EN

11.03.2024, 10:14 Wersja do druku

Teatr Telewizji czeka reset

Wszystko wskazuje na to, że telewizyjna scena przeprosi się z „niesfornymi aktorami” i reżyserami. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. mat. organizatora

Nie pierwszy raz w historii Teatr Telewizji ma przed sobą drogę feniksa. Przechył propagandowy i gorset kontrolny narzucony telewizji przez PiS udzieliły się też teatrowi małego ekranu, zawłaszczanemu na użytek bieżących potrzeb politycznych. Tylko reset może uchronić scenę telewizyjną przed ostateczną katastrofą.

Nie ma już powrotu do dawnej potęgi, do czasów, kiedy podczas emisji czwartkowych spektakli „Kobry" pustoszały ulice, a sąsiedzi zbierali się na wspólne oglądanie „Dam i huzarów" Fredry. Czasy się zmieniły, ale i w nowych okolicznościach Teatr Telewizji może mieć niemało do zaoferowania jako przestrzeń odsłaniania kondycji człowieka, jego miejsca w świecie i historii, a choćby „tylko" rozrywki na możliwie najwyższym poziomie. To wciąż warte zachodu.

Nie wdając się w przydługie wywody historyczne, dość przypomnieć, że narodziny polskiej telewizji wiążą się z teatrem, że od teatru się zaczynała, z widowisk parateatralnych wylęgała się jej oryginalność i przyszłość, a potem, odklejając się od „matki", powoli spychała Teatr Telewizji na plan dalszy. W szczytowym okresie bywało tych widowisk (premierowych) rocznie ponad 150, w najgorszych latach - po kilka.

Rzecz poniekąd osobliwa, bo na pierwszy rzut oka tak być nie powinno, skoro wszyscy bez wyjątku prezesi TVP, niezależnie od sympatii politycznych, lubili chwalić się dorobkiem telewizyjnego teatru, a przy uroczystych okazjach to właśnie ten rodzaj produkcji windowali na szczyt misyjnych dokonań. Z drugiej wszak strony teatr spychany był do coraz mniej uczęszczanych pasm, zwłaszcza od czasu, gdy przychody z reklam zaczęły brać górę nad zobowiązaniami misyjnymi.

Najbardziej jednak szkodziły Teatrowi Telewizji - i to zawsze - polityka i ideologia. Uwikłanie projektów programowych w kampanie polityczne, edukację historyczną, sławienie żołnierzy „wyklętych", pouczanie i przestrzeganie przed odszczepieńcami, zawsze na koniec od teatru telewizji odstręczało i w zasadzie wszystkich rozczarowywało: i widzów, i politycznych mocodawców. Stąd podejmowane w schyłkowym okresie TVPiS nerwowe próby reaktywacji za pomocą m.in. powrotu do tzw. żywego planu, czyli realizacji spektakli na żywo, czy szukania niszowych pasm w TVP Kultura dla spektakli mniej wygodnych ideologicznie, ale mających dawać świadectwo niezależności. Gołym okiem widać było jednak prawicowy przechył repertuaru i skłonność do produkcji o bogoojczyźnianej wymowie. Wahnięcia koniunktury teatralnej w telewizji publicznej łatwo zauważyć, obserwując dzieje Nagrody im. Stefana Treugutta, ustanowionej przez Klub Krytyki Teatralnej SDRP u progu XXI w. z myślą o wyróżnianiu twórców Teatru Telewizji. Była to w intencjach poniekąd nagroda „ratunkowa", mająca wspomóc artystów w ich uporczywym trwaniu przy telewizyjnej scenie. Jednak okazało się, że już dwukrotnie w ostatnim dwudziestoleciu przyznawanie tej nagrody musiało być wstrzymane z powodu spadającej produkcji, zarówno pod względem jakościowym, jak i ilościowym. W ostatnich dwóch latach również doszło do zawieszenia tej nagrody - kapituła uznała, że nie bardzo jest za co i komu rozdawać nagrody. To jeszcze jeden dowód pogłębiającego się kryzysu.

Cokolwiek by jednak wymyślano na Woronicza, aby temu zapobiec, scena telewizyjna była skazana na niepowodzenie z jednego choćby zasadniczego powodu - rozmaite niechęci personalne, niepisane, a czasem wprost wyrażane zakazy wstępu na antenę Teatru Telewizji dotykające czołowych artystów, będących w sporze z polityką partii rządzącej, a z drugiej strony omijanie sceny telewizyjnej szerokim łukiem przez tych, którzy nie chcieli być utożsamiani z PiS, co musiało doprowadzić do kryzysu. Tak jak w czasach stanu wojennego, kiedy bojkot TVP wywołał pierwszy wielki kryzys Teatru Telewizji, z którego tak naprawdę nigdy już się nie podniósł; mimo energicznych działań co najmniej kilku dyrektorów, a zwłaszcza Jerzego Koeniga i Jacka Wekslera.

Powodów, które wywołały kryzys, jest jednak więcej, poczynając od faktycznej likwidacji redakcji Teatru Telewizji. W wyniku rozmaitych zawirowań i reorganizacji tak naprawdę rozpadł się zespół fachowców od teatru telewizyjnego, a nowo mianowany dyrektor Teatru Telewizji Michał Kotański, dyrektor Teatru Dramatycznego im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, nie otrzymał w schedzie po poprzednikach nawet pomieszczeń do pracy, które wcześniej teatrowi już odebrano, i odziedziczył zaledwie cztery osoby - niedobitki po niegdysiejszej silnej redakcji i pionie produkcyjnym.

