"Mozart da capo al fine" w reż. Marii Sartovej z Warszawskiej Opery Kameralnej w Oranżerii Muzeum Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie, w ramach 30. Festiwalu Mozartowskiego. Pisze Krzysztof Korwin-Piotrowski na stronie Fundacji ORFEO.
W niedzielę 13 czerwca zostałem zaproszony przez panią dyrektor Alicję Wegorzewską-Whiskerd na premierę Warszawskiej Opery Kameralnej w ciekawej przestrzeni Oranżerii Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie. Inscenizacja Marii Sartovej była ze wszech miar nietypowa. Spektakl nosi tytuł „Mozart da capo al fine. Uwertury Mozarta” i w nowoczesny sposób łączy formę eleganckiego koncertu z przedstawieniem teatralnym, opartym w dużej mierze na sztuce pantomimy. To wydarzenie odbyło się w ramach 30. Festiwalu Mozartowskiego w Warszawie. Zanim jednak przejdę do opisu samego widowiska, warto przypomnieć wcześniejsze osiągnięcia tej wybitnej artystki.
Maria Sartova jest reżyserką teatralną, która do każdego spektaklu podchodzi niesztampowo. Są reżyserzy, których styl jest tak rozpoznawalny, że tytuł opery, operetki czy musicalu im nie przeszkadza, a wizje są tak oryginalne, że część widzów nie wie, co ogląda i musi przeczytać libretto, aby zorientować się, o czym to jest. Niektórym „nowoczesnym” twórcom wydaje się bowiem, że należy wręcz wszystko wywracać do góry nogami, aby pokazać swoją oryginalność. Sartova jest nowoczesna, ale równocześnie głęboko zakorzeniona w tradycji i u niej wszystko z czegoś wynika, jest głęboko przemyślane. Artystka ma szacunek do kompozytorów i autorów jako znakomicie wykształcona śpiewaczka operowa, która swoją karierę rozpoczynała w Operze Wrocławskiej i Teatrze Wielkim w Warszawie. Była uczennicą słynnej Ady Sari, a kontynuowała edukację muzyczną w Paryżu u Camille’a Maurane’a (śpiewaka Opery Komicznej), w Mediolanie u francusko-włoskiej sopranistki Giny Cigni (gwiazdy La Scali, Covent Garden i Metropolitan Opera) oraz w Niemczech u Rudolfa Bautza. Śpiewała w teatrach operowych i salach koncertowych główne partie we Francji, Niemczech, Szwajcarii, Włoszech, Irlandii, Izraelu i USA. Była solistką Radia France i nagrywała w słynnych paryskich teatrach i salach koncertowych, między innymi Théâtre de Champs-Elysées i Salle Pleyel.
Jej wszechstronne muzyczne wykształcenie i decyzja o zamieszkaniu w Paryżu, stały się dla niej wspaniałą bazą do rozwoju innych artystycznych pasji. Realizowała filmy dokumentalne dla telewizji polskiej i francuskiej, a od 2002 roku zajęła się reżyserią, co dało jej nowe perspektywy rozwoju i szybko pokazała swój wielki talent. Potrafi znakomicie pracować ze śpiewakami, ponieważ ma także duże doświadczenie jako pedagog – od wielu lat uczy śpiewu i aktorstwa w słynnym Conservatoire National Supérieur de Musique et de Danse w Paryżu. Zwraca wielką uwagę na prawdę przeżycia bohaterów, na psychologię postaci. W jej spektaklach każda sytuacja z czegoś wynika, a nie jest zawieszona w próżni. Reżyserowała opery, operetki i musicale. Współpracowała z: Teatrem Wielkim w Poznaniu, Operą na Zamku w Szczecinie, Operą i Filharmonią Podlaską, Teatrem Wielkim w Łodzi, Operą Bałtycką w Gdańsku i Gliwickim Teatrem Muzycznym.
