EN

9.08.2022, 09:45 Wersja do druku

Teatr nie jest produktem albo po co nam Festiwal Szekspirowski

XXVI Festiwal Szekspirowski w Gdańsku. Pisze Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej".

Multimedialna relacja z Festiwalu, filmy oraz ilustracje stanowią integralną część relacji. W przypadku problemów z otwarciem filmików należy nacisnąć link „Obejrzyj w YouTube”.

Najważniejsze wydarzenie teatralne roku za nami. Po co i dla kogo był Festiwal? Jaki komunikat wysłała nam nowa dyrektorka Agata Grenda? Czy Szekspirowski jest wydarzeniem kulturotwórczym? Czy tegoroczny festiwal sprostał oczekiwaniom? Co daje kulturze i społeczności pomorskiej? Czy jest to kultura wysoka czy gdańska odpowiedź na Polskie Noce Kabaretowe albo samfink lajk det? Pytań po 26. Festiwalu Szekspirowskim jest więcej niż odpowiedzi.

W tym roku byłem szczególnie bardzo pozytywnie nastawiony. Zafundowałem sobie widza „zerowego”: nic nie czytałem, nie riserczowałem, po prostu pełne otwarcie i pozytywne fluidy: nowa dyrekcja, Jej pierwszy festiwal, dużo ożywienia, które Agata Grenda wprowadziła do naszego mikroświatka (jedyna kobieta dyrektor publicznego teatru, jedyna aktywna w mediach społecznościowych, dostępna, rzeczowa i konkretna).

Koncept i preferencje

Pierwszy rok urzędowania Agaty Grendy na stanowisku dyrektorki Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego pozwolił dość precyzyjnie rozszyfrować jej preferencje geograficzne i estetyczne. Pierwsze to oczywiście Poznań i Nowy Jork („W Gdańsku czuję się jak w Nowym Jorku”) i ogólnie, ju noł, Stany:

Drugie to taniec, performans i off oraz jasno sprecyzowane, progresywne ideolo. Mając potężne wsparcie ze strony samorządowej władzy miejskiej i regionalnej, czego najlepszym wyrazem jest aprobata dla walk MMA w Teatrze Szekspirowskim, Agata Grenda poszła na całość przy organizacji Festiwalu otwierającego drugą ćwiartkę. Wydarzeniu przyświecało motto z J. Limona („Między niebem a sceną”), tytułem organizującym była w tym roku „Burza” obecna tytularnie trzy razy. Powstało interdyscyplinarne, międzynarodowe jury składające się z pięciu osób w tym z trzech nieznających języka polskiego, co samo w sobie jest odważne, ale niewyjątkowe (p. np. Festiwal Boska Komedia).

Przede wszystkim zrezygnowano z podziału na Nurt Główny i Szekspiroff, mieliśmy w zamian za to: Program zagraniczny, Konkurs o Złotego Yoricka i  Szekspiroffa (Produkcje i Prezentacje). Jako że szefowa Szekspirowskiego sama nie uważa się za specjalistkę od Szekspira, selekcję powierzyła trzem osobom: Joannie Klass (Program zagraniczny), Katarzynie Knychalskiej (off) i Łukaszowi Drewniakowi (Yorick). Wydarzenia towarzyszące ujęto w całość pt. „Burza w mózgach” (m.in. duży blok „Wokół komiksu” oraz „Razem z Ukrainą”, próby otwarte), opisom spektakli w internecie towarzyszyły „świadome spoilery”. Pojawiły się nowe lokacje (100cznia, Plac Zebrań Ludowych), nie zabrakło jak co roku gazetki i spotkań z większością ekip.

Wszystko to może stworzyć wrażenie, że działo się wiele i pięknie, ale nie zasłoni to najważniejszego, czyli niskiego poziomu artystycznego i zbyt dużej liczby wpadek i niedomyśleń tegorocznego festiwalu.

Moje plusy dodatnie

To nie mój ulubiony gatunek, ale nie można nie uznać „Wieczoru Trzech Króli albo Co chcecie” Teatru Narodowego za majstersztyk. Można tylko mnożyć epitety, wyrażając zachwyt nad kompozycją i wykonaniem, ale wszystko jest pochodną wyrafinowania, smaku oraz inteligencji estetycznej Piotra Cieplaka. Mimo stałych próśb J. Limonowi nie udawało się zaprosić Narodowego do Gdańska (choćby w ostatnich latach „Burzy” Miśkiewicza czy „Opowieści zimowej” Hycnara), aktorzy woleli wyjeżdżać na wakacje. Tegoroczna obecność była więc wydarzeniem samym w sobie, potwierdzającym klasę naszej sceny narodowej i windującym Festiwal na wyższy level, znaczy poziom.

Drugim spektaklem w kolejności jest polsko-niemiecko-japoński „Romeos & Julias unplagued. Traumstadt” japońskiej choreografki Yoshiko Waki i niemieckiego dramaturga Rolfa Baumgarta w wykonaniu międzynarodowego zespołu Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu. Tym razem Szekspir posłużył za inspirację do wypowiedzi na temat współczesnych lęków naszej, niezwykle suicydalnej cywilizacji.

Podium uzupełnia zaskakujące spotkanie z Teatrem A Part. Gdański widz, budując mapę polskiego teatru plenerowego na podstawie lineupu festiwalu FETA, nie ma wystarczającego oglądu tego gatunku nawet w skali kraju. Dzięki zaproszeniu formacji Marcina Hericha mogliśmy dopisać do Ósemek, Biura Podróży czy KTO zespół z Katowic jako czołowego przedstawiciela gatunku zdominowanego przez teatry pozainstytucjonalne (Ósemki i KTO to wprawdzie obecnie już teatry instytucjonalne, ale stanowią wyjątek potwierdzający regułę). Duży plus dla organizatorów za „Leara kurwa!” (w programie „Lear k..wa!”), dzięki któremu mogliśmy zapoznać się z polskim teatrem plenerowym dla dorosłych. „Lear” jest wyrazisty, intensywny i brutalny, katowiczanie nie biorą jeńców. Emocje, które transmitują performerzy, są unikatowe w dzisiejszych czasach opanowanych przez ludzi wycofanych i generalnie memlących, A Part to bunt, to strzał, to ogień (dosłownie i w przenośni – uśmiech). Konsekwentnie dobrane środki wyrazu tworzą obraz niepozostawiający nadziei.

Lear w koncepcji Hericha jest samotny i wypalony niczym dyktator w „Jesieni patriarchy” Marqueza, która jest uzupełniającą inspiracją. Przemocowy ojciec i bezwzględny władca zniszczył wszystko w swoim życiu i okolicach, jego córki genetycznie skazane są na autozagładę. To najbardziej korespondujący z aktualną rzeczywistością spektakl (oprócz bardzo nieudanej „LU-KRE-CE”), udowadniający także, że nagość w teatrze nie musi być nudna jak u Lupy w „Imagine” czy nadużywana lub nieumiejętnie stosowana jak w Teatrze Wybrzeże.

Alessandro Serra nie zawiódł, choć nie zatańczyłem z jego turyńską „Burzą” jak cztery lata temu z wiedźmami z sardyńskiego „Makbeta”. Włoski spektakl udowadnia, że niekonieczna jest rozbudowana scenografia, gdy potrafi się operować światłem i wygrać pojedyncze rekwizyty a do tego ma się włoskich aktorów. Szlachetna, lekka, włoska robota niepotrzebnie zabrudzona wstawkami o Galerii Bałtyckiej czy Tinie Turner. Oryginalną, świeżą propozycję, mimo że pokazywaną już w 2018 r. w Warszawie, przywiózł po raz kolejny do Polski amerykańsko-brazylijski performer Peter Mark. Jego „HA-M-LET” został owacyjnie przyjęty przez młodych wolontariuszy, którzy w tym roku byli głównymi influencerami festiwalowymi. Perfo Marka to dwujęzyczny (angielski, portugalski) multimedialny koktajl, w którym swobodnie wymieszane są gify, memy, emotikony, clipy („Thriller” M. Jacksona), przeróżna muzyka (m.in. „Killing me softly”). Performer przebiera się, mówi, tańczy, śpiewa oraz deklamuje (uśmiech), większość przebiegu spędza w przezroczystym sześcianie, na który rzucane są wielowarstwowe obrazy z którymi i na których tańczy Mark. Jak mówi opis prezentacji „HA-M-LET” to site-specific, w Gdańsku został odegrany na Scenie Malarnia Teatru Wybrzeże, ale może być inaczej, jak choćby na filmiku poniżej:

Kilka ciepłych słów należy się Jakubowi Kasprzakowi, scenarzyście i reżyserowi (z zespołem) za wartką narrację i pomysły w „Szekspir Fight Show Arena” wrocławskiego Teatru Układ Formalny. Dowcip, nawiązanie do kontrowersyjnej działalności impresaryjnej Teatru Szekspirowskiego, czyli wynajmowania obiektu na mordobicie:

Z tegorocznego Szekspirowskiego zabieram do archiwum czarów ostatnią zbiorówkę z Poznania, finał I aktu z Cieplaka, finał (rozświetlony Ariel) z Serry i wilczą zbiorówkę na szczudłach z Hericha. Dużo?

Program zagraniczny, czyli rollercoaster

Oglądanie spektakli z nominacji Joanny Klass, selekcjonerki odpowiedzialnej za Program zagraniczny, to istny rollercoaster, choć bardziej pasowałaby rosyjska ruletka, ale z przyczyn obiektywnych nie wypada promować ruskich metod. O dyskwalifikującej moim zdaniem wpadce, jaką była duńska „Burza”, pisałem tutaj. A przecież już sposób, w jaki selekcjonerka prezentowała program na przedfestiwalowej konferencji prasowej powinien wzbudzić niepokój nie tylko u detektywa Rutkowskiego (na filmiku poniżej 8:10-18:30):

Kierowanie się bombastycznymi opisami, których autorzy bez jakichkolwiek oporów żonglują najwyższymi, dostępnymi w Polsce epitetami, to była jazda niczym Piotra Kraśki przez sześć lat bez prawa jazdy. O „Burzy” już pisałem, ale jeszcze jeden cytat jako przykład:

„Po bardzo wyrównanym konkursie mamy frapującego zwycięzcę, który spełnia wszystkie aspiracje, jakie towarzyszyły nam w tym projekcie – jest to nowatorska i innowacyjna realizacja integrująca różne formy sztuki, łącząca teatr i sztuki wizualne, zgłębiająca Szekspira w naszych czasach i podkreślająca jego trwałe znaczenie. / Philip Parr, przewodniczący Europejskiej Sieci Festiwali Szekspirowskich (ESFN)”.

Teatr w tym przypadku to dwaj aktorzy rozmawiający ze sobą po angielsku (b. dobry ten angielski był), a sztuki wizualne to fotogramy na ścianie. Jakież to nowatorskie! Nie dyskutuję z tematem, bo oczywiście ważny (kryminalizacja związków nieheteroseksualnych na świecie), ale tak po prawdzie: jakim odkryciem jest to dla tłustych kotów festiwalowych? Proszę pojechać z takim przekazem do interioru, by tam naprawiać świat i przekonywać nieświadomych.

Yorick? Po co nam Yorick?

Niestrawny pasztet z Kozła, czyli off i regulaminy

Być może po raz ostatni oglądaliśmy Teatr Pieśń Kozła. Stowarzyszenie prowadzone przez Grzegorza Brala po raz kolejny ma „problemy” z rozliczeniem. Po raz kolejny, bo już raz mieli zwrócić 2 mln ze źle wydatkowanej dotacji. Za pierwszym razem się udało, decyzja prezydenta Dutkiewicza wzbudziła jednak spore emocje i oburzenie w byłej Europejskiej Stolicy Kultury. Tym razem prezydent Jacek Sutryk, który wywodzi się ze środowiska pozarządowego, nie ma zamiaru pobłażać. W grę wchodzi tym razem jeszcze większa kwota – stowarzyszenie dostało decyzję administracyjną nakazująca zwrot nienależnie wydatkowanych środków z dotacji miejskiej w wysokości 3 mln. Sprawa jest poważna, dlatego wrócimy do niej po odpowiednim dystansie czasowym do Festiwalu. Smutna ta historia, szczególnie dla gdańszczan, bo Bralowie to przecież „nasi”. Przy okazji Pieśni Kozła wyszła w pakiecie sprawa regulaminu, który mówi:

„§2.

W konkursie może wziąć udział zawodowy, publiczny teatr repertuarowy o charakterze instytucji samorządowej lub narodowej działający na terenie Rzeczpospolitej Polskiej”. Za Regulaminem na rok 2021/22.

Teatr Pieśni Kozła nie jest ani samorządowym, ani narodowym a z repertuarowością bywało różnie. Z teatrem zawodowym łączy je tylko budżet – jest większy niż niektórych teatrów publicznych (np. Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku). Dlaczego więc spektakl Grzegorza Brala został nominowany do Konkursu o Złotego Yoricka? Odpowiedzi, jakie uzyskałem, rozbroiły mnie już na maksa:

– Bo zawsze był nominowany. Bo to jest coś więcej niż off.

Off, który jest czymś więcej niż off. Jeśli chodzi o budżet, to zgoda, to off gargantuiczny! Kłopoty z offem są niezmiennym składnikiem rozmowy o polskim teatrze. Dowodem na to jest np. rozmowa z Katarzyną Knychalską, kuratorką/selekcjonerką Szekspiroffa:

Szczegółowa analiza regulaminu mogłaby też wykluczyć ze zmagań o Yoricka zwycięski spektakl, który był premierowany w zeszłym sezonie a wkład polski być może nie jest decydujący. Nie chodzi o to, by spektakle wykluczać, tylko o to, by regulamin był przemyślany i traktowany poważnie. W normalnej sytuacji, np. na festiwalu filmowym, byłby z tego dym niemały.

