyzm i kult pieniądza oraz pozycji społecznej. Przyszła panna młoda urządza casting na męża i miast docenić walory bystrości umysłu skupia się na włosach, oczach, nosie i piastowanym stanowisku… przez co wybór lubego przypomina nieco zakup ogiera. Ot, teatr mieszczański w pełnej krasie. Jednak czy tylko mieszczański? Czy aby na pewno dziś nie kierujemy się podobnymi „priorytetami”?
W rolę głównej bohaterki, panny na wydaniu, wcieliła się Karolina Olga Burek, etatowa panna młoda gliwickiej sceny. Jej Agafia Tichonowna jest skryta, nieśmiała, małomówna i niezbyt rezolutna, ale w przypływie emocji potrafi zawstydzić niejednego mężczyznę podwórkowym językiem. Z kolei w roli Fiekły Iwanowny, swatki, która dzierży miano kierowniczki całego zamieszania, zobaczymy energetyczną Aleksandrę Maj, przekupkę, która z wdziękiem kojarzy małżeństwa, choć niekoniecznie skutecznie. Maj świetnie odnalazła się w tej roli. Wyniosłą ciotkę Arinę Pantelejmonowną gra Katarzyna Wysłucha, a służącą Duniaszę Antonina Fedorowicz.
O rękę Agafii ubiega się pięciu podstarzałych kawalerów, którzy dobijając do spokojnych wód emerytury, postanowili się ustatkować. Tworzą swoisty gabinet osobliwości. Centralną postacią jest Podkolesin – urzędnik, radca dworu. To on ma największe szanse w castingu na męża. Błażej Wójcik wcielający się w tę postać stworzył bohatera ambiwalentnego, wahającego się, przyzwyczajonego do kawalerskiego stanu. Niby chce się ożenić, ale skrywa pewną tajemnicę. Szybko okazuje się, że bardziej zaangażowany w jego ślub jest jego przyjaciel – Koczkariew (Przemysław Chojęta), spiritus movens ślubnych przygotowań. I właśnie to Chojęta kradnie show pozostałym męskim bohaterom. Zabawny, skory do flirtu, inteligentny i przebiegły debiutuje w roli swatki – stara się za wszelką cenę ożenić przyjaciela. Jednak i jego zabiegi spaliły na panewce. Podkolesin wydaje się jedynie marionetką w rękach Koczkariewa, lecz w finale odzyskuje panowanie nad sytuacją i wymyka się z zastawionej na niego pułapki konwenansów.
Najbardziej wyrazistą postacią jest Baltazar Baltazarowicz Żewakin, dymisjonowany porucznik marynarki. W postać tę wcielił się Maciej Piasny. Jego Żewakin jest dumny niczym paw, pewny siebie i elokwentny, a przy tym serwuje widowni solidną dawkę humoru. Wojskowy wydaje się najlepszym kandydatem, a w oczach Agafii zyskuje za sprawą przymiotów ciała. Jednakże to nie jego wybiera przyszła panna młoda. Kolejny pretendent do roli męża to Anuczkin, niezbyt rozgarnięty, jąkający się emerytowany oficer piechoty. W tej roli Krzysztof Prałat, który już wielokrotnie pokazał, że posiada niezwykły talent komediowy i zdolności modulacji głosu. Nie wahał się ich wykorzystać, kreując postać zawieszoną gdzieś między światami, wycofaną, ostrożną, marzącą o żonie mówiącej po francusku. Kolejne indywiduum to Iwan Pawłowicz Jajecznica (Łukasz Kucharzewski), postawny egzekutor, zainteresowany jedynie posagiem przyszłej żony, który przekraczając próg jej domu, przystępuje do inwentaryzacji ruchomości. Kucharzewski wykreował postać najmniej skomplikowaną, zorientowaną na osiągnięcie korzyści materialnej. Jest konkretny, surowy i chciwy. Jednak i on nie zdobył serca panny na wydaniu. Sztuka ta nie powiodła się też pijakowi-amantowi (Rafał Domagała), który finalnie wygrał konkurs na męża i wywiózł Agafię w bryczce w siną dal…
W świecie przedstawionym zagościła jeszcze jedna postać. To Stiepan, czyli młody służący Podkolesina. W tej roli występuje Dominik Mironiuk. Reżyser postanowił delikatnie dopisać jego wpływ na trzymanie się stanu kawalerskiego przez Podkolesina. Szybko okazuje się, że zna on wszystkie sekrety swojego pana, łącznie ze preferencjami seksualnymi, które przeszkadzają mu w ożenku z Agafią.