Za dyrekcji Pawła Gabary i mojego kierownictwa artystycznego przyczyniła się do sukcesów tej sceny, reżyserując spektakle, zachwycające publiczność i krytyków. Otrzymała Złotą Maskę za najlepszy spektakl roku – „42nd Street” Warrena oraz nagrodę za inscenizację na II Ogólnopolskim Festiwalu Muzycznym w Gdyni musicalu „Ragtime” Flaherty’ego. Każda z jej realizacji była wyjątkowa: „Hello, Dolly!” z kreacją Grażyny Brodzińskiej i świetną rolą Jacka Chmielnika, „Wesoła wdówka” z paryskim sznytem, dużym poczuciem humoru, ale również psychologiczną prawdą (co w operetkach jest trudne do wydobycia) czy „Dźwięki muzyki”, w których zamiast cukierkowej baśni pokazała prawdziwe przeżycia młodej dziewczyny, rezygnującej z klasztoru na rzecz miłości i rodzinnego szczęścia.
Spektakle Sartovej były nagradzane owacjami na stojąco na Europejskim Festiwalu im. Jana Kiepury za dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego, na Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym im. Krystyny Jamroz w Busku-Zdroju czy na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku.
Bardzo ciekawa była też inscenizacja prapremiery światowej „Złotego runa” Tansmana w Teatrze Wielkim w Łodzi. Udało się Sartovej atrakcyjnie zrealizować inscenizowaną formę półsceniczną, w której można było odnaleźć inspiracje „Ubu Królem” Alfreda Jarry’ego. Komediowa forma, oparta na greckim micie o Złotym Runie, ośmieszała pazerność i głupotę władzy. Spektakl był polecany przez brytyjski miesięcznik „Opera” jako jedno z 10 najważniejszych wydarzeń operowych na świecie. Otrzymał też Nadzwyczajną Złotą Maskę, przyznaną przez łódzkich dziennikarzy i krytyków. Świetne opinie zebrała też jej „Cyganeria” Pucciniego w Białymstoku, która ma być wznowiona w następnym sezonie.
W widowisku „Mozart da capo al fine” inspiracją dla Marii Sartovej była historia życia Mozarta. Dziewięć jego uwertur zostało ułożone chronologicznie, od „Apolla i Hiacynta” z 1767 roku (gdy kompozytor miał zaledwie 11 lat) do „Czarodziejskiego fletu”, napisanego kilka miesięcy przed jego śmiercią, w 1791 roku. Zespół Instrumentów Dawnych Warszawskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Radosława Kamieniarza zagrał perfekcyjnie. To ogromna radość, gdy można usłyszeć wspaniałą muzykę geniusza w tak rewelacyjnym wykonaniu, pełnym finezji, z odpowiednią dramaturgią.
Ciekawy pomysł Marii Sartovej polegał na tym, że mamy tu równocześnie chłopca i dorosłego kompozytora. Młody Mozart (Tymon Stangret) wychodzi z futerału kontrabasu. W tym czasie Mozart (Karol Drozd) śpi przy patefonie, od czasu do czasu jakby wyrywany z letargu dźwiękami dobiegającymi od orkiestry. Chłopiec rzuca kulą bilardową jak w słynnym filmie „Amadeusz” Miloša Formana. Gra w bilard została zapoczątkowana właśnie we Francji, już w połowie XV wieku w czasach króla Ludwika XI, a obecnie – gdy przyjeżdżamy do Wiednia czy Salzburga, w wielu sklepach popularne są Mozartkugeln czyli pralinki w kształcie kuli, zapakowane w złote aluminium z wizerunkiem kompozytora.
Na początku spektaklu akcja jest więc skupiona wokół młodego Mozarta i jego ukochanej siostry Marii Anny, nazywanej pieszczotliwie Nannerl (Katarzyna Gocał). Była o 4 i pół roku starsza od kompozytora i pięknie grała na klawesynie oraz fortepianie, ale ojciec bardziej faworyzował Wolfganga, przeczuwając jego wielki geniusz. Oboje jeździli z Leopoldem (Karol Pruciak) po Europie jako cudowne dzieci, występowali na dworach królewskich i cesarskich, zdobywając wielkie uznanie, ale podróże wiązały się z wieloma niewygodami i chorobami, ponieważ Wolfgang był wątłego zdrowia. Widać w spektaklu Sartovej, jak brat i siostra się kochają, bawią, przytulają.
Następnie chłopca zastępuje dorosły Mozart i pojawia się jego ukochana Konstancja Weber (urocza i pełna temperamentu Weronika Stawska), z którą wziął ślub w 1782 roku, wbrew woli ojca. Centralnym punktem akcji jest długi biały stół, który pełni wiele funkcji (scenografię i kostiumy zaprojektowała Anna Chadaj). Wcześniej chowały się pod nim dzieci (któż z nas nie bawił się jako dziecko pod stołem?), a teraz staje się łożem miłosnym i biały obrus zamienia się w prześcieradło.
