„Kofman. Podwójne wiązanie” Janusza Margańskiego i Moniki Muskały w reż. Katarzyny Kalwat, koprodukcja Nowego Teatru i Festiwalu Nowe Epifanie w Warszawie. Pisze Malwina Kiepiel w Teatrze dla Wszystkich.
Katarzyna Kalwat w „Podwójnym wiązaniu" nie tyle opowiada historię życia Sary Kofman, ile ją rozszczepia.
Spektakl nie rekonstruuje wiernie życiorysu francuskiej filozofki żydowskiego pochodzenia – raczej eksploruje jego pęknięcia, skupiając się na krótkim, choć kluczowym fragmencie: dwuletnim ukrywaniu się wraz z matką u francuskiej mieszczańskiej rodziny podczas II wojny światowej. Dysonans między światem żydowskiej tradycji a racjonalnym, laickim porządkiem francuskiego mieszczaństwa, zamkniętymi pod jednym dachem, staje się osią całego przedstawienia. Obraz okupacyjnej Francji, z jednej strony patos patriotyzmu, z drugiej przegląd filozoficznych mód: od Pascala po Sartre’a, stanowi zaś tło intymnej katastrofy.
Maja Ostaszewska jako Kofman nie tyle gra, ile „trwa w zawieszeniu”, gdzieś między osobistym cierpieniem a filozoficzną analizą: jej postać mówi chłodno, ale ten chłód nie wyklucza emocji, które buzują tuż pod powierzchnią. W jednej z najważniejszych scen, groteskowej lekcji francuskiej wymowy, Ostaszewska rozgrywa jednocześnie absurd, upokorzenie i próbę przetrwania.
Znakomita jest także Małgorzata Hajewska-Krzysztofik jako Madame Claire Chémette, mieszczańska matrona, w której uprzedzenie i troska współistnieją w trudnej do zniesienia symbiozie. W tym świecie nie trzeba krzyczeć, by przemoc była odczuwalna. Jacek Poniedziałek jako Profesor ukazuje zakamuflowany paternalizm – ton uprzejmy, choć pełen dominacji. Jego postać nie pozwala Kofman mówić własnym językiem, zatem zamiast dialogu mamy władzę przerywającą słowa.
Kalwat pokazuje Kofman jako dziecko rozdarte między skrajnymi wartościami, a potem jako młodą kobietę w świecie akademickim. Bez zakorzenienia, zdaje się nas przekonywać reżyserka, łatwo się pogubić, można całe życie być zamaskowanym, jak u Gombrowicza – bo „najtrudniej być sobą”, jak mówi bohaterka. Kalwat skupia się na formie, która idzie tu w parze z tematem: ten teatr się nie domyka ani nie daje ukojenia. Scenografia dzieli przestrzeń na dwa światy: przerysowany salon francuski i ascetyczne wnętrze żydowskiego domu.
W finale nie ma ani wyraźnej puenty, ani katharsis. Jak pisał Paweł Śpiewak – w cierpieniu nie ma nic pozytywnego, nie przynosi ono oczyszczenia. Bo, jak uczył dekonstrukcjonizm, któremu Kofman była bliska, wszystko, co było uznane za prawdę, wcale nią nigdy nie było.