Felieton tak długi i dygresyjny jak naiwny, bo z miłości do teatru.
Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,
Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?
C. K. Norwid, Czy ten ptak kala gniazdo…
Nowa cezura
Rośnie optymizm w teatralnym narodzie i choć maj oraz czerwiec nie są najlepszymi miesiącami frekwencyjnymi, to mamy nadzieję, że wygłodzeni widzowie tłumnie, choć pewnie w połowie, pojawią się w całej Polsce. Jeszcze będzie przepięknie itd., aktorzy odzyskają kontakt z żywą publicznością, bo przecież „Co by się nie działo teatr musi grać”. I jeszcze: „Pytań masę całą teatr musi dać i odpowiedź na nie znać (..) oraz „Trafiać w czysty ton, musi iść na całość i odwagę mieć”.
Ta odwaga będzie potrzebna jak nigdy, bo niespodziewanie polski teatr na własne życzenie stanął przed największym wyzwaniem od niepamiętnych czasów. 18 marca Anna Paliga, była studentka Wydziału Aktorskiego PWSFTviT w Łodzi, zawiadomiła władze łódzkiej filmówki o przemocowych praktykach, jakie stosowali pedagodzy w stosunku do studentów (wcześniej, 16 marca, uczyniła to w czasie publicznej debaty, 17 marca w sieci).
Nie sprawy z Bagateli, Gardzienic czy Passiniego, ale ujawnienie świeżo upieczonej absolwentki (2020) uruchomiło wielką falę komentarzy, potrzebę wypowiedzenia się mają poszkodowani i obserwatorzy, a nawet ci z poczuciem winy (ruchy wyprzedzające). Witold Mrozek słusznie kiedyś stwierdził, że „Klątwa” jest cezurą w polskim teatrze, kolejną jest proces rozpoczęty przez oświadczenie Paligi i podjęcie tematu przez rektor Fiedler. Jaką wartość artystyczną to przyniesie, pokaże czas, ale będzie to na pewno teatr „po”.
Polski teatr artystyczny traci na znaczeniu. Interesuje się nim żywo co najwyżej małe kilkadziesiąt tysięcy osób w Polsce, a napływające doniesienia mogą go jeszcze bardziej osłabić i skierować ostrze hejtu nie tylko na teatr, ale szerzej – na poszukującą sztukę. Warto zwrócić uwagę, że zakładka na e-teatrze zbierająca artykuły na ten temat nosi tytuł „Mobbing i molestowanie w instytucjach kultury”. Kryzys nie dotyczy tylko szkół teatralnych, jak chciałoby kilku prominentnych strażników sytuacji, tylko całego środowiska. Tworzenie katalogu przemocowości dopiero się zaczęło. Kolejna fala ujawnień i komentarzy wyleje się po premierze książki Igi Dzieciuchowicz. Oczekiwanie na „Teatr. Rodzinę patologiczną” przypomina trochę stan przed ukazaniem się książki Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu”, co nie dziwi, bo tu i tam mamy do czynienia z zakonem.
Najważniejsze w zaistniałej sytuacji to z jednej strony zakreślenie terytorium (instytucje kultury, śladowo kultura pozainstytucjonalna) oraz mądre towarzyszenie procesowi prowadzącemu do oczyszczenia i… odrodzenia. Wstydliwe ujawnienia będą napływać i trzeba być na nie przygotowanym, ale pojawiają się pomysły i działania dające nadzieje na stworzenie katalogu dobrych praktyk oraz rozwiązania systemowe – i to jest w tej chwili najważniejsze.
Zacznę jednak od rozpoznania sytuacji i warunków, które sprzyjały powstaniu mechanizmu przemocowego, bo widzę to trochę inaczej niż czołowi influencerzy. Bez precyzyjnego rozpoznania nie rozwiąże się problemu, tylko skutki. Rozmawiałem z wieloma osobami ze wszystkich znanych mi gatunków i orientacji: od lalek po operę, od urzędników i dyrektorów po ekipę techniczną i białe kołnierzyki, padały nazwiska osób przemocowych. Wyszło, że w lalkach spoko, w offie jedna (warto tutaj także wspomnieć wyprzedzające oświadczenie Marka Kościółka z Maszewa), w teatrze muzycznym (opera i musical) oraz tańcu po dwie osoby były określane mianem osób przemocowych. Nie będę jednak podawać tych nazwisk (pole obserwacji głównie Polska północna) ani ostatecznie nie będę cytować z nazwiska moich rozmówców, ani numerować jak Zaremba, by nie postawić interlokutorów w dwuznacznej sytuacji, gdyż otwierając się, zaufali, a nie znając całego tekstu, mogliby się poczuć wykorzystani przeze mnie.
Grzechy prywatne, cnoty publiczne albo strach i pycha
Artystami nie zostają „normalni” ludzie, do upubliczniania się pcha ich niezbędna w tej profesji pycha i tego ani się nie wyeliminuje, ani czynić nie należy. Ważne tylko, by ta napędzająca energia ograniczyła się do wewnętrznego procesu twórczego i nie przenosiła się na innych, w tym na publiczność. Kiedy widzę „wtajemniczonych artystów z dużych miast” naśmiewających się bezpardonowo z mniej wykształconych albo jestem świadkiem ich recepcji filmu Latkowskiego o Zatoce Sztuki („Ha ha, ja tam jadłem obiad, to też jestem pedofilem, haha” i setki lajków i komentów w podobnym tonie), to po prostu bierze mnie wk..w z bezsilności.
Elementem najbardziej organizującym środowisko jest strach: przed ostracyzmem, wykluczeniem przekładającym się na życie zawodowe, towarzyskie i finanse. Chyba nigdy nie zrozumiem siły plotki w tym środowisku, wzajemnych powiązań i transakcyjności, zmowy milczenia, wręcz omerty. Jak to możliwe, że należący do mniejszości agresorzy mają taki wpływ na zachowania całości bez mała?! Przecież większość to ludzie uczciwi i moralni a przecież świat nie jest taki zły nie tylko według mnie (uśmiech).
Rewelacyjne warunki funkcjonowania instytucjonalnego teatru artystycznego w Polsce, jakie zapewniają Organizatorzy, dzisiaj głównie samorządy, sprawiły, że teatr polski jest tak wielki, tak ważny i tak ceniony, ale nie przewidziano, że ta wolność wygeneruje patologie. Są oczywiście teatry mocno kontrolowane przez urzędników, są dyrektorzy, którzy się przymilają władzy, ale generalnie teatr ma wolność, o jakiej inni mogą pomarzyć.
Teatr jest ostatnim miejscem, w którym można mówić prawdę prosto w oczy
Luk Perceval
Skoro tej wolności tak wiele, dlaczego teatr z niej tak rzadko korzysta? Odpowiedź wymagałaby osobnego potraktowania, które wydłużyłoby wywód ponad miarę.
Dziadersi i płatki śniegu
Proces oczyszczający na pewno nie rozpocząłby się, gdyby nie ruchy na Zachodzie (najbardziej oczywiście #MeToo i szerzej callout culture, ale nie tylko) i rewolucyjna demonstracyjność Strajku Kobiet z jesieni 2020 roku. W dziesiątkach, przechodzących już w setki, artykułów i wywiadów, dwie skrajne narracje przypisałem dziadersom i płatkom śniegu.
Nie chcę być podejrzewany o ageizm. Jeśli dziadersi mają chronić wartości albo być rokendrolowacami jak Stonesi i polscy Stonesi teatru, czyli Ósemki, to spoko, ich głos poparty doświadczeniem i rozwagą (choć nie w każdym przypadku jest to związek stały), może być cennym elementem procesu. Niestety, weterani zbyt często koncentrują się na obronie swoich pozycji, są strażnikami sytuacji, szarymi eminencjami w instytutach, urzędach, wydawnictwach a do tego ich rozumienie teatru jest coraz bardziej archaiczne i w konsekwencji szkodliwe dla teatru. W działaniach pozaartystycznych jest stosunkowo niedużo pieniędzy, ale jeśli podzieli się je na niewiele osób, są to pieniądze, za które godnie mogłaby przeżyć nie tylko na prowincji nawet pani Gersdorf, i zdecydowanie jest czego bronić. Skomasowanie funkcji i tytułów daje niewielkiej grupie osób ogromną, formalną i nieformalną, władzę, która sprawowana przez wiele lat potrafi zdemoralizować i demoralizuje.
