EN

3.06.2024, 09:02 Wersja do druku

Tomasz Konieczny: nie taki Wagner straszny, jak go malują...

Śpiewam tytułową partię w "Latającym Holendrze" na wielu znaczących scenach. Chciałem tę moją popisową rolę zaprezentować polskiej publiczności. Nie taki Wagner straszny, jak go malują... - powiedział PAP Tomasz Konieczny, światowej sławy bas-baryton, dyrektor Baltic Opera Festivalu.

fot. Krzysztof Mystkowski/mat. teatru

PAP: W ubiegłym roku nie występował pan podczas Baltic Opera Festivalu. W tym roku w końcu weźmie pan w nim udział.

Tomasz Konieczny: Rzeczywiście w tym roku wcielę się w rolę tytułową w "Latającym Holendrze" Wagnera. Taki zresztą był plan od początku. Jak tylko zacząłem zajmować się festiwalem, chciałem zaproponować polskiej publiczności operę marynistyczną, związaną z miejscem, w którym festiwal się odbywa - z Morzem Bałtyckim.

Według Wagnera cała historia "Latającego Holendra" mogła się zdarzyć na Morzu Bałtyckim. Wszystkie niebezpieczeństwa, które dotknęły Wagnera podczas podróży morskiej z Rygi - tak silnie ją przeżył, że napisał "Latającego Holendra" - miały miejsce właśnie na Bałtyku. Stąd wziął się między innymi pomysł wystawienia "Latającego Holendra" w Operze Leśnej w Sopocie.

Pomysł, abym wykonał tytułową partię, był dość naturalny. Śpiewam Holendra na wielu znaczących scenach, jak Bayerische Staatsoper München, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Lyric Opera of Chicago. Chciałem tę moją popisową rolę zaprezentować polskiej publiczności, tym bardziej że w Polsce Wagner jest rzadkim gościem. To się nie udało ze względu na kolizję terminów, przede wszystkim z festiwalem wagnerowskim - Bayreuther Festspiele, który cały czas jest dla mnie bardzo ważny i, nie ukrywam, prestiżowy.

PAP: Czemu tak rzadko wystawia się Wagnera w Polsce?

T.K.: Moim zdaniem są dwa powody. Po pierwsze, cały czas są jakieś zaszłości, resentymenty związane z tym, że to jest muzyka niemiecka. To oczywiście jest sprzeczne z potrzebami polskich melomanów, którzy chcąc posłuchać Wagnera, jadą do Bayreuth czy do Wiednia. I - o ironio! - tam Wagnera wykonują Polacy - Piotr Beczała, który święci triumfy jako Lohengrin, i Konieczny wykonujący najważniejsze wagnerowskie partie - Wotana w tetralogii "Pierścień Nibelunga" czy Holendra. Melomani muszą pojechać za granicę, żeby posłuchać Polaków w światowym repertuarze! Chciałbym to zmienić. Po każdym kolejnym sukcesie w MET, Zurychu, Berlinie dyskretnie informuję dyrekcję Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, że ten sukces miał miejsce i że byłbym bardzo szczęśliwy, mogąc wykonać moją życiową partię również w ojczyźnie, na przykład na deskach Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Przed II wojną światową byliśmy naturalną częścią rynku operowego, gdzie grano cały światowy repertuar. A Wagner jest stałym elementem tego repertuaru. Wagnera gra się naprawdę wszędzie. Moją misją artystyczną jest promowanie tego, czego w kraju brakuje, czyli muzyki niemieckiej, w której od lat się specjalizuję, a na świecie silnie promuję muzykę polską. To taki mój, można powiedzieć, konik.

PAP: Wspomniał pan o dwóch powodach - jaki jest drugi?

T.K.: Do muzyki Wagnera potrzeba świetnych wykonawców, z dyrygentem na czele. Problemem jest nastawienie orkiestry do tej muzyki. No i oczywiście do Wagnera trzeba zaangażować odpowiednich śpiewaków. Swoimi poczynaniami ciągle udowadniam, że mogą to być Polacy. Kilka lat temu zrealizowałem projekt z Akademią Operową przy Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, w którym Wagnera śpiewali młodzi adepci sztuki wokalnej, tak się złożyło, byli to sami Polacy. Wystawiliśmy koncertowe "Złoto Renu". Młodzież zaśpiewała wszystkie partie, a ja dośpiewałem mojego Wotana. To się świetnie sprawdziło z Polską Orkiestrą Radiową i było transmitowane na cały kraj. Okazało się, że nie taki Wagner straszny, jak go malują...

PAP: Co do roli muzyki w stosunkach międzynarodowych miał pan śpiewać główną partię w "Borysie Godunowie" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. To przedstawienie zostało odwołane z powodu wojny w Ukrainie. Jak pan ocenia odejście od wykonywania dzieł rosyjskich kompozytorów z powodu wojny?

