„Twarzą w twarz" wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej - w koprodukcji Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
Spektakl TWARZĄ W TWARZ w reżyserii Mai Kleczewskiej z dramaturgią Łukasza Chotkowskiego, powstał w koprodukcji Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy i jest integralnie związany z Ingmarem Bergmanem, jego życiem, twórczością. Scenariusz sceniczny, oparty na filmie o tym samym tytule, nawiązuje też do SONATY JESIENNEJ, MILCZENIA, SARABANDY, SZEPTÓW I KRZYKÓW.
Scenografia Zbigniewa Libery, dzieląca scenę na pięć rewirów, często bezpośrednio nawiązujących do konkretnych filmów, jest przestrzenią stanu psychiki głównej bohaterki, Karin. To obszar, w którym ujawnia się jej podświadomość i budzi pamięć przywołująca konkretne sytuacje, doświadczenia, relacje, stany emocjonalne. Wizualizuje się, co było i jest wypierane, zapomniane, bagatelizowane, pozornie obce lub uznane za nieistotne. Wszystko w momencie, gdy nie jest już w stanie znieść fałszu swego życia, ugrzecznionej wobec niego postawy, maskującego prawdę wyrazu twarzy.
Mamy więc rewir sterylnej pustki, klinicznej bieli, gdzie spotyka się Karin (Karolina Adamczyk), psychiatra, z pacjentką Marią (Dagmara Morowiec-Matuszak) na sesji terapeutycznej, w trakcie której lekarka poprzez stan pacjentki doświadcza siebie. Role w tej scenie się odwracają i Maria przejmuje inicjatywę - wprost atakuje Karin oskarżając ją o oziębłość, brak miłości. To wstrząsająca scena gdy rzeczywistość wokół bohaterki sztuki staje się jej lustrzanym odbiciem. Diagnozę Marii potwierdza Karin po próbie gwałtu ich obu. Zdublowana przemoc nie dotyka Karin, bo uświadamia sobie, że nic nie czuje. Pozostaje spokojna, zdystansowana, obojętna.
Rewir czerwony, rustykalny generuje kolejne projekcje. Jest miejscem poszukiwań zrozumienia, co ukształtowało Karin (dom - jego rytuały, dziadkowie - ich system wartości, nieobecny ojciec, zaburzona matka). Gorejące, wyraziste otoczenie kontrastuje z lodowatym charakterem relacji międzyludzkich. Zastygły, niewzruszony, obcy układ społeczny, którego fundamentem był silny patriarchat wpajał uległość kobietom i dzieciom, uczył tłumienia emocji, niewyrażania uczuć, tolerował ukrywanie prawdy. Narzucał surowe zasady, powściągliwość i pracę, posłuszeństwo i podporządkowanie w rodzinie o strukturze hierarchicznej, co wykluczało tworzenie się bliskich więzi, istnienie serdecznych relacji, szczerej komunikacji. Despotyczny, milczący, oschły dziadek, podporządkowana, oddana mu babcia reprezentują patriarchalny układ zamknięty. Karin dziedziczy go ale jej psyche się buntuje. Nieskutecznie, bo niespełnienie i niezaspokojenie rodzi frustrację, depresja skutkuje załamaniem nerwowym zakończonym próbą samobójczą. To w tej przestrzeni uwięziony jest duch zmarłej siostry Karin, Estery. Tu odwiedza swoją odjechaną matkę, która na swój sposób usiłuje być szczęśliwa. Karykaturalnie wyzwolona nie jest dla Karin przykładem do naśladowania. To w relacjach z nią Karin szuka przyczyn swego stanu, oskarża ją o brak uczuć, wini o porzucenie. Tak naprawdę matkę z córką, poza brakiem umiejętności radzenia sobie z życiem, dziedziczoną oziębłością, więzami krwi, nic nie łączy.
Jest też przestrzeń ukryta, niewidoczna, tajemnicza (z prawej strony, za czerwonym pokojem). To miejsce gdzie pokłady podświadomości jeszcze nie zostały odkryte, nadal są nieprzeniknione. Zdradzają je sny, marzenia senne, lęki, wspomnienia (tu filmowane są bezpośrednie transmisje na duży ekran nad sceną). W nich Karin rozmawia z matką, z Tomaszem.
Ważny jest rewir przejścia między współczesną diagnozą w klinice (biały pokój) a historyczną genealogią stanu psycho-fizycznego (pokój czerwony). To tu umiera dziadek przerażony cierpieniem, śmiercią. Jest przy nim babcia ale bardziej z obowiązku, przyzwyczajenia niż z przywiązania, miłości. W tym samym łóżku Karin będzie leżała pogrążona w depresji, później nieprzytomna po przedawkowaniu leków, w końcu uratowana. Wiwisekcja siebie doprowadza ją do przeżycia własnej śmierci. Wydaje się, że przyszłość jest przed nią otwarta. Wszystko jest odkryte, do bólu szczere, jasne. Teraz może żyć po swojemu, od nowa. Jednak ta wiedza o sobie, o świecie jest poważnym balastem. Nie wyzwoli do końca, nie zresetuje a zawsze będzie gnębić, zasmucać, niszczyć. Nadal w tej nowej rzeczywistości brakuje Karin zakotwiczenia, które by ją budowało, wzmacniało, pozwalało być szczęśliwą. Wiemy dlaczego jest jaka jest, nie wiemy, co mogłoby sprawić, by była inna, skutecznie ocalona. Pozostajemy z niepewnością, przejęci, jak ona poważnie przestraszeni.
Nie tylko Karin jest bardzo samotna, zamknięta w sobie, stłamszona. Każda z pojawiających się kobiet jest na pozór przystosowana, opanowana, spokojna. Nie dopuszcza do siebie myśli, że czuje się bardzo nieszczęśliwa. Figura mężczyzny-ojca, męża - jest nieobecna. Majaczy apodyktyczny dziadek. O karierze Karin decyduje kolega przełożony. Pojawia się na chwilę psychiatra Tomasz - dobry przyjaciel, miły kompan, czuły kochanek, bratnia dusza - ale okazuje się gejem i jak inni ją opuszcza, zostawia w kryzysie z samą sobą. To mógłby być idealny mężczyzna ale też się dystansuje, jest poza zasięgiem. Nic dziwnego, że dopadają ją zjawy, duchy, multiplikujące się alter ego. Splątanie ją męczy. Zagubienie dezorientuje. Rozpacz dusi. Doprowadza do poważnego kryzysu, z którego nie może wyjść.
Karin, mężatka, matka, psycholog w osobie Karoliny Adamczyk, charakteryzacji, kostiumie Liv Ullmann, jest świadomością poszukującą, odkrywającą, demaskującą siebie. Aktorka gra wspaniale. Tworzy wiarygodne napięcie między przeczuwanym a rzeczywistym, prawdą a fikcją, między rozdzierającą rozpaczą a chłodnym opanowaniem. Zakłada maski poprawności, by ukryć niepokój wewnętrznego bólu, rozczarowania. Perfekcyjnie niuansuje stany emocjonalne trudne do wyrażenia. Pomagają jej w tym pomysły inscenizacyjne(chwytające ją ręce Estery, tajemnicza, zawoalowana postać, wideo z wypowiedzią jej przyjaciela, psychiatry-co ważne, jest to scena filmowa w teatrze jako synonim podkreślanego dystansu). Doskonała jest Aleksandra Bożek, Dagmara Mrowiec-Matuszak, Piotr Stramowski.
Kleczewska i Chotkowski pokazali bardzo trudny proces diagnozowania kondycji psychicznej kompilacji kobiety, jednocześnie uległej babci, toksycznej matki, neurotycznej córki, widma siostry, pacjentki w psychozie. W efekcie skomponowano obraz kobiety współczesnej z całym jej psychologicznym uwarunkowaniem, które jest dla niej poważnym obciążeniem. Kobiety balansującej między majakiem jawy(scena, gra na żywo) a koszmarem sennym(filmy na ekranie nad sceną=piąta przestrzeń), co przebiega dramatycznie, na szczęście nie kończy się tragicznie. Poznajemy kontekst, przyczyny. Źródło kryzysu.
Twórcom i aktorom udało się podkreślić rolę sztuki jako katalizatora, pozwalającego artyście na dystans do siebie samego, na badanie, opowiadanie o sobie i życiu o tym, co trudno przychodzi uchwycić, nazwać, opisać. Zrozumieć. Wytłumaczyć. Spektakl stara się wizualizować świadomość porządkującą podświadomość. Dla panowania nad lękiem przed życiem, przed śmiercią. A może dlatego, że Karin doszła do kresu i w żaden sposób nie była w stanie kontrolować i neutralizować tego, co ją niszczyło a co tylko przeczuwała. Nie mogła już akceptować siebie, jaką się stała, i świata, który narzuca matrycę zachowań, reguł, bezpardonowo formatuje i zniewala. Przy okazji można zadać pytanie czy sztuka ma siłę sprawczą, czy zmienia świat, ludzi. Na pewno ma właściwości terapeutyczne, może być impulsem, przeżyciem, inspiracją. Zdarza się, że jest całym życiem. Jego najlepszą częścią. Napędem i sensem. Jak dla Ingmara Bergmana(Julian Świeżewski), demiurga, który pojawia się w spektaklu już na samym początku, jakby to on bezpośrednio konwersował poprzez sztukę z twórcami spektaklu, z widzami. Nie tylko o sobie. Nie tylko dla siebie. W końcu wszyscy zainteresowani stają twarzą w twarz z prawdą, wyobrażeniem o niej, z konfabulacją wyobraźni, fantazją potrzeb niespełnionych, listą nadziei zawiedzionych. Z demonami, nad którymi nie panują.