Tak więc poprzedni włodarze TVP doprowadzili Teatr Telewizji na krawędź przepaści. Nie da się przecież prowadzić tak ważnej i zasłużonej dla polskiej kultury instytucji bez zespołu i elementarnych warunków pracy. Dobrze o tym wiedzą nowy dyrektor i jego zastępca Wojciech Majcherek, lata całe związany z telewizyjną produkcją teatralną. Być może będzie to szczęśliwy mariaż, bo nowy dyrektor ma niewielkie doświadczenie w tej branży, choć wszystkim wątpiącym wypada przypomnieć, że wielu poprzedników Kotańskiego nie było reżyserami, a jeśli nawet byli, to ich dorobek telewizyjny był nader wątły.

Pierwsze zapowiedzi, jakie płyną ze strony Kotańskiego, budzą pewną nadzieję. Przede wszystkim chce on odbudować redakcję i Agencję Kreacji Teatru TVP i zapewnić co roku produkcję co najmniej 35 nowych spektakli. Na razie nie ma mowy o bardziej szczegółowych planach poza zapowiedzią telewizyjnego zapisu głośnego spektaklu krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, musicalu „1989", i obietnicy, że zarejestrowany zostanie również spektakl Mateusza Pakuły „Jak nie zabiłem swojego ojca i dlaczego tego żałuję", będący koprodukcją kieleckiego Teatru Żeromskiego i krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa, spektaklu, który dosłownie rozbił bank z nagrodami na wielu festiwalach i konkursach.

Odbudowa pozycji Teatru Telewizji nie będzie jednak prosta. Wiadomo, że znacznie łatwiej psuć, niż budować. Oczywiście siłą przyciągającą do sceny małego ekranu są przeogromne zasoby archiwalne, kryjące prawdziwe skarby telewizyjnej produkcji, zapisy arcydzieł dramaturgii polskiej, współczesnej i klasycznej literatury obcej, potężne narzędzie edukacji kulturalnej, zresztą i wcześniej dość często wykorzystywane. To z pewnością atut sprzyjający odnowie, bo potwierdzający, że telewizyjna scena może być miejscem dzieł oryginalnych, broniących się swoim kształtem artystycznym.

Nowy dyrektor przebąkuje o możliwości odbudowy Teatru Młodego Widza. W przeszłości spektakle adresowane do dzieci i młodzieży stanowiły odrębny i trudny do przecenienia nurt twórczości: pojawiały się inscenizacje baśni, spektakle złożone z najsłynniejszych wierszy dla dzieci autorstwa wybitnych poetów, w mistrzowskich wykonaniach, adaptacje książek dla młodych czytelników - fragmentów i całości, wreszcie spektakle specjalnie dla telewizji pisane.

Do naprawy jest prawie wszystko. Kiedy co poniedziałek przeglądam zapowiedzi programu telewizyjnego w kablówce i widzę, że ok. godz. 21 będzie emitowane widowisko, muszę się głowić, co się za tym kryje, bo właściciel kablówki nie informuje ani o tytule, ani o reżyserze, ani nawet nie potrafi zaanonsować treści. Może to drobiazg, ale informacja o Teatrze Telewizji szwankuje, a to pierwszy warunek, żeby zainteresować widza.

Ale nawet najlepsza informacja niewiele zdziała, jeśli repertuar nie będzie atrakcyjny. Co to jednak znaczy? Łatwo powiedzieć, choć klucz do sukcesu jak zwykle leży w umiejętnym balansie z jednej strony, tytułów, tekstów oryginalnych i scenariuszy, a z drugiej - zespołu realizatorów, obsady, i reżyserów. Jednym słowem, ważna jest jakość propozycji. Wszystko wskazuje na to, że Teatr Telewizji przeprosi się z „niesfornymi aktorami" i reżyserami, że sięgnie także do najzdolniejszych twórców młodszych generacji. W gruncie rzeczy na tym polegała siła spektakli telewizyjnych - poza rejestracjami produkcji poszczególnych teatrów ich znakomita część powstawała w telewizyjnych studiach, a przedmiotem podziwu były obsady. Trudno byłoby kogoś przekonać, że w ostatnich latach akurat obsady mogły stanowić o sile przyciągania do telewizyjnej sceny.

Nie chcę występować w roli Wujka Dobra Rada, bo sposobów na sformowanie atrakcyjnego repertuaru jest wiele, a inspiracje jest skąd czerpać. Polska wszak stoi festiwalami, na których wciąż objawiają się nowe talenty i pojawiają spektakle budzące żywe zainteresowanie. Polski teatr, choć może nie trzyma się tak mocno, jak w latach 70., nadal należy do żywo obserwowanych zjawisk w kulturze europejskiej. Skoro tak jest, naprawdę jest z czego wybierać.    

Tytuł oryginalny

Teatr Telewizji czeka reset

Źródło:

„Przegląd” nr 11

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

11.03.2024

Wątki tematyczne