Smutna konstatacja po rozmowach ze starszymi aktorami: są wypaleni i zagubieni w nowej, mam nadzieję tworzącej się, rzeczywistości. Część z nich świadomie lub nie pielęgnuje w sobie od wielu lat syndrom sztokholmski. Chyba nie potrafią funkcjonować w sytuacji ujawnienia, mają tak wiele traumatycznych przeżyć i momentów, w których uczciwy człowiek powinien zareagować, a oni milczeli. „On taki jest, wszyscy to wiedzą od dawna”, „Zaskakuje mnie tylko dlaczego dopiero teraz to wypłynęło” – słyszę odpowiedzi na zarzuty pod adresem Grzegorza Wiśniewskiego. „Kto przeżył dyrektora K. N., który był po prostu potworem, tego nic nie zdziwi” – słyszę kapitulację w głosie innego aktora.
Dlaczego tak bolą podobne głosy i, przede wszystkim, milczenie? Bo to się dzieje w teatrze. Każda grupa branżowa ma swoje grzechy i tajemnice, ale chciałoby się wierzyć, że w kulturze jest inaczej niż np. w kościele, wojsku czy polityce. Oczywiście to „harcerskie” wyobrażenie, ale jeśli nie nastąpi na zakończenie procesu oczyszczenie, to trudno będzie zachować szacunek dla tych, których ciągle się podziwia, którzy są dla nas pośrednikami w komunikacji z Nienazwanym.
Płatki śniegu z kolei wykrzywiają obraz w swoją stronę. Nadwrażliwe, często wychowane w sztucznych, cieplarnianych warunkach, w których dziecko może wszystko, mikroskopijne wręcz odchylenia od wymyślonych przez siebie norm – histerycznie rangują jako przemoc. Te dwie antypody zachowań (dziadersi i płatki śniegu) pokazują, jak trudne jest zobiektywizowanie niektórych sytuacji, jak bardzo należy się wstrzymać z ocenami, zanim nie zbada się dokładnie sprawy. Z przemocą jest jak z covidem – każdy reaguje inaczej, każdy ma swój próg tolerancji. Rozsądne i uważne podejście do zagadnienia nie może zrelatywizować wszystkiego, bo są przypadki jaskrawe i oczywiste, kto złamał prawo, musi ponieść konsekwencje bez względu na jego miejsce w hierarchii. A czy potem sprawca przemocy będzie mógł wrócić do zawodu? Podobno miłosierdzie to najszlachetniejsze zachowanie człowiecze…
Nowe sytuacje
Najczęściej w ujawnieniach przemocowych zachowań pojawia się relacja reżyser/pedagog-aktor/student, a przecież tych relacji jest dużo więcej. Statystycznie chyba najczęściej ofiarami są… pracownicy obsługi sceny. Gdy reżyser-agresor wyżyje się na aktorze i nadal mu mało, poużywa sobie do woli na inspicjentach, akustykach, oświetleniowcach – wszak są najniżej w hierarchii, nikt nie napisze o tym książki, nikt nie stanie w ich obronie. Na pewno nie aktorzy. Związki zawodowe? Absolutnie nie sprawdzają się w takich sytuacjach. Najbardziej kuriozalną sytuacją, o jakiej się dowiedziałem, jest lęk dyrektora przed dyrektorem artystycznym, który publicznie demaskuje niekompetencje swojego szefa. Zaraz za nią plasuje się zachowanie pracownika odpowiedzialnego za sprzedaż biletów w stosunku do aktora. Szarych eminencji i nieformalnych uzależnień jest pewnie w teatrze więcej, tak jak i w każdym, zamkniętym środowisku. Ale to teatr, więc wymagamy więcej, bo chcemy wierzyć, że teatr to coś więcej.
