Wspólnota - czy może raczej potencjał wspólnotowości - nadal pozostaje dla polskiego teatru ważnym punktem odniesienia. Choć raczej należałoby powiedzieć: różnota - Anna R. Burzyńska w grudniowym Dialogu o doświadczeniu wspólnoty przez pokolenia twórców teatru od Dejmkowskich "Dziadów" do współczesnych realizacji.
Czy możliwa jest jeszcze jakakolwiek wspólnota w teatrze?
Nad tym zagadnieniem zastanawiał się niedawno w ważnym tekście "Szczątki założycielskie" Zbigniew Majchrowski: "Niegdyś wystarczał podział na <> i <>, a <> zwykle znaczyło <>. [...] W ostatnim okresie pojawił się nowy typ pytań, jakie zadawać sobie muszą artyści teatru u progu pracy. Do jakiej wspólnoty komunikacyjnej ma odwoływać się przedstawienie? [...] I nie chodzi tu wcale o doraźny wybór opcji politycznej, ale o samookreślenie dalece bardziej fundamentalne. A mianowicie: kto stoi na scenie? Polak? Jedermann? <>? <>? No i kogo ma za partnera?"[1].
Na pewno nie ma już powrotu do tej wspólnoty odbioru, która charakterystyczna była dla czytającej mowę ezopową publiczności "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka, "Mordu w katedrze" Jerzego Jarockiego czy konspiracyjnych spektakli granych w kościołach