Piękna wizualnie i zmysłowo jest scena, kiedy obrus zostaje udekorowany świeżymi pachnącymi różowymi kwiatami. Gdy nagle materiał będzie z dwóch stron naprężony i ustawiony pionowo, kwiaty zostaną rozrzucone po podłodze wzdłuż widowni, a ich zapach będzie długo unosić się w powietrzu. Niesamowita jest również scena, w której obrus zamienia się w całun dla umierającego Leopolda Mozarta. Ten obraz na długo pozostanie w naszej pamięci. Wreszcie ojciec umiera i symbolicznie odchodzi środkowym przejściem aż do tyłu widowni i znika… Za chwilę aktor odgrywający jego rolę zamieni się w Antonia Salieriego, kompozytora starszego o ponad 5 lat od Mozarta, zazdrosnego o jego sławę, co zostało mocno podkreślone w sztuce Petera Shaffera i filmie Formana „Amadeusz”.
Bardzo dramatyczny jest też moment, gdy Nannerl tańczy z niezwykłą ekspresją, drze swoje partytury i jakby zjada kawałki papieru (znakomita rola Katarzyny Gocał). Nannerl chciała grać w orkiestrze, ale w XVIII wieku to nie było przyjęte. Mogła jedynie akompaniować bratu. Pragnęła też komponować, ale ojciec jej na to nie pozwalał. W końcu musiała zrezygnować ze swoich muzycznych ambicji. Ojciec wydał ją za sędziego. Urodziła troje dzieci. Po śmierci męża wróciła do Salzburga i uczyła dzieci gry na fortepianie. To smutna historia kobiety, pozbawionej marzeń o muzycznej karierze… Chyba niewiele osób w Polsce zna francuski film René Féreta „Siostra Mozarta”, a warto go zobaczyć, aby poczuć jej dramat.
Sartova stosuje w spektaklu techniki znane z teatru pantomimy, ale wykracza poza tę konwencję. Jej pomysły inscenizacyjne uzyskały odpowiednią plastyczną formę dzięki cenionym oryginalnym choreografom Jarosławowi Stańkowi i Katarzynie Zielonce. Sartova chwilami każe swoim artystom wypowiadać napisane przez siebie kwestie, co zbliża ją do nowoczesnego teatru tańca, który staje się nie tylko głosem artystycznym, ale i społecznym.
To nie wszystko. Reżyserka wychodzi z epoki XVIII wieku i wprowadza nagle jako jednego z nas – Wielbiciela Mozarta (Mateusz Kwiecień), który wstaje z krzesła na widowni. Jest ubrany jak chłopak ze współczesnej ulicy, z plecaczkiem. Mówi z pasją o tym, jaki Mozart był genialny i jaka piękna jest jego muzyka, po czym puszcza jej fragment na patefonie. Ta sytuacja zbliża nas już do performensu czy konwencji teatru ulicznego. Najmniej jest w tym spektaklu tańca, ale też przestrzeń akcji była bardzo ograniczona. Brakowało artystom miejsca na niektóre działania. Wiele sytuacji, rozgrywających się niemal na podłodze, było niewidocznych dla większości widzów.
Oranżeria Muzeum Jana III Sobieskiego w Wilanowie – to miejsce bardzo piękne, ale stawiające duże wymagania przed organizatorami wydarzeń muzyczno-teatralnych. Wystawiliśmy tam kilkanaście lat temu oratorium Janusza Kohuta „Gość Oczekiwany” z udziałem solistów, chóru i orkiestry Gliwickiego Teatru Muzycznego. Mieliśmy dużą konstrukcję z kilkoma poziomami podestów i rampy oświetleniowe. Tym razem był tylko niewielki podest dla orkiestry, a soliści / aktorzy / tancerze mieli wszystkie działania na poziomie podłogi, więc widoczność była mocno ograniczona, ponieważ publiczność w długiej sali siedziała również na “zerowym” poziomie, więc zasłanialiśmy sobie nawzajem.
Dowiedziałem się, że pani dyrektor Alicja Węgorzewska planuje jesienią wznowić to przedstawienie w siedzibie Warszawskiej Opery Kameralnej. To wspaniały pomysł. Na pewno warto!