Próbując wyczerpać temat przemocowości i nadmiernej opresyjności (stosunek/relacja tych dwóch sytuacji wydaje się być kluczowa dla kwalifikowania zdarzenia), nie można zapominać o relacjach między pracownikami w relacjach pozaartystycznych wewnątrz zakładu pracy. Niemoralny dyrektor ma wiele narzędzi do upokarzania w białych rękawiczkach, nie trzeba stosować „kolanka”, jak się wyraził znany kompozytor – kolejny duży temat zasługujący na osobne potraktowanie.
Syndrom oblężonej twierdzy
Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział. Rozwłóczyć je po świecie to ani moralne, ani uczciwe.
Gabriela Zapolska, Moralność pani Dulskiej
Samo pojawienie się dziennikarza, który nie wazelinuje i zadaje pytania niewygodne, a nawet nietypowe, ale wymagające niebanalnej odpowiedzi, wzbudza strach. Teatr, który chce zapraszać do rozmowy o najważniejszych sprawach, broni się jak diabeł święconej wody przed rozmową o sobie. Kilka razy zetknąłem się z taką sytuacją autopsyjnie, teatr w obronie i „kontrataku” miał też wsparcie w Organizatorze, który wie, że negatywne informacje rzutują również na Organizatora, a najważniejsze przecież, by chluba miasta była czysta, bo wybory nadchodzą itp. Sygnalistów nam trzeba także w teatrze!
Bóg wybaczy, aktor/reżyser/dyrektor/urzędnik nigdy
Parafraza kibicowskiego muralu
Łódź i Gdańsk albo o odwadze i młodości
W 2012 r. przechodząca na emeryturę prof. Uniwersytetu Gdańskiego, Ewa Nawrocka, dokonała głośnego ujawnienia, bez pardonu ujawniając grzechy swojej uczelni i zakładu pracy zarazem.
A kto jest odpowiedzialny za patologie w teatrze? Parafrazując Nawrocką, należałoby odpowiedzieć, że oczywiście wszyscy, ale to zbyt ogólne i nie posuwa dyskursu naprzód. Najbardziej odpowiedzialni są ci, od których najwięcej zależy. Trudno np. uwierzyć, że dyrektor przez kilkanaście lat żyje w niewiedzy i nie dochodzą do niego informacje o skandalicznych zachowaniach czołowego reżysera, który nie odpuszczał nawet bileterom. A co wie Organizator? A jak wiele wiedzą strażnicy sytuacji? A zaprzyjaźnione z władzą media lokalne albo wręcz finansowane przez władzę?
Trzeba być niezwykle zdeterminowanym, by chcąc dalej pracować w danym zespole, dokonać ujawnień o przekroczeniach, dlatego oskarżycielskie wystąpienia są udziałem emerytowanej profesorki, byłej studentki (Paliga) czy zewnętrznego realizatora w Teatrze Wybrzeże . Paliga (1997) i zewnętrzny realizator* (1992) są młodzi i dorastali w nowym świecie, w którym dotychczasowa poprawność polityczna wykonała salto mortale i jakże często dzisiaj ogranicza i szantażuje. W narracjach komentujących proces demaskacji skrywanego problemu przemocowości w polskim teatrze często pojawia się teza o sporze pokoleniowym. Oczywiście, w młodych nadzieja, przecież „nikt nie będzie słuchać ludzi po trzydziestce”, ale dałbym szansę wszystkim, którym zależy na zmianach.