Konkurs Szekspiroff wygrał spektakl dofinansowany przez Teatr/Festiwal Szekspirowski, co wygenerowało niepotrzebne komentarze.

Błędy wymuszone i niewymuszone

Wiadomo, że przy festiwalu zdarza się wiele sytuacji nieprzewidzianych i zwykłym czepialstwem byłoby ich wytykanie, jednak na tegorocznym feście zbyt wiele było błędów niewymuszonych, wynikających nie tylko z braku uważności. Zdarzało się, że spektakle były ponad 30 minut dłuższe niż mówiła o nich informacja w opisach, ale najbardziej kuriozalna była procedura przyznania nagrody dziennikarzy.

regulamin_nagroda_dziennikarzy_26FS_4.08Pobierz

Przed festiwalem zapytałem się, czy organizatorzy nie mieliby nic przeciwko nagrodzie dziennikarzy. Odpowiedź była pozytywna i się zaczęło. Ustalanie regulaminu to istna saga, inicjatywę przejęła osoba, która nie ma wystarczających kompetencji do rozdzielania tytułów Przewodniczącego jury dziennikarskiego i w ogóle do ingerowania w proces wyłaniania zwycięzcy. Nagroda dziennikarzy ma sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest niezależnym głosem dziennikarzy akredytowanych przy festiwalu. Czekamy na protokół (na razie wiemy, że w spotkaniu brało udział 6 osób), nasze nominacje były dwie: Narodowy i Poznań. Jesteśmy bardzo zniesmaczeni przebiegiem, wyborem i uzasadnieniem nagrody/wyróżnienia dziennikarzy.

Festiwaloza, czyli milczenie owiec

Nie było gwiazd, więc za gwiazdę robił Jacek Kopciński, wokół którego zawsze były groupies w wieku przeróżnym. Nie przyjechali w większości fani Festiwalu, a jest ich w Polsce trochę. Jeden z niewielu stałych bywalców przyrównał tegoroczny Szekspirowski do imprezy w remizie strażackiej. To nie był nasz festiwal i chyba nigdy już nie będzie, nigdy:

Dokąd zmierza Festiwal?

Agata Grenda, nowa dyrektorka Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, chwyciła byka za rogi. Jej otwarcie można przyrównać tylko do premiery „Do Damaszku” w krakowskim Starym Teatrze. Rozprawiono się brutalnie z legendą Festiwalu, wprowadzając zamiast wielkich spektakli masę wydarzeń niskiej jakości, ale zrealizowanych w określonej estetyce i na określone tematy. Tegoroczny Festiwal był mocniej niż dotychczas obecny na Jarmarku św. Dominika, co samo w siebie nie jest oczywiście przestępstwem, ale odniosłem wrażenie, że tegoroczny line up zbyt często niebezpiecznie dryfował w kierunku estetyki jarmarkowej.

Sprzedaż i promocja są oczywiście ważne, ale odniosłem wrażenie, że w tym roku strona artystyczna i kulturotwórcza była mniej istotna, a przecież Festiwal Szekspirowski to nasze święto, nasza duma i sława, która wymaga wszystkiego co najlepsze… Jeśli będzie przeważać pr i sprzedaż, powinno się to wiązać z usamodzielnieniem finansowym Teatru Szekspirowskiego, bo rozziew między misją, dla której powstał, a jej realizacją staje się coraz mniej akceptowalny a sytuacja powoli zbliża się do hamletowskiej. Nie będę oczywiście na ewaluacji Festu, ale mam nadzieję, że pani dyrektor wysłucha różnych głosów, nie tylko transakcyjnych pochlebców. Nie podważam wielkiego wysiłku i starań Agaty Grendy, na pewno została wykonana gigantyczna praca, dyrektorka żyła festiwalem i dała z siebie wszystko, jednak zabrakło wyczucia i wizualizacji. Sorry, ale nie było amazing.

Zarzutów mam więcej, ale poprzestanę na wymienionych. Będzie jeszcze spin off poświęcony Teatrowi Pieśń Kozła i czekam na protokół z posiedzenia jury dziennikarskiego.

26. Festiwal Szekspirowski, 26 lipca-6 sierpnia 2022, Gdańsk-Sopot-Gdynia, miejsca różne.

Tytuł oryginalny

Teatr nie jest produktem albo po co nam Festiwal Szekspirowski

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła

Autor:

Piotr Wyszomirski

Data publikacji oryginału:

08.08.2022