„Skóra po dziadku” to opowieść o tym, jak się pamięta. Próbuję mówić o sposobie zapamiętywania albo sposobie zakłamywania przeszłości, niepamiętania różnych rzeczy, wynajdowania sobie alibi przez konkretnych ludzi i konkretne społeczności – zapowiada swój nowy spektakl pt. „Skóra po dziadku” w Teatrze Łaźnia Niowa reżyser Mateusz Pakuła w rozmowie z PAP.
PAP: Niedawno na scenie Łaźni Nowej mogliśmy oglądać premierę "Latającego Potwora Spaghetti", a już wracasz z nową propozycją. Tym razem jednak zapowiada się zupełnie inny spektakl.
Mateusz Pakuła: "Skóra po dziadku" jest adaptacją mojej drugiej powieści i powrotem do nieco cięższych tematów. Wracam do podobnej konwencji opowiadania, jaka pojawiła się w spektaklu "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję". Potrzebowałem dwóch lat, żeby odpocząć psychicznie po tej adaptacji, zrobić inne spektakle - wesołe, kabaretowe, farsowe, muzyczne, lekkie - i ponownie rzucić się na głębszą wodę.
PAP: Te dwa spektakle łączy także historia rodzinna. Tytułowy dziadek to Twój dziadek.
M.P.: Historia, którą przedstawiłem w książce, była opowiadana wielokrotnie przez mojego dziadka, Henryka Parkitę, który w latach 50. trafił do więzienia stalinowskiego w Kielcach. To miejsce – nazywane wówczas katownią – słynęło z tego, że w czasie wojny mordowali tam gestapowcy, a po wojnie zajęli się tym komuniści. Mój dziadek jako bardzo buńczuczny i dosyć nierozważny nastolatek trafił tam za antykomunistyczny wybryk. W niedługim czasie wrócił tam po raz kolejny, za o wiele poważniejszy wybryk, ale wtedy już usłyszał, że nie wyjdzie stamtąd żywy. I prawdopodobnie tak właśnie by się stało, gdyby nie Żyd, funkcjonariusz UB, w tym czasie pułkownik w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, który dziadka z tego więzienia wyciągnął. W ten sposób odwdzięczył się za to, że rodzina dziadka ukrywała go podczas wojny, ratując jego życie.
PAP: Niesamowita opowieść.
M.P.: Oczywiście potem ta historia się komplikuje, ale główna oś tej opowieści jest właśnie taka. Pisząc książkę, w pewnym momencie poczułem bardzo silną potrzebę znalezienia informacji na temat tego człowieka i jego dzieci, wnuków. Bo żyjemy dzięki sobie nawzajem. I o tym jest trochę ta historia tzn. o lemowskiej filozofii przypadku, która pokazuje, że dzięki wzajemnym ratunkom na świecie mogła się pojawić moja mama, a potem pojawiłem się ja.
PAP: Udało Ci się znaleźć informacje o nim i jego rodzinie?
M.P.: Prawdopodobnie nazywał się Abraham Szymon Stolkowski i to jest w sumie jedyna rzecz, jaką udało mi się ustalić. Abraham, używający imienia Szymon. Stolkowski, Stołkowski, Stalkowski, Stełkowski? Ale to, jak się nazywał podczas wojny, w ogóle nie musi nic znaczyć, bo po wojnie mógł przyjąć zupełnie inne imię i nazwisko. Mówiąc o tym w książce i spektaklu, cały czas mam nadzieję, że w końcu uda mi się trafić na ludzi, którzy rozpoznają w tej historii kogoś ze swoich bliskich, i w końcu odezwą się jego dzieci albo wnuki.
PAP: W sztuce wątek rodzinny rozszerzasz o historię związaną z pogromem kieleckim. Temat polsko-żydowskich relacji jest w tej opowieści dla Ciebie kluczowy?
M.P.: Kiedy zacząłem szukać danych na temat tego człowieka, trafiłem w Kielcach na Bogdana Białka, który zajmuje się historią Żydów ze szczególnym uwzględnieniu pogromu kieleckiego. Podczas tego spotkania uświadomiłem sobie, że poprzez postać Abrahama Stolkowskiego wkraczam w temat historii kieleckich Żydów. W tym momencie moja rodzinna opowieść zaczęła się zamieniać w historię lokalnej społeczności i małej ojczyzny. Uświadomiłem sobie, że kielecka historia z jednej strony jest jakimś szczególnym przypadkiem, a z drugiej strony czymś absolutnie symptomatycznym, bo antysemityzm był obecny wszędzie, pogromy działy się wszędzie. I to naprowadziło mnie na temat antysemityzmu, jego żywotności na takim głębszym poziomie, w ogóle odhumanizowania pewnych grup ludzi, z powodów rasowych, religijnych czy seksualnych. Widzę w tym zapisany bardzo głęboko mechanizm wykluczania.
PAP: Zaznaczasz, że pogrom kielecki był długo wypierany przez lokalną społeczność.
M.P.: Tak naprawdę głośno zaczęto o nim mówić dopiero na początku lat 90., ale lokalna społeczność nie reagowała wcale albo reagowała wrogo. Więc to jest też trochę opowieść o tym, jak się pamięta. Próbuję mówić o sposobie zapamiętywania albo sposobie zakłamywania przeszłości, niepamiętania różnych rzeczy, wynajdowania sobie alibi przez konkretnych ludzi i konkretne społeczności. To również historia o wstydzie i o tym, że z powodu tego wstydu przemilczamy wiele rzeczy, których dopuścili się nasi ojcowie, dziadkowie, matki, babki. A jeśli już w ogóle przywołujemy przodków, to zwykle w jakimś szlachetnym kontekście.
PAP: Uważasz, że warto wracać do historii, których się wstydzimy?
M.P.: Przeszłość nigdy nie jest zamknięta, cały czas ją sobie w jakiś sposób opowiadamy. Myślę, że warto się krytycznie przyglądać temu, jak społecznie i narodowo sobie jakąś historię opowiadamy, bo to ma ogromny wpływ zarówno na teraźniejszość, jak i na przyszłość, jaką w oparciu o tę opowieść tworzymy. Owocem tego, że przez ostatnie dziesiątki lat nie opowiadaliśmy sobie historii tak, jak powinniśmy, jest moim zdaniem to, że są dziś w naszym kraju osoby próbujące zbijać kapitał polityczny na antysemityzmie czy ksenofobii. To jest robota, której nie zrobiło pokolenie moich rodziców. Dlatego na moim pokoleniu ciąży obowiązek mówienia prawdy, wstydzenia się i wykonywania gestów przepraszających.
Jednym z bohaterów opowieści, którą przywołuję podczas spektaklu, jest Piotr Piwowarczyk, który na jednej z rocznic pogromu kieleckiego podszedł do mikrofonu i powiedział, że jest wnukiem człowieka, który mordował Żydów w czasie pogromu przy ulicy Planty. I przeprosił za swojego dziadka, mówiąc o tym, że zło wraca i kładzie się cieniem, traumatyzując rodzinę tego, kto je wyrządza. Kiedy skończył mówić, zgromadzeni Żydzi zaczęli go przytulać ze łzami w oczach. Wykonał niesamowity gest, nie oczekując niczego w zamian, co poskutkowało jakimś katarktycznym procesem. Przywołuję tę historię, żeby wytłumaczyć, dlaczego uważam, że poczucie wstydu jest dobre. Polacy w dużym stopniu, myślę, boją się wstydu.
PAP: "Skóra po dziadku" to pytanie, na ile można odziedziczyć winę i na ile dzisiaj ciąży na nas odpowiedzialność za przemilczenie tej historii?
M.P.: Ten tytuł ma wiele znaczeń, bo jest też dosłowną skórą, czyli skórzanym płaszczem, który dostałem od dziadka. Ale oczywiście ważniejsze są znaczenia metaforyczne; to, o którym mówisz, ale też pytanie, co oznacza bycie w cudzej skórze? Chodzi o taką empatyczną pracę, która pozwala nam poczuć, jak ktoś się czuje, pobycie na jego miejscu. Staram się tę pracę, zarówno w książce, jak i w spektaklu wykonać w różne strony, to znaczy być empatycznym wobec kieleckich Żydów, ale być również empatycznym wobec tego małego chłopca, który stał się iskrą pogromu. Próbuję wejść w skórę ludzi, którzy poszli tam ze sztachetami, kijami, kamieniami mordować Żydów i tych, którzy rzucili się, żeby zabierać im worki ryżu, mąki i cukru…
PAP: Mówisz o gestach przepraszających, książka i spektakl też są w jakimś stopniu takim gestem?
M.P.: Tak, oczywiście. To są moje przeprosiny. Otwieram tę książkę zdaniem, że zanim się dowiedziałem, kim właściwie są Żydzi, już byłem antysemitą. Może się to wydawać efekciarskie, ale to jest czysta prawda. Dorastałem w Kielcach, ale pewnie to dotyczy wielu innych miejsc, w których antysemityzm był kulturowo wtłaczany w każdego nowego członka społeczności. Nawet w żartach, sposobie wypowiadania z pogardą słowa Żyd. Bardzo mocno się tym wszystkim nasiąka. Dlatego tak, "Skóra po dziadku" to w dużej mierze są przeprosiny, a na pewno próba rozpoczęcia zmiany od siebie.
4 lipca 1946 roku tłum mieszkańców Kielc, przy udziale milicjantów i żołnierzy, dokonał masakry ocalałych z Holokaustu Żydów, mieszkających w budynku przy ulicy Planty 7/9. Iskrą, która zainicjowała wybuch przemocy, była plotka o mordzie rytualnym chrześcijańskich dzieci. Podczas pogromu zginęło co najmniej 40 Żydów, a także 2 Polaków, którzy stanęli w ich obronie; rannych zostało około 40 osób. Następstwem pogromu kieleckiego był wybuch paniki wśród polskich Żydów i fala emigracji, która objęła około 100 tysięcy osób.
Spektakl pt. "Skóra po dziadku" jest koprodukcją Teatru Łaźnia Nowa i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Premierowe pokazy spektaklu odbędą się w Krakowie w piątek, sobotę i niedzielę. Premiera kielecka: 26 kwietnia. Na scenie widzowie zobaczą: Andrzeja Platę, Jana Jurkowskiego, Zuzannę Skolias-Pakułę, Ewelinę Gronowską, Wojciecha Niemczyka i Marcina Pakułę.
Mateusz Pakuła (ur. w 1983 r. w Kielcach) - pisarz i reżyser, autor kilkudziesięciu sztuk teatralnych, dramaturg, adaptator, twórca słuchowisk radiowych.