Na wyrazy najwyższego szacunku zasłużyła Milenia Fiedler, od 2020 roku rektorka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Szybka reakcja na zgłoszenie Paligi (18.03), transparentne i szybkie działanie komisji antymobbingowej i wreszcie absolutnie bezprecedensowa w swej transparentności publikacja wniosków już 28 kwietnia, a przecież sprawa była złożona i „wieloosobowa”. To nie tylko dobra praktyka, ale absolutny wzór do naśladowania. Warto zwrócić uwagę na koincydencję stażu rektorki i statusu składającej oświadczenie – wcześniej taka akcja nie mogłaby mieć miejsca?
Trochę inaczej wygląda to w Teatrze Wybrzeże. Komisja, co ciekawe składająca się z samych pań (w Łodzi na 8 osób 6 to panie), zakończyła prace już dość dawno, ale publicznie właściwie nic nie wiadomo – podobno z powodu nieobecności jednej osoby. Dość lakoniczna odpowiedź Teatru stwarza pole do obecnych już plotek: podobno uciekł, podobno jest w Niemczech oraz inne tym podobne sensacje. A co jeśli Grzegorz Wiśniewski nie pojawi się w ogóle, mimo że jedna z polskich prokuratur wydała nakaz zatrzymania? Bo coś tam, bo czegoś tam? Według informacji uzyskanych nieoficjalnie, wnioski gdańskiej komisji są łagodniejsze, nie rekomendowano zwolnienia dyscyplinarnego, co nie znaczy, że Adam Orzechowski ma łatwe zadanie. Oczywiście, nie należy spraw łączyć i wydawać zaocznie wyroku, ale Łódź, Bydgoszcz („Plastelina”), Gdańsk czy inne zawiadomienia stawiają Grzegorza Wiśniewskiego w niezwykle nieprzyjemnym kontekście, dlatego wszelkie dziwne, nietransparentne zachowania potęgują niepokój i drżenie. Do tego jeszcze wyprzedzające oświadczenie Eweliny Marciniak… Teatr Wybrzeże ma trudny moment (do tego długi remont Dużej Sceny i, jak wszyscy, pandemia) oraz wiele do przepracowania, ale mamy nadzieję, że wyjdzie z tego wzmocniony.
Jakieś nowe pomysły?
Być może na teatralne katharsis będziemy musieli czekać tak długo jak na awans polskiej drużyny do finału Ligi Mistrzów w piłce kopanej, ale zwiastuny nowego myślenia napływają z różnych stron. Cieszy dominująca refleksja o procesie, o tworzeniu dobrych praktyk i rekomendacji. Najważniejsze, że pracują nad tym wiarygodne dla środowiska ciała reprezentujące reżyserów i dyrektorów (czekam na aktorów), że dogorywa „salon” teatralny a do głosu dochodzą eksperci i wiarygodni praktycy.
Czy jest w tym mieście jakiś dobry teatr? Czy w ogóle w tym mieście da się jeszcze żyć? I co to jest za miasto? Czy ktoś w tym mieście jest szczęśliwy? Czy związki trwają tu tyle, co przysięgi? A czy ktoś w tym mieście krzyczy z rozkoszy? Czy seks w tym mieście uwalnia, czy zniewala? Czy ludzie w tym mieście oglądają pornografię, czy robią zakupy w sex shopach? Czy burdele tego miasta są pełne? Wreszcie pytam, czy ludzie w tym mieście potrafią kochać. No więc? Będę was o to pytać, dopóki nas nie zamkną.
