„Chłopaki płaczą” wg scen. i w reż. Michała Buszewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz, członkini Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
„Chłopaki nie płaczą” – słyszy dziecko od maleńkości. Z takich dzieci wyrastają bezsilni mężczyźni, którzy gest przytulenia uważają za bardziej ekstremalny niż skok na główkę.
Ostatnio coraz częściej do głównego obiegu kultury przenikają narracje dotyczące różnie ujmowanej męskości, a przede wszystkim okaleczonej, wypartej męskiej emocjonalności. Weźmy chociaż niedawne propozycje kinowe, sytuujące się mniej więcej w połowie drogi między arthousem a mainstreamem. Aftersun w reżyserii Charlotte Wells to obraz ojcowskiej depresji, postrzeganej przez nieświadomą, niepełnoletnią córkę. Sundown Michela Franco portretuje oparte na pasywności i rezygnacji strategie radzenia sobie z rzeczywistością. Bliskość Lukasa Dhonta sonduje emocje chłopca skonfrontowanego ze stratą; reżyser chwyta moment, w którym nastolatek ma jeszcze szansę oswoić trudne emocje, nie bacząc na osąd społeczeństwa wrośniętego w patriarchalne podglebie. Nawet do odczytania Duchów Inisherin Martina McDonagha – choć film ten ma potencjał przepastnej alegorii, opowiada przede wszystkim o konflikcie ruchu/bezruchu, stagnacji/rozwoju, również w perspektywie działań o znaczeniu dziejowym – można użyć prostego klucza. Pádraic i Colm to przede wszystkim para przyjaciół – i od wspólnego wychylania kufla, i od pielęgnowania ran na duszy – która z dnia na dzień wyrzeka się wzajemnego wsparcia.
Oczywiście i polski teatr ciągle podejmuje próby rekonceptualizacji patriarchalnych męskości. Coraz głośniej słychać o rozmaitych aktywnościach mających na celu integrację mężczyzn w empatycznym duchu – choćby o działaniach Grupy Performatywnej Chłopaki, organizującej między innymi męskie kręgi. Odnoszę jednak wrażenie, że zagospodarowania wymaga całkiem spory zagon, który nazwę, niech stracę, teatrem środka – rozumianym jako teatr na tyle uniwersalny, nośny i przystępny, że jest w stanie rezonować ze względnie szeroką i zróżnicowaną publicznością. Myślę, że w ramy tej kategorii można wpisać spektakl Chłopaki płaczą w reżyserii i według tekstu Michała Buszewicza.
W roku 2004 bell hooks pisała w Gotowych na zmianę: „Reguły patriarchalnej męskości przypominają […], że mężczyźni mają obowiązek odrzucić wszelkie więzi z innymi” (polskie wydanie: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2022, tłum. Magdalena Kunz). Mężczyźni, tak samo jak kobiety wprzęgnięci w tryby patriarchalnej logiki, odcinają się od swoich emocji. Budują fundamenty swojej tożsamości na chybotliwych zrębach, poddają się dyktatowi ciągłej rywalizacji. Ustawicznie performują siłę, jednocześnie mierząc się z dotkliwym poczuciem braku. Neutralizowanie destrukcyjnych przejawów patriarchatu może odbywać się na drodze samokrytyki, samopoznania i uważnego rozwijania kompetencji w zakresie tworzenia relacji. Ponowne skontaktowanie się z własnymi emocjami stanowi pierwszy krok na krętej ścieżce. Być może nie warto nacierać na Goliata z procą w ręku. Zamiast tego można spróbować go rozbroić. Na przykład gestem przytulenia.
