"Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w reż. Ilarii Lanzino w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Pisze Wojciech Giczkowski na blogu Teatralna Warszawa.
9 lipca 2021 roku odbył się 1056 spektakl opery Moniuszki w Poznaniu. Była to już 11. realizacja „Strasznego dworu” w tym mieście. Pierwsza poza siedzibą teatru. Wcześniej, 19 stycznia 2020 roku, ogłoszono wyniki prestiżowego konkursu European Opera Directing Price, w którym trzy międzynarodowe zespoły zaprezentowały koncepcję inscenizacji „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. Jury pod przewodnictwem Davida Pountneya, doskonale znanego polskiej publiczności angielskiego reżysera, nagrodę przyznało Ilarii Lanzino, młodej włoskiej reżyserce i jej zespołowi na realizację swoich pomysłów w poznańskiej operze. Zdaniem Renaty Borowskiej-Juszczyńskiej, dyrektorki Teatru Wielkiego w Poznaniu, „Straszny dwór” w obecnej wersji jest przedstawieniem bardzo aktualnym, świeżym i nowatorskim.
Tymczasem Ilaria Lanzino uważa, że Stanisław Moniuszko, który był znakomitym kompozytorem, stał się twórcą narodowym i w swoich operach reprezentował konserwatywny sposób myślenia. Według niej „Straszny dwór” stanowi projekcję obaw ówczesnej społeczności o bardzo narodowych poglądach. Uważa, że wprowadzony do takiej niszy Moniuszko nie mógł już jej opuścić, a przecież był twórcą-społecznikiem, wrażliwym na los wykluczonych, czego oczywistym dowodem jest opera „Paria”. Włoska reżyserka, pracująca głównie w Niemczech, podczas wywiadu udzielonego Piotrowi Tkaczowi w programie poświęconemu tej inscenizacji mówi, że nie jest zwolenniczką kultury unieważniania i nie potępia Moniuszki. W jej opinii „Straszny dwór” niesie postępowe przesłanie. Jest opowieścią o deradykalizacji poglądów i otwieraniu się, a także o bardzo nowoczesnym pojmowaniu poczucia przynależności.
Dlatego miejscami, niełatwo było zrozumieć ideę tej inscenizacji, trochę zdezorientowanej publiczności zgromadzonej w Auli poznańskiej AWF, bo tam miała miejsce premiera.
Wszyscy dostrzegamy, że nasz świat – uważany dotąd za rzeczywisty – z wolna przestaje nim być, natomiast przestrzeń, w której aktualnie egzystujemy, zaczyna przypominać eksperyment poznawczy samoorganizującej się świadomości. Dowiadujemy się, że żyjemy w czasoprzestrzeni z nieustającym teraz, gdzie przeszłość i przyszłość może nakładać się na teraźniejszość i zmieniać ją na naszych oczach.
Czy o tym śpiewały Hanna i Jadwiga w II akcie, uchylając zasłonę przyszłości? Może Moniuszko był profetą?
Orkiestrę Teatru Wielkiego poprowadził jeden z najwybitniejszych włoskich dyrygentów – Marco Guidarini. Orkiestra i chór zabrzmiały wspaniale, co było nie lada sztuką w spartańskich warunkach panujących w auli. W partii Hanny usłyszeliśmy laureatkę Międzynarodowego Konkursu Moniuszkowskiego – Rusłanę Kowal, która swoim wykonaniem arii – „Do grobu trwać; Któraż to, która tej ziemi córa”, wywołała euforię wśród premierowej publiczności. Równie znakomicie „Arię z kurantem” zaśpiewał Piotr Kalina, podobnie jak Ruslana Kowal wykazał się znakomitą sztuką wokalną. Bardzo dobry aktorsko i wokalnie był elegancki Rafał Korpik w roli Zbigniewa. Stworzył przekonującą postać młodego amanta, ale bez zbędnego kokietowania publiczności. Poza konkurencją okazała się Anna Lubańska. Śpiewaczka wykorzystała okazję do zabawy i ze swojej partii Cześnikowej wykreowała bardzo zabawną, postać matrony z opery buffa. W podobnej konwencji zagrali Jaromir Trafankowski, który udanie wcielił się w postać Macieja, i Szymon Rona, w mocno szokującej, ale pozostającej w konwencji, postaci Damazego. Miecznik w wykonaniu Stanislava Kuflyuka to chyba najbardziej pozostająca w tradycyjnej estetyce postać, nagrodzona przez publiczność rzęsistymi brawami. Aria Skołuby w klasyce jest hitem i wykonujący ją Damian Konieczek powinien mieć łatwo na scenie, ale w tej inscenizacji do pomocy w interpretacji pojawiła się jego ukochana (Karolina Pytlak), więc było inaczej i zaskakująco.
Innym oczekiwanym zawsze momentem tej opery jest mazur. Ilaria Lanzino pokazała go nam w doskonałym wykonaniu Baletu Teatru Wielkiego w choreografii Viktora Davydiuka. Ale i ta wersja jest także znacząco różna od tej, którą znamy z dziesięciu wcześniejszych realizacji opery w Poznaniu. Trzeba to zobaczyć koniecznie.
Poznański Teatr Wielki konsekwentnie promuje w odkrywczy sposób swojego patrona. Po zaskakującej „Halce” i oscarowej „Parii” zobaczyliśmy niewidzianą nigdy wcześniej wersję „Strasznego dworu”. Historię pięknych panien z Kalinowa w dobie Instagrama można polubić. Choć niektórym może się wydać ekstrawagancka. Na pewno zaskoczeni będą puryści historii polskiej muzyki. Nikt jednak w tej realizacji nie odbiera wielkości Moniuszce. Nadal jest to opera o konflikcie płci i pokoleń. Zaś reinterpretacja tego pomnikowego dzieła może zaktualizować jego problematykę w sposób zrozumiały dla tych, którzy w operze bywają rzadko, a zainteresowani taką realizacją kupią bilety dla siebie i przyjaciół. To przedstawienie „Strasznego dworu” przestało być zbiorem bliskich sercu melodii patriotycznych, a stało się tematem do dyskusji o tradycyjnych wartościach.