Justin Vivian Bond, Tango. Powrót do dzieciństwa, w szpilkach
Szukam prostych rozwiązań w trudnym temacie. Może dobrym pomysłem w zaistniałej sytuacji byłoby oddzielenie tego, co było, od tego co przed nami, by nie zdarzały się nadużycia, a jeśli już, to aby istniejące procedury i praktyki pozwalały na szybką i adekwatną reakcję. Taka trochę „gruba kreska”, jasny sygnał od wszystkich ciał i grup, podpisany przez wszystkich i właściwie upubliczniony. Właściwie, to znaczy ze świadomością adresatów: środowiska i publiczności. Wszystkie stare sprawy badałyby odpowiednie dla tych spraw komisje, a nowy porządek tworzyłaby ogólnopolska komisja, na której czele powinna stanąć Alina Czyżewska, bo wtedy możemy spodziewać się, że cała akcja nie spocznie na laurach. Dobrym momentem do stworzenia listu/deklaracji może być projekt „Granice w teatrze” Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Instytutu Teatralnego ITI (już 15-16 maja, wiele ciekawych warsztatów, szczegóły tutaj). Inny, bardzo prosty i nienowy, ale skuteczny pomysł, to zawieranie kontraktu przed każdą realizacją. To o tyle ważne, że każdy spektakl jest inny, realizatorzy przyjeżdżają z całego kraju, cechuje ich różna kultura pracy, czasami po raz pierwszy spotykają się z zespołem i społecznością danego teatru. Obecność dyrektora przy zawieraniu kontraktu co najmniej wskazana. I koniecznie należy uregulować sprawę umów, ale tym już zajmują się Gildie i Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów.
Jeśli powstanie mądry consensus, który musi zawierać odważne podejście do całości zagadnienia, zadaniem każdego, komu zależy na polskim teatrze, jest wspieranie procesu. To szansa nie tylko dla kilkudziesięciu tysięcy teatralników, ale dla nas wszystkich. Jeśli tak się stanie, udowodnimy, że teatr jest ważny i będziemy w stanie zawrzeć nowe przymierze z publicznością. Jeśli teatr się nie oczyści – przestanie być wiarygodny a aktorzy będą komediantami. Potrzebne są zmiany, konieczne są zmiany, bo jeśli nic się nie zmieni:
Marzenia
Poproszę więcej ludzi pokroju Pawła Łysaka, teatrów, które się wtrącają, instytucji kultury, które tworzą sytuacje dla zmian społecznych. Polski teatr to coraz częściej leniwe, anachroniczne muzeum, w którym kustoszami są zachowawczy, zmęczeni strażnicy sytuacji i swojego konta. Dzisiaj robić tylko teatr w teatrze, to za mało. By odzyskać wiarę w teatr, potrzebuję teatru wiarygodnego, przywrócenia wartości, mistrzostwa i w bogatej mozaice gatunków odbudowy teatru świątyni.
Activism is more than art, sometimes it’s equal
Latający Cyrk Idei
A co, jeśli teatr sam się nie oczyści?
Brzmi znajomo czy proroczo?:
Na przełomie lat 1921/22 zmienia się klimat, wojna domowa dobiega końca. To dobra wiadomość, ale bolszewicy zaczynają zwracać uwagę na kulturę i kwestie społeczne. Wcześniej byli zajęci wojną i zostawiali artystom wolną rękę. Nagle chcą sprawdzić, co dzieje się w sztuce. Konstatują, że artyści mają zbyt dużo wolności. Sztuka abstrakcyjna jest uważana za zbyt formalistyczną i nie pasuje do wartości marksistowskich, socjalistycznych czy komunistycznych. Nie jest to sztuka dla proletariuszy, formy są interesujące i piękne, ale nie budujące. Od 1925 r. wielu bolszewickich przywódców, w tym Trocki, ostentacyjnie wspiera malarzy realistycznych.
Angela Lampe, historyczka sztuki
„Nie kop leżącego”, „Pisz konstruktywnie, tylko pozytywnie”, „Jest trudny moment, nie teraz, bo ustawa nadchodzi” (o statusie zawodowym artysty). Takie głosy miałem. Zawsze jakoś tak wychodziło, że nie ten moment jest. Próba uregulowania statusu zawodowego artysty to pieśń sprzed tak wielu lat, że nawet nie chce mi się riserczować, a tu ten straszny PiS stworzył ustawę, a my się boimy, co z tego wyniknie. Spokojnie, teatr nie zginie, ale zniknąć może ten teatr, który dla wielu z nas jest najważniejszy.
Ale spoko, damy radę, bo choć dziwny jest ten teatr, to ludzi dobrej jest więcej:
*nie zgodził się na podanie nazwiska.