Reżyser Paweł Aigner, który słynie z zamiłowania do komedii dell’arte, zaproponował gliwickiej publiczności klasykę w nowej odsłonie. Kostiumy autorstwa Zofii de Ines jak zwykle zachwycają. Stylizowane na ubrania z epoki Gogola, pozwalają się przenieść do czasów XIX-wiecznej Rosji. Z kolei muzyka Piotrka Klimka, stanowiąca dobre tło do rozgrywających się wydarzeń, jest niezwykle nastrojowa. Wprawia w melancholię. W warstwę muzyczną wpleciono motyw z piosenki Niech żyje bal Maryli Rodowicz. Egzystencjalna tematyka wspomnianego utworu dobrze wpisuje się w klimat spektaklu. Metafora życia jako balu splata się z metaforą zawierania małżeństwa jako dobijania targu. W utworze Rodowicz „Życie (…) trwa tyle co taniec”, z kolei u Gogola „Dzień za dniem przechodzi, aż się wreszcie wszystko przykrzy, wstręt człowieka bierze”. Receptą na ten stan rzeczy jest małżeństwo. Jak się okazuje, to remedium dostępne dla wybranych.
Jednakże prawdziwą bombą gliwickiej inscenizacji jest mobilna scenografia Magdaleny Gajewskiej. Spadające ze ścian obrazy, umazana krwią tapeta (czyżby nawiązanie do Szekspira?), przesuwające się ściany, ruchoma scena, błyskawiczna metamorfoza przestrzeni scenicznej – słowem anturaż rodem z horroru. W finale zalotnicy demolują dom wielkiej nieobecnej – panny na wydaniu. Dekonstrukcja ma także wymiar metaforyczny. To zerwanie z utartym porządkiem. Warto dodać, że artystyczny kwartet: Aigner-De Ines-Gajewska-Klimek pracował już razem przy sztuce Wesołe kumoszki z Windsoru Szekspira, koprodukcji Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego oraz Teatru Wybrzeże.
Podsumowując, Ożenek to słodko-gorzka opowieść o groteskowych umizgach bohaterów zmierzających do zmiany stanu cywilnego, grze pozorów mającej na celu zdobycie majątku i pozycji oraz marginalizacji uczuć, które giną gdzieś między jednym a drugim stoiskiem na targowisku próżności. Komizm słowny, sytuacyjny w połączeniu z grą aktorską i „transformującą” scenografią sprawiają, że to kolejna interesująca propozycja sceniczna do obejrzenia. Choć od powstania utworu minęło już blisko 200 lat i tekst nie przystaje do współczesnych realiów, to posiada ponadczasowe przesłanie, bowiem wciąż drzemią w nas pokłady tak krytykowanej dulszczyzny i konwenansów oraz próżności. Gogol demaskował moralność zakłamanego mieszczaństwa rosyjskiego, a jednocześnie odmalował słowami portret ówczesnego urzędnika carskiego – słabego, niezdecydowanego i niezbyt mądrego. Happy endu nie będzie i nie może go być. Pozostaje poszukiwanie własnej tożsamości i wydaje się, że to akcent, na który położono nacisk w gliwickiej odsłonie Ożenku. W finale zamiast krzyczeć „gorzko!” parze młodej, musimy przełknąć cierpką prawdę. Gogol stworzył komedię zawierającą prawdę uniwersalną. Kto wie, czy dziś bardziej niż w XIX wieku, promujemy się na wirtualnym targu?