„Piotruś Pan i Wendy” Jamesa Matthew Barriego w reż. Bartosza Kurowskiego w Teatrze Baj w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Najnowszy spektakl w warszawskim Baju to przedstawienie mądre i inteligentne, to barwna przypowieść zrealizowana przez Bartosza Kurowskiego (również autora udanej adaptacji) bardzo sprawnie i – jak to się mówi – z biglem przez cały zespół aktorski zagrana. Młodsi widzowie z przyjemnością, żywiołowo i z dużym zaangażowaniem, na co pozwalają im aktorzy, będą śledzić kolejne przygody bohaterów, mocno zaskakujące jak na dzieci oderwane od tabletów, a rodzice wyjdą z teatru ze sporą dawką refleksji, bo też i oni są przecież protagonistami, których na scenie ujrzymy. Na Bajowej scenie jest sporo dobrej i smakowitej zabawy w teatr, również konwencjami inscenizacyjnymi, wykorzystującej w zespołowej pracy aktorów pasję i entuzjazm, który udziela się też młodej widowni.
Opowieść o chłopcu, który ma problem z dorastaniem, należy już do klasyki literatury dziecięcej i tak jak inne postaci z tego kręgu, choćby Mały Książę, Alicja w Krainie Czarów czy Kubuś Puchatek, wciąż porusza naszą wyobraźnię, a dla twórców teatralnych, i nie tylko, bo również psychologów i psychoanalityków, staje się inspirującym tworzywem do interpretowania tego, co w tekście Barriego otwiera perspektywę na eksplorowanie w nim wymiaru symboliczno-mitycznego, czy też próby odkodowywania mechanizmów mających wpływ na życie psychiczne człowieka. Spektakl Kurowskiego, choć z natury pogodny, bo mówi nam wiele o beztroskim życiu, przyjaźni i miłości, traktuje również o śmierci i przemijaniu. Reżyser wydobywa wszystkie znaczenia z tym związane w sposób bardzo przejrzysty, można by powiedzieć, że w subtelnym, ciepłym stylu, umiejętnie i bez natarczywości łącząc wątki czysto liryczne, przepojone momentami smutkiem i nostalgią, z domieszką ironii, a pojawiające się stany przygnębienia, czy też nieodzownej w końcu magii i niezwykłości, rozładowując komizmem. W ten sposób udało się realizatorom uniknąć również natrętnego moralizatorstwa i nierzadko pojawiającego się w spektaklach dla dzieci, najczęściej nieznośnie irytującego dydaktyzmu. Oglądamy skromne inscenizacyjnie widowisko, co nie znaczy, że pozbawione teatralnych efektów w swej umowności mocno oddziałujących na wyobraźnię (proszę się nie obawiać – pełzającego żywego krokodyla, prześladującego Kapitana Haka, nie zabraknie), które nasączone prawdziwymi emocjami, znakomicie oddaje atmosferę kolejnych obrazów, zarówno tych rozgrywanych w domu z udziałem mamy i taty, jak i tych toczących się w Nibylandii. Kurowskiemu udało się osiągnąć absolutną spójność wizji formalnej z treścią przekazu. Jest kilka piosenek wykonywanych z dużą dozą naturalności, ale najważniejsze jest to, że wszystkie postaci są wyraziście skontrastowane i nie zamykają się w jednowymiarowych portretach. Szczególnie ujmująco wypada Adriana Paprocka jako pełna niewinności i wdzięku Wendy, która urzeka lekkością, swobodą, ale imponuje – podobnie jak Dawid Mkrtchyan w roli Piotrusia Pana – spontanicznością i niebywałym arsenałem energii.
„Piotruś Pan i Wendy” to przedstawienie o wiecznym dzieciństwie, z żywym i dynamicznym komponowaniem przestrzeni, ze zręcznie wplatanymi działaniami animacyjnymi, które stawia na wrażliwość i inteligencję dziecięcego widza, stara się w ciepły sposób, z melancholijnym uśmiechem i życiową mądrością, dowcipnie i poetycko zarazem, przekazać nam prawdę o człowieku i o tym, byśmy nauczyli się akceptować innych, takimi jakimi są. Realizatorzy w prowadzeniu narracji starają się odwoływać do tego, co młodzieńcze – i w widzu dorosłym i młodym. Piszącemu te słowa skutecznie przypomnieli o marzeniu odnajdywania dziecka w sobie i o tym, by za tym pragnieniem nigdy nie przestać tęsknić.