T.K.: Ta sytuacja jest bardzo skomplikowana. Jestem Polakiem i mam bardzo wielu przyjaciół Ukraińców, których staram się wspierać w każdy możliwy sposób. Przymierzamy się nawet z ukraińską śpiewaczką do nagrania płyty, na której zaprezentujemy właśnie polsko-ukraińską muzykę.

Proszę mi wierzyć, że nie jest to łatwa decyzja. W Polsce to szczególnie wrażliwy temat. Inne kraje grają muzykę rosyjską, ewentualnie angażują do jej wykonywania właśnie Ukraińców. Próbuje się też wystawiać tych kompozytorów, którzy byli w kontrze do panującego reżimu rosyjskiego. "Borys Godunow" jest akurat absolutną krytyką ówczesnej władzy. Musorgski nie był proreżimowy, a wręcz przeciwnie.

Wiosną 2025 roku w Operze Wiedeńskiej wykonam swój recital solowy. Zaprezentuję muzykę rosyjską, ale właśnie tę krytyczną wobec władzy. Podczas tego samego koncertu zabrzmi również muzyka ukraińska. Wydaje mi się, że to jest dużo mocniejszy przekaz z mojej strony, tym bardziej że Austriacy muzykę rosyjską grają, nie stronią od niej. Z drugiej strony rozumiem specyfikę naszego kraju, tę odwieczną, uzasadnioną niechęć do reżimu zza wschodniej granicy.

W akcie solidarności z ukraińskim środowiskiem artystycznym zaprosiłem do wzięcia udziału w Baltic Opera Festival 2024 Ukrainian Freedom Orchestra. Zagra ona spektakle "Turandot", które przygotowujemy specjalnie na tegoroczną odsłonę festiwalu, ale również koncert „Solidarity and Freedom”, który odbędzie się w Stoczni Gdyńskiej Crist pod patronatem Lecha Wałęsy. Wykonamy IX Symfonię Beethovena z polską obsadą wokalną, sam zaśpiewam jedną z partii solowych.

Trzeba pamiętać, że Trójmiasto znajduje się sto kilometrów od rosyjskiej granicy, że cały czas widmo wojny nad nami wisi, więc nie dziwię się dyrekcji Teatru Wielkiego - Opery Narodowej czy innych instytucji w Polsce, że muzyki rosyjskiej w tej chwili grać nie chcemy.

Podziwiam takich kolegów, jak Rafał Siwek, który w momencie wybuchu wojny miał wiele zaplanowanych w Rosji występów. Rafał jest specjalistą od muzyki rosyjskiej, a zrezygnował ze wszystkich kontraktów. To wręcz bohaterska postawa. U mnie Musorgski to zaledwie rozszerzenie repertuaru, a legendarnego Borysa Godunowa i tak zaśpiewam za rok w Amsterdamie.

PAP: Wracając do Wagnera, zastanawiałam się, czy festiwal w Bayreuth zmienił pana postrzeganie dzieł Wagnera?

T.K.: Sam Festspielhaus, czyli budynek festiwalowy zaprojektowany przez Wagnera, to mekka dla wagnerzystów z całego świata. To jednocześnie zaleta, ale i wada. Bayreuth jest bodaj ostatnim miejscem, gdzie mamy do czynienia z tak zaciętym klubem konserwatystów, jeśli chodzi o estetykę wykonawczą muzyki Wagnera. Z drugiej strony Bayreuth jest też miejscem, które bardzo podnosi prestiż i markę śpiewakowi parającemu się Wagnerem. To nie jest łatwe miejsce do pracy. Atmosfera podczas festiwalu wagnerowskiego jest dość napięta. Duma mnie rozpiera, że na najważniejszym festiwalu wagnerowskim na świecie mogę śpiewać tę bodaj najważniejszą partię napisaną na mój rodzaj głosu, czyli partię Wotana.

Nie ukrywam, że jest to partia życia. W samej "Walkirii" wykonałem Wotana już w 20 różnych produkcjach operowych. Jestem weteranem. Traktuję mojego Wotana w zasadzie jak członka rodziny, jednak niejednokrotnie, wewnętrznie łkając, rozprawiam się z nim okrutnie na scenie. To niezwykle szarmancka postać, ale z drugiej strony Wotan to łotr, który sam się prosi, żeby się z nim rozprawić, żeby go pokonywać, żeby go złamać. Potem powraca w "Zygfrydzie" jako sarkastyczna, nieco podstarzała postać, która w zasadzie już się ze splendorem i władzą pożegnała. Marzę o tym, by zaprezentować tę mamucią partię publiczności na polskiej scenie. Doskonale zdaję sobie jednak sprawę, jakim „Ring” jest wyzwaniem dla każdego teatru na świecie, nie mówiąc o festiwalu, jaki próbujemy reaktywować w Operze Leśnej.

Rok temu byliśmy na to mentalnie przygotowani, że pierwsza odsłona festiwalu będzie trudna do zorganizowania. Myśleliśmy jednak, że w tym roku będzie łatwiej. Nie jest. Jest naprawdę potwornie trudno.

PAP: Dlaczego?

T.K.: Można powiedzieć, że cały czas żyjemy w czasie wyborów. Co chwilę też zmieniają się władze Ministerstwa Kultury, a tym samym osoby, z którymi powinniśmy już dawno rozmawiać o wieloletnim planowaniu festiwalu - jeśli ten, zgodnie z oczekiwaniami, ma aspirować do miana prestiżowego wydarzenia międzynarodowego. Do tego potencjalni sponsorzy nie są gotowi w przejściowym czasie na wystarczająco szybkie decyzje. Przeżywam naprawdę mękę pańską związaną z tym moim „festiwalowym dzieckiem”.

I nie jestem pewien, czy ze względu na napięty kalendarz występów i zaangażowanie artystyczne w bieżące projekty jestem aby najodpowiedniejszą osobą do tego, żeby tą piękną inicjatywą artystycznie zawiadować. Robię dla Baltic Opera Festivalu więcej, niż mogę, kładę na szali zaufanie świata, jakim zostałem obdarzony po tych wszystkich występach na międzynarodowych scenach operowych. Koledzy mi jeszcze ufają… Pytanie: jak długo?

Opera Leśna, Trójmiasto, Polska bezwarunkowo zasługują na prawdziwy międzynarodowy festiwal operowy. Mamy wspaniałych artystów, kapitalnych śpiewaków. Jednak zbyt rzadko ci najwięksi występują razem w Polsce. Powinniśmy to przemyśleć. Jestem przekonany, że stać nas na sukces, tylko musimy się naprawdę skonsolidować i określić, że tego chcemy. Mamy kilka jasno świecących gwiazd operowych, można powiedzieć, że Polacy grają w ekstraklasie, mamy też młodych fantastycznych wybitnych śpiewaków. Dlaczego te głosy występują częściej za granicą? Dlaczego nie możemy stworzyć projektu w Polsce, w którym pięcioro wybitnych polskich śpiewaków wystąpi razem? Przecież to naprawdę jest do zrobienia.

PAP: Co oprócz Wagnera usłyszymy na festiwalu?

Festiwal rozpoczyna się w Operze Leśnej 20 lipca premierą "Turandot" Pucciniego. Puccini jest jednym z moich ukochanych kompozytorów, niestety ciągle zbyt mało go śpiewam.

„Turandot” jest jego muzycznie najbardziej wyrafinowaną operą. Spektakl zostanie powtórzony 25 lipca. 21 lipca zagramy jeden lub dwa spektakle "Jasia i Małgosi" Engelberta Humperdincka, to będzie produkcja przygotowana przez Teatr Wielki w Łodzi. W swoim czasie był to jeden z najczęściej grywanych tytułów w Operze Leśnej w Sopocie. Aura lasu pasuje idealnie. Niestety z powodów logistycznych, niezależnych od organizatora, nie uda nam się w tym roku wykonać "Jasia i Małgosi" w Operze Leśnej, czego bardzo żałuję. Wystawimy ten spektakl w Operze Bałtyckiej, która jest też producentem całego festiwalu.

Idea konsolidacji Trójmiasta w przy Baltic Opera Festivalu jest mi bardzo bliska. Mam ogromną nadzieję, że na koncercie Ukrainian Freedom Orchestra 23 lipca w Gdyni będzie obecny prezydent Lech Wałęsa i szeroko pojęte pomorskie środowisko. A 24 lipca do Opery Leśnej powraca "Latający Holender" z prawie kompletnie nową obsadą.

***

Tomasz Konieczny (bas-baryton) specjalizuje się w muzyce Richarda Wagnera. W Metropolitan Opera w Nowym Jorku można go usłyszeć m.in. w roli Latającego Holendra. Na wagnerowskim festiwalu - Bayreuther Festspiele - wykonuje partię Wotana w "Pierścieniu Nibelunga".

Pracował jako solista w Operze w Lipsku, Teatrze Miejskim w Lubece, Teatrze Narodowym w Mannheim oraz w Operze Niemieckiej w Dusseldorfie. Studiował w Państwowej Szkole Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Łodzi, a następnie na Wydziale Wokalnym Akademii Muzycznej w Warszawie. Konieczny jako aktor debiutował w filmie Andrzeja Wajdy "Pierścionek z orłem w koronie".

Informacje o festiwalu na stronie internetowej www.balticoperafestival.pl

Źródło:

PAP

Wątki tematyczne