„Ptaki ciernistych krzewów. Rzecz o miłości w kościele" w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Nie tak dawno przeczytałem tekst, że prościej jest realizować teatr publicystyczny niż wystawiać klasyczny dramat. Nie zgodzę się. Wszystko jest kwestią uczciwości, nakładu pracy i umiejętności twórczej. Bowiem widowiska sceniczne korespondujące z tym co tu i teraz, wykorzystujące pisane na bieżąco scenariusze, wymagają pogłębionych badań, odkryć i wielu rozmów. Jednak niestety, na polskich scenach, coraz rzadziej mamy do czynienia z wartościowymi poszukiwaniami. Miejsce zastępuje doraźność przyprawiona efekciarstwem, nawet nie widokiem efektownym. Najgorsze jest to, że artyści zajmują się już wszystkim. Są ekspertami w każdej dziedzinie, choć wielokrotnie poruszają się po materii społecznej, politycznej czy ekonomicznej, jak anioły we mgle. Dodatkowo taki produkt obudowuje się pseudo kampanią reklamową, aby było poważnie, dostojnie, niby uczciwie. Tylko po pięciu minutach prezentacji okazuje się, że król jest nagi, spektakl to wydmuszka napuszona jak wielki balon, powaga aktorska – przecież mówimy w słusznej sprawie – rozdyma teatr jak brzuch po kapuście gotowanej. Publiczność coraz bardziej znudzona, zawstydzona, zażenowana. Ale udajemy – chyba było coś ważnego. Taki produkt zaserwował Teatr Polski w Bydgoszczy. Dodatkowo użyto chwytliwego tytułu Ptaki ciernistych krzewów. Rzecz o miłości w kościele. Z jednej strony przyciąga magia wspomnień dawnego miniserialu z Richardem Chamberlainem w roli głównej, będącego historią przyjaźni księdza Ralpha i Maggie Cleary, ale owej absolutnie nie ma w spektaklu. Z drugiej – podtytuł, jakże chwytliwy w naszym świecie skrywania prawd kościoła katolickiego, gdy kolejne skandale podszyte patologią i erotycznym kontekstem bulwersują opinię publiczną. I jakże – tu również zbudowano wielką narrację, posmak sensacyjki, żeby tylko osiągnąć cel frekwencyjny i pseudo wielkiego widowiska. Przed wejściem na widownię, strona internetowa i materiały reklamowe, ostrzegają: o spektaklu tylko dla widzów dorosłych, że niby intencje autorów idą w kierunku ukazania problemu instytucji religii (sic!) wobec seksualności człowieka, a ci co nie akceptują owej problematyki mogą liczyć na zwrot za bilety. Każdy kto wchodzi na widownię dokonuje świadomego wyboru uczestniczenia w wydarzeniu. Już w owej informacji jest zachowawcza intencja nie wiadomo czemu służąca. Dla jasności religia to nie instytucja, a wartość, a jest nią kościół. Bowiem twórcy chcą mówić o patologii nie samej nabożności oddawanemu Bogu, ale właśnie wśród wspólnoty – pasterzy i owieczek. Tylko, że od pierwszych chwil przekroczenia progu teatru jest to koncept fałszywy i nieudolny. Przygotowany na siłę i co gorsza trywializujący problem. Tomasz Sekielski w swoich filmach opowiada wstrząsające dramaty ludzkie, a realizatorzy w Bydgoszczy pod wodzą Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy wykonują tani cyrkowy numer rozłożony na dwie części. Tragicznie chybiony i niesmaczny jak ciasto z zakalcem na święta.
Bohaterów mamy ośmioro. Rozpoczyna się celebra. W ascetycznej, wybielonej przestrzeni, z drobnymi elementami symbolizującymi sacrum ołtarza, odbywają się quasi rodzajowe scenki relacji środowiska wiary katolickiej. Mamy biskupa i jego sekretarza, zakonnice, szarych księży. Tworzy się korowód ukazania tego, co złe w kościele: wykorzystywania, molestowania, ukrywania związków homoseksualnych, pedofilii. Owe tematy można rozwijać, mnożyć, multiplikować, ale nie wykraczają one dalej niż sceny z filmu Kler. Jednak przewaga obrazu kinowego nad spektaklem jest wyraźna. Tam była opowieść, ludzki, wielowątkowy dramat. W mieście nad Brdą mamy od scenki do scenki, pokazik do pokazu. I toczy się ten korowód, gdzie ma być wesoło, ale również wstrząsająco. Tylko się tak nie da. Twórcy gubią się, gdyż nie wiedzą czy chcą widzem wstrząsnąć, czy go zabawić. I nagle rozświetla się scena. I pryska część prezentacyjna i zaczyna dialogowa, z własnymi przeżyciami. Bowiem jesteśmy w 2033 roku towarzyszymy warsztatom terapeutycznym dla ludzi kościoła. Autorką pomysłu i główną psycholożką jest Anja Rubik. Tak, tak znana modelka i aktywistka, wykorzystując dramę, stworzyła ośrodek dla owej wspólnoty. Tu zbłąkane, zagubione owieczki dzielą się swoimi przeżyciami, doświadczeniami, świadectwami. Ale nim wyleją swoje żale, które są jak krokodyle łzy, nie wiadomo ile w nich prawdy, ile kłamstwa, jeszcze publiczności rozda się wodę, uchyli okno, bowiem wstrząs pokazu mógł zbulwersować widzów. Nic podobnego. Jest nudno i wręcz niewygodnie. Owszem woda studzi negatywne emocje. Ale i pobudza mózg, który zadaje pytanie – dlaczego mówią świadkowie nierządu, niemi obserwatorzy, współodpowiedzialni? Nie ma głosu ofiar skrzywdzonych i poniżonych. Nasuwa się wizja, że przecież właściwie się nic nie dzieje, to nie my, to kolega, koleżanka, po co, no jest trudno, źle, ale to nie my. Widzimy, ale nie reagujemy, choć dziś opowiemy. Naprawdę fatalnie to wygląda, nawet nie jest śmiesznie. Ważny problem został rozmieniony na grosze, pustą walutę bez pokrycia, a rozliczenie ze złem przehandlowano w najgorszy, marny sposób.
Praca Piaskowskiego i Sulimy jest niepoważnym teatrem publicystycznym. Nie wykracza dalej niż program interwencyjny lub nagłówki z kolorowych czasopism. Aby uczciwie rozmawiać o kościele katolickim, trzeba poczynić wiele badań, wywiadów, a najważniejsze ukazać tragizm ofiar i skrywane tajemnice, ale nie przez pryzmat kilku jednostek, lecz całej instytucji.
Publicystyka zabija nasz teatr. Każdy problem, który staje się nośny w przekazie medialnym, trafia na deski sceniczne. Ale to nie ma najmniejszego sensu. Widz, mówię to o osobie, spragniony jest dobrego utworu dramatycznego, dojrzałej realizacji, która odurza i zniewala świetnym aktorstwem. Bycie gazetą jest ciekawe, ale niestety treści tam zamieszczane coraz bardziej nudzą, są wtórne i nijakie. Czas odrzucić chęć bycia aktualnym na rzecz traktowania teatru jako pola uniwersalnego. Nadzieja to płonna, bo przecież realizując dramat trzeba go zrozumieć, a w teraźniejszości – źle interpretowanej – należy się tylko sprawnie poruszać. Mimo wszystko wierzę, że do świata otaczającego teatr zacznie podchodzić się z rozwagą, gdyż doświadczenie bydgoskie ukazuje niemoc, a nie wartościową aktywność artystyczną.
Ptaki ciernistych krzewów. Rzecz o miłości w kościele, Hubert Sulima, reżyseria Jędrzej Piaskowski, Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, premiera: maj 2023.