Myśl hooks silnie ujawnia się w spektaklu Buszewicza (wyimek książki amerykańskiej badaczki pojawia się zresztą w broszurowym programie przedstawienia – na polskim rynku wydawniczym mało jest publikacji tak silnie postulujących alians myśli feministycznej z mężczyznami). Bohaterowie reprezentują, powiedzmy, poziom przeciętny. A mówiąc bardziej swojsko – są normalsami, facetami, których widuje się codziennie: w korpo, w korkach, w kołowrotku powszedniego żyćka. To everymani w kraciastych koszulach, w wymiętych dresach, połyskująca marynarka jest dla nich szczytem ekstrawagancji. Spotykają się na basenie, mechanicznie przemierzają kolejne długości, nie odzywają się do siebie nawet półgębkiem. Nieprędko rozerwą pętlę społecznego performansu. Właściwie od pierwszych chwil spektaklu słyszymy ich zwierzenia, ale z początku są one wypowiadane w próżnię. Tytułowe chłopaki z zaciętością realizują określone skrypty zachowań. Usztywnieni w zrytualizowanych sekwencjach, niechętnie otwierają się przed znajomymi z pływalni.
Buszewicz konsekwentnie rozwija założenia scenariusza. O ile pierwsza opowieść – zasadzająca się na dialogu mężczyzny chcącego się nauczyć pływać (Robert T. Majewski) i dyscyplinującego go starszego kolegi (Henryk Niebudek) – opiera się na szorstkiej relacji podporządkowania oraz nadrzędności, o tyle kolejne wzbudzają coraz większą empatię przysłuchujących się kumpli. Mężczyzna, który potrącił człowieka (Waldemar Barwiński), może liczyć na doraźną pomoc kompanów, lecz próżno oczekiwać z ich strony rzeczywistego wsparcia. Bliżej końca pojawia się retrospekcja jednego z bohaterów, w której wspomina on zdystansowanego, upokarzającego ojca (w roli syna – Paweł Tomaszewski). Inny mężczyzna przywołuje dzień eutanazji ukochanego psa (to postać Karola Wróblewskiego). Tym opowieściom towarzyszy coraz większe zaangażowanie postaci zgromadzonych na scenie. Dynamika tekstu koresponduje z ewolucją ruchu scenicznego, za który odpowiada Katarzyna Sikora. Początkowo bohaterowie przemierzają przestrzeń od ściany do ściany, jakby zaliczali kolejne długości basenu. Boją się wykroczyć poza ciasne normatywne matryce. Ich ruchy stają się jednak coraz bardziej swobodne. Niekiedy kołyszą się do somnambulicznej muzyki Baascha i wykonują układ choreograficzny przypominający nieco pływanie synchroniczne. Choć więcej tu radosnego chaosu niż rzeczywistej synchronii: raz to dostrajają się do rytmu swoich ciał, innym razem rozpraszają i pogrążają w indywidualnym transie. Kolejny dysonans rodzi się w relacji scenografii i światła. Doris Nawrot rozlokowała w przestrzeni gry przedmioty kojarzące się z siermięgą sal gimnastycznych. Na stoliku leżą piłki lekarskie, niedaleko stoi kozioł gimnastyczny. Między tymi rekwizytami ustawiono przedmioty codziennego użytku: połowę nadwozia samochodu, grill, klozet. Wszystkie te powierzchnie obleczono materiałem pokrytym przaśną, kłującą słomą. Z kolei Aleksandr Prowaliński co jakiś czas rozjaśnia scenę łagodnymi, rozedrganymi pasmami światła przypominającymi fale w stojącym akwenie.
Spektakl w dużej mierze opierają się na podobnych dychotomiach: miękkie, czułe i rozproszone zderza się z ostrym, sztywnym, zrytualizowanym. Sceniczni mężczyźni obawiają się kompromitacji. Zdradza ich mowa ciała. Bywa, że przerzucają się bombastycznymi frazesami, a jednocześnie chrząkają, pociągają nosem, nerwowo podwijają rękawy i wyłamują palce. Niewiele mówi się o kobietach. Jeden z bohaterów przywołuje swoje zdawkowe rozmowy z żoną. Inny trenuje przemowę, w której ma wyznać partnerce swoje słabości, niestety jego słowa zagłusza bulgot jacuzzi. I to wszystko. Trudno się dziwić takiemu ujęciu. Spektakl warszawskiego Teatru Dramatycznego jest oczywiście opowieścią zorientowaną wokół mężczyzn i ich funkcjonowania w świecie. Kobiety wbrew pozorom są jednak w przedstawieniu obecne – w sferze negacji. Dorastający chłopcy, poddawani patriarchalnemu formatowaniu, w dużej mierze konstruują swoją tożsamość poprzez odrzucenie cech i zachowań stereotypowo kojarzonych z kobiecością. Mężczyźni uparcie kontestują to, co w ich mniemaniu świadczy o ich słabości. Dopóki nie wrócą do punktu wyjścia. Wtedy muszą przyznać: „wstyd, że teraz mi wstyd”. I tak domyka się błędne koło.
Z nieco innego porządku pochodzi postać ratownika grana przez Mateusza Górskiego (dublura: Piotr Siwkiewicz). Czuwa nad odwiedzającymi basen, z dystansem popatruje na pływaków. Bywa, że kieruje w ich stronę światło latarki, które czasem przypomina sygnały latarni morskiej, a czasem – dziecięcego „zajączka”, błędny świetlny refleks. Opiekun pływalni nie wskazuje jednak żadnego azymutu. Dzieli się natomiast opowieścią o ulubionej zabawie. Gra z pozoru polega na sprawnościowym współzawodnictwie – idzie o to, kto najdłużej wytrzyma pod powierzchnią wody – ale prawdziwą stawką są emocje bliskich, obserwujących zmagania z nabrzeża. Rywalizuje się tu nie tyle o podziw, co o troskę. A zatem: o miłość. Mężczyzna pragnie jej tak mocno, że wstrzymuje oddech o kilka sekund za długo. W finale postać Górskiego chwyta czarną kulę, którą na pierwszy rzut oka można pomylić z masywną piłką lekarską. Podczas gdy pływacy podejmują próbę zawiązania wspólnoty, ratownik zdecydowanym ruchem przebija membranę. Balon pęka, migocze confetti, czyjeś ciało wynurza się z szuwarów.
Premiera spektaklu odbyła się niewiele ponad miesiąc temu. W wielu tekstach krytycznych przewinęły się zbieżne zarzuty. Zgadzam się, na spektakl składają się dość przewidywalne czy wręcz emblematyczne sytuacje, przestrzenie, dialogi. A jednak Chłopaki płaczą mają w sobie coś uniwersalnego, co sprawia, że łatwo wkomponować swoje doświadczenia w dramaturgiczną ramę. Nie chciałam używać słowa ostatnio zdewaluowanego, wyzierającego z co drugiej okładki empikowego bestsellera, ale tak, przedstawienie Buszewicza chyba właśnie takie jest – czułe. I mógłby Buszewicz, wraz z pozostałymi twórcami i twórczyniami, dośrubować język, zmultiplikować środki, wyostrzyć sytuacje, poszerzyć spektrum tematów, rozjątrzyć odbiorcze oczekiwania. Wolę jednak na chwilę uwolnić myślenie od imperatywu przekraczania granic, kompulsywnego dążenia ku artystycznemu spełnieniu. Nie pisać o teatrze, jaki musi być, a jaki jest i być może.
No więc tak – Chłopaki płaczą to spektakl bezpretensjonalny. Prosty jak uścisk, spotkanie. Tyle wystarczy.
***
Michał Buszewicz CHŁOPAKI PŁACZĄ. Reżyseria: Michał Buszewicz, scenografia i kostiumy: Doris Nawrot, muzyka: Baasch, choreografia: Katarzyna Sikora, reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński, wideo: Michał Dobrucki. Prapremiera w Teatrze Dramatycznym w Warszawie 23 marca 2023.