Logo
Magazyn

Teatr, który wciąż się wtrąca

5.06.2025, 10:59 Wersja do druku

Teatr Powszechny w Warszawie obchodzi 80-lecie. Jego oblicze uformowali charyzmatyczni dyrektorzy. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. Wojtek Dobrogojski

Początki sięgają 1944 r., kiedy na prawym brzegu Wisły rodziły się próby odbudowania w zrujnowanej stolicy zawodowego teatru. A teatr nie miał wówczas nic, grał pod ostrzałem artyleryjskim, mimo to powstał, dzięki usilnym zabiegom Jana Mrozińskiego, aktora obdarzonego talentem komicznym i łatwością nawiązywania kontaktu z widzami, przy tym rzutkiego organizatora. Jako szef referatu kultury miejskiej rady narodowej, a potem dyrektor sceny, zainaugurował działalność w ruinach warszawskiej Pragi, w końcowej fazie wojny.

Teatr m.st. Warszawy (tak wówczas się nazywał) pracował w budynku kina Syrena przy Inżynierskiej 4, gdzie już pod koniec listopada 1944 r. grano komedię Józefa Korzeniowskiego „Majster i czeladnik". Z początkiem 1945 r. przeniósł się do kina Popularnego przy Zamoyskiego 20. Budynek wypatrzył Mroziński. Po usilnych zabiegach (zgoda władz cywilnych i wojskowych) i prowizorycznym remoncie kino stało się siedzibą teatru. Premiera otwarcia, „Śluby panieńskie" Fredry w reżyserii Zygmunta Bończy-Tomaszewskiego, odbyła się 8 marca 1945 r. Czesław Kalinowski, który grał płaczliwego Albina, wspominał ze wzruszeniem: „Teatr był drugim - nie, jedynym domem dla nas, którzy po tylu tragicznych przejściach i straceniu najbliższych ludzi i domów, wróciliśmy do ruin Warszawy".

Dla szerokiej publiczności

Wkrótce teatr obrał nazwę Powszechny jako adresowany do szerokiej publiczności. Znaczniejszą pozycję na mapie Warszawy zajął za czasów kierownictwa artystycznego Ireny Babel (1956-1963), która zasłynęła inscenizacją „Wojny i pokoju" Tołstoja (niemal 250 przedstawień), a potem Szekspirowskiego „Hamleta" z Adamem Hanuszkiewiczem w roli tytułowej (nawet cięty jak brzytwa krytyk Jan Kott oniemiał z zachwytu). I to Hanuszkiewicz potem jako dyrektor Powszechnego (1963-1970) wydźwignął ten teatr do rangi jednej z czołowych scen warszawskich. Wystawiał tu wzbudzające spory inscenizacje klasyki, m.in. szopkowe „Wesele" ze scenografią Adama Kiliana i z Wojciechem Siemionem jako Chochołem, adaptację „Przedwiośnia" Żeromskiego czy wzruszających „Kolumbów. Rocznik 20" Bratnego.

W 1970 r. rozpoczął się kilkuletni remont Powszechnego, po którym teatr wznowił działalność pod dyrekcją Zygmunta Hübnera „Sprawą Dantona" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Dla sceny nastały dobre czasy. Dyrektor harmonijnie łączył wysokie aspiracje artystyczne z oczekiwaniami publiczności (np. „Lot nad kukułczym gniazdem", „Zemsta", „Garderobiany" - wszystkie realizacje Hübnera). Skupił też wokół teatru grono wybitnych reżyserów, scenografów, kompozytorów, a przede wszystkim zespół aktorski gwarantujący wysoki poziom przedstawień.

W nowe czasy Powszechny wszedł osierocony. Zygmunt Hübner zmarł 12 stycznia 1989 r., w tym samym roku teatrowi nadano jego imię. Po krótkim okresie przejściowym, kiedy dyrektorami artystycznymi byli Andrzej Wajda i Maciej Wojtyszko, kierownictwo artystyczne objął Krzysztof Rudziński, mianowany jeszcze przez Hübnera wicedyrektor, a po jego śmierci dyrektor naczelny. Za jego dyrekcji teatr zasłynął spektaklami z udziałem gwiazd: Krystyny Jandy, Joanny Szczepkowskiej, Joanny Żółkowskiej, Janusza Gajosa, Władysława Kowalskiego, Zbigniewa Zapasiewicza. Oferta repertuarowa poszerzyła się o współczesne komedie, ale i nową awangardową dramaturgię polską i obcą - terenem jej eksploatowania stała się utworzona przez Rudzińskiego nowa scena dla młodych. Garaż Poffszechny, zaimprowizowana na zapleczu teatru, gdzie poddawano próbie m.in. rapowaną wersję „Tlenu" Iwana Wyrypajewa (reż. Małgorzata Bogajewska), „Podróż do wnętrza pokoju" Michała Walczaka w jego reżyserii czy „Porozmawiajmy o życiu i śmierci" Krzysztofa Bizia (reż. Tomasz Man).

Na Małej Scenie przedstawiono sporo kontrowersyjnych tytułów, dotrzymując kroku teatrom specjalizującym się w odkrywaniu nowej dramaturgii zachodniej, m.in. „Kalekę z Inishmaan" Martina McDonagha w reżyserii Agnieszki Glińskiej i Władysława Kowalskiego czy „Powrót na pustynię" Bernarda-Marie Koltèsa w reżyserii Anny Augustynowicz.

Specjalnością Powszechnego za dyrekcji Rudzińskiego stały się odkrywcze interpretacje klasyki, zwłaszcza inscenizacje Szekspira, np. „Król Lear" i „Wesołe kumoszki z Windsoru" w reżyserii Piotra Cieplaka, ale także „Balladyna" Słowackiego w reżyserii Jarosława Kiliana, z jaskrawo jarmarczną scenografią Adama Kiliana. W pamięci zapisały się Molierowskie „Szelmostwa Skapena" zrealizowane przez młody wówczas zespół Montownia.

Powszechny Rudzińskiego należał do najbardziej zapracowanych teatrów, grał często, dawał wiele premier na kilku scenach, ruszał w objazdy i miał publiczność. Ale mimo sukcesów frekwencyjnych i artystycznych zespół nie uniknął konfliktów wewnętrznych - tak wiele indywidualności w jednym miejscu stanowiło potencjalne zagrożenie, część gwiazd z teatru odeszła, pozostali wymogli na dyrektorze powołanie dyrektora artystycznego reprezentującego młode pokolenie - został nim Remigiusz Brzyk.

Nie przyniosło to uzdrowienia sytuacji, przeciwnie, konflikt się zaognił za sprawą niepoważnego „manifestu" nowego kierownika literackiego Roberta Bolesty. Artyści związani od lat ze sceną uznali manifest za obraźliwe wyzwanie. W rezultacie najpierw kierownik literacki, potem dyrektor artystyczny i na koniec naczelny zostali odwołani. Wbrew trudnościom, także finansowym. Rudziński do końca dyrekcji prowadził teatr nieustępujący poziomem realizacji najlepszym scenom stołecznym. Ostatnia jego premiera - „Albośmy to jacy, tacy" w reżyserii Piotra Cieplaka, osnuta wokół „Wesela" Wyspiańskiego - wzbudziła wiele emocji i przyniosła entuzjastyczne recenzje. To był teatr, który boleśnie się wtrącał w polską rzeczywistość.

Po tej trudnej, rozłamowej lekcji nowy dyrektor Jan Buchwald stanął przed zadaniem sanacji. Nawiązał do linii Hübnera, inaugurując dyrekcję premierą „Czarownic z Salem" w reżyserii Izabelli Cywińskiej (Hübner reżyserował ten ważny dramat Arthura Millera w Teatrze TV w 1979 r.), z wybitną rolą Zbigniewa Zapasiewicza. Odważnie sięgnął po najnowszą literaturę polską w spektaklu Waldemara Śmigasiewicza „Kieszonkowy atlas kobiet" według Sylwii Chutnik. Ten pozytywny trend został zatrzymany potrzebą ratowania substancji teatru, będącego w coraz gorszym stanie technicznym. Buchwald doprowadził do zasadniczej przebudowy gmachu, który zyskał nowoczesne sceny i współczesny wystrój, łącznie ze zmienioną fasadą. Rekonstrukcja trwała cały sezon 2009/2010.

Po gruntownej przebudowie teatr rozbudził nadzieje na rzeczywiste odrodzenie. Prawdopodobnie wiedziony ideą nowoczesności Jan Buchwald w ostatnim sezonie swojej przedłużonej o rok kadencji wprowadził do repertuaru kilka pozycji dyskusyjnych, zaczynając niefortunnie sztuką „Kamień i popioły" Daniela Danisa (reż. Artur Urbański), a kończąc widowiskową klapą, którą okazała się „Casablanca" Michała Siegoczyńskiego. Ale w tym jednym sezonie zespół dał aż osiem premier. Publiczności spodobał się „Zły" według powieści Leopolda Tyrmanda, grzeszący jednak świadomym nawiązaniem do komiksu. Na dobrą pamięć zasłużył „Komediant" Thomasa Bernharda (reż. Waldemar Śmigasiewicz) z kreacjami Kazimierza Kaczora i Krzysztofa Stroińskiego.

Teatr krytyczny

Po zmianie dyrekcji - w latach 2011-2014 Powszechnym kierował Robert Gliński - w programie widać było próbę zachowania równowagi - teatr nie tylko atakował wyobraźnię widza negatywnymi sygnałami, ale też odwoływał się do pogodniejszