EN

7.04.2025, 15:37 Wersja do druku

Trambambula

„Lato” Bogdana T. Graczyka w reż. Dariusza Starczewskiego w sztuce na wynos w Krakowie. Pisze Eryk Maciejowski, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Sztuki Współczesnej.

fot. mat. teatru

Kilka dni temu siadłem z poranną kawą do laptopa, aby zobaczyć co też ciekawego wydarzyło się ostatnio w świecie. Na głównej stronie jednego z serwisów – skandal piłkarski! Z klubu wyrzucono trenera! Chociaż sprawił, że drużyna wygrała czternaście spotkań z szesnastu, to i tak postanowiono go zwolnić i zastąpić... dziewiętnastoletnim synem prezesa klubu. Napisano o tym w tonie uderzającym w rejestry tak wysokie, jakby ujawniono co najmniej aferę dopingową mogącą zdyskwalifikować reprezentację Polski z walki o wejście do mistrzostw świata. Tymczasem chodzi tu tylko o nepotyzm w czwartoligowej Stali Kraśnik, relacjonowany w lokalnych mediach.

Może to i kuriozalna historia, ale można z niej wysnuć całkiem poważne pytania. Dlaczego ludzie czasem rozmyślnie piłują gałąź na której siedzą? Dlaczego w sporcie pojawiają się tak niesportowe zachowania? Czy piłka nożna to sport, czy jednak polityka? Co to wszystko mówi o nas? Wychodzi na to, że kontrowersje w piłce nożnej mogą być całkiem ciekawym tematem do opowiedzenia czegoś o ludziach i to właśnie zrobili krakowscy weterani offu ze Sztuki Na Wynos w spektaklu Lato.

Historia napisana przez zagadkowego Bogdana T. Graczyka niewiele różni się od prawdziwych perypetii Stali Kraśnik. Oto w lokalnej drużynie z prowincji trwają zmagania o wejście do wyższej ligi. Szanse są duże, bo do zespołu dołączył wyjątkowo uzdolniony zawodnik, dziewiętnastoletni Grześ (Paweł Fahradyan), dzięki któremu drużyna idzie jak burza i lada moment awansuje. Musi tylko rozegrać jeszcze jedno spotkanie i, oczywiście, zwyciężyć. Niestety, nie podoba się to – uwaga – prezesowi klubu (Bohdan Graczyk; podobieństwo nazwisk podsuwa myśl, że może to on jest autorem sztuki), który nie zawaha się przed niczym, żeby podstawić swojemu lokalnemu Lewandowskiemu nogę i poświęcić jego karierę w imię własnych, egoistycznie pojmowanych racji.

Reżyser Dariusz Starczewski grubą kreską maluje na scenie groteskowy świat powiatowego futbolu, snując niespieszną opowieść utrzymaną w onirycznej, nieco surrealistycznej atmosferze. Dobrze się to ogląda, chociaż rozwlekłe, często meandrujące wokół głównych sensów dialogi proszę się niekiedy o przycięcie. Charakter inscenizacji nie powinien jednak przesłaniać faktu, że pod powierzchnią zdrowej, sportowej rywalizacji kryje się uniwersalne, międzyludzkie bagienko, w którym każdy gra do innej bramki. Prezes zna swoje miejsce w szeregu i dobrze wie, że wielki futbol to stadiony na czterdzieści tysięcy widzów. Przecież tego się nie da ogarnąć! Zamiast marzyć o gruszkach na wierzbie, trzeba robić swoje na prowincji. Tak naprawdę chodzi jednak o zwykły konformizm: Prezes ma w powiecie swoje interesy, a po awansie mógłby sobie nie poradzić z zarządzaniem drużyną, przed którą stanęłyby poważniejsze wyzwania niż wcześniej.

W innych bohaterach też kryją się niezbyt zabawne niuanse. Taka matka Grzesia (Elżbieta Bielska) na przykład: prosta fryzjerka, która ma potajemnie romans z Prezesem. Czy oddaje mu się dlatego, że chciała w ten sposób zyskać dla syna jego przychylność? Całkiem możliwe, że i owszem. Ciekawym przypadkiem jest też Wiceprezes (Paweł Okraska), któremu zależy na karierze i sukcesach drużyny. Nie powstrzyma się przed bezwzględnymi krokami, byle tylko podłożyć nogę Prezesowi i wyjść koniecznie na swoje. W obliczu strajku drużyny żądającej, by skacowany Grześ został dopuszczony do gry, Wiceprezes po prostu sprzedaje chłopaka do innej drużyny, byle tylko mecz o awans mógł się odbyć. Łatwiej jest się pozbyć problemu, niż go rozwiązać. Wiceprezes krótkoterminowo zwycięża, ale czy ta drużyna da sobie radę w wyższej lidze bez Grzesia u boku, o ile w ogóle się do niej dostanie? Można wątpić. A co z biednym Grzesiem? To tylko prosty, marzący o wielkiej karierze chłopak, który w dodatku za dużo myśli i ma przez to same problemy. Na nadmiar strapień zna jedno lekarstwo: płynne i wysokoprocentowe, które po transferze okazuje się jeszcze bardziej kuszące niż wcześniej. Chłopak zapłaci więc za gierki innych zdrowiem i związkiem z cheerleaderką Jadzią (Ewelina Chomeniuk). Życie. Najbardziej zawsze obrywają najsłabsi.

W futbolowej dżungli, zdominowanej przez drapieżników pokroju niedźwiedziowatego Prezesa i Wiceprezesa o duszy wilka, snują się też tacy, którzy mają czyste intencje, ale dają się zmanipulować silniejszym, jak komendant straży pożarnej (Rafał Iwański), albo nie mają wystarczającej siły przebicia, żeby osiągnąć swoje cele. Trener Jureczek (Kamil Toliński) walczy o Grzesia i zarządza strajk, ale Prezesa to nie obchodzi. Ba, jest mu to na rękę, bo przecież na tym mu właśnie zależy, żeby drużyna przegrała mecz. Jeśli mecz się nie odbędzie, to tym lepiej.

Pod powierzchnią karykatury i odbicia w krzywym zwierciadle kryje się bardzo przygnębiająca wizja relacji międzyludzkich, pokazana jednak w atrakcyjny i mało dołujący sposób. W przestrzeni krakowskiego mieszkania – bo sztuka na wynos to teatr zagnieżdżony w kamienicy na Starowiślnej – oglądamy inscenizację utrzymaną tylko w klubowych barwach (błękit, czerwień, biel), oświetlonych rażącym, ostrym światłem imitującym stadionowe reflektory. Aktorzy występują w kostiumach dostosowanych do roli pełnionej w drużynie: zobaczymy więc koszulki piłkarskie i krótkie spodenki, korkotrampki, gwizdki, pompony i plisowane spódniczki, gustowne dżinsy i rozpiętą marynarkę, a także nieśmiertelne ortalionowe dresy i czapeczki z daszkiem. Piłka też się znajdzie i w pewnym momencie spadnie z sufitu na podłogę, jakby ją sam Bóg zesłał ludziom z nieba. Po bokach sceny ustawiono wieszaki ze sportowej szatni, a widzów usadzono na stromej, chociaż ciasnej trybunie. Reżyser najeżył spektakl drobnymi smaczkami. Gdy Jadzi dzwoni telefon, dziewczyna imituje dzwonek za pomocą gwizdka. Gdy Prezes rozmawia z Wiceprezesem, ich ruchy imitują nieco piłkarzy próbujących przejąć od siebie nawzajem piłkę. Takich drobiazgów jest sporo, co cieszy.

Jest jasne, że w przedstawianym świecie nic poza futbolem się nie liczy. Nieważne, że to opowieść o okręgowej drużynie, która pewnie konkuruje z takimi rywalami jak Wicher Kobyłka albo Naprzód Skórzec. Gdy chodzi o życie, karierę i pieniądze, to wszystko odbywa się zawsze tak samo. Ktoś pod kimś dołki kopie, ktoś komuś podkłada świnię, ktoś myśli tylko o doraźnych korzyściach, a ktoś inny zgarnia cudze profity. W skali okręgowych rozgrywek jaskrawo ujawniają się ludzka małostkowość, chciwość i głupota; może i jaskrawiej niż gdzie indziej?

Trzeba odnotować, że zagrane jest to wszystko trochę nierówno, a gubienie tekstu może niekiedy razić, ale to ten rzadki przypadek, gdy wykonawcze niedoskonałości zdają się sprzyjać spektaklowi. Na pokazie, który oglądałem, Okraska wygłaszał natchniony, niemal starotestamentowy monolog Wiceprezesa o głębi nieśmiertelnej konstatacji, że „piłka jest okrągła a bramki są dwie”. Z perspektywy widowni trudno było przy tym powstrzymać się od śmiechu, aż w końcu zbiorowa wesołość udzieliła się aktorowi, który stracił panowanie nad tekstem i śmiał się, razem z nami, widzami. Może to i trochę nieprofesjonalne, ale też tak bardzo w punkt: frazesy wypowiadane przez Wiceprezesa są tak głupie i absurdalne, że tylko śmiechem można je jakoś oswoić.

Cały świat gra w futbol, a my ciągle gramy w piłkarzyki: motto spektaklu koresponduje z warstwą dźwiękową i multimedialną. Pojawiają się w niej odgłosy i multimedia jakby żywcem wyjęte z gier na Amigę albo z barowych automatów, obiecujących kolorowymi grafikami cuda na kiju a w rzeczywistości siermiężnych i brzydkich. Nie ma w tym taniego sentymentalizmu i jechania na fali zachłyśnięcia się nostalgią za utraconym przez millenialsów rajskim ogrodem lat dziewięćdziesiątych. To przypomnienie, że ten cały wyścig szczurów to tak naprawdę jedna wielka ściema.

W programie spektaklu, przygotowanego w formie kubeczka na popcorn (za drobną opłatą dostępnego także z kukurydzianą zawartością) możemy przeczytać, że stół do gry w piłkarzyki jest niekiedy nazywany trambambulą. Jest to prawdziwe słowo i chociaż brzmi jak wyjęte ze słownika mojego czteroletniego syna, to dobrze podsumowuje myśl przewodnią spektaklu. To, co powinno być świętem sportu i zdrową rywalizacją w atmosferze wzajemnego poszanowania, okazuje się być tylko tandetną trambambulą przy której grono podpitych bywalców knajpy dopinguje chcących się wzajemnie zniszczyć graczy. Tylko jak o tym pamiętać, gdy stoi się na bramce a w stronę twarzy leci rozpędzona piłka, kopnięta przez świat?

Bogdan T. Graczyk LATO. Reżyseria: Dariusz Starczewski, scenografia i kostiumy Julia Skrzyńska, muzyka Natalia Zmarzły z wykorzystaniem motywów utworów TurboweseleKewin Uciekaj oraz Kapitan, z albumu Pies Baskerwilów zespołu PANIE, światło: Marek Oleniacz, produkcja, wideo: Anka Graczyk. Prapremiera w sztuce na wynos w Krakowie 16 lutego 2025.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Eryk Maciejowski

Data publikacji oryginału:

07.04.2025

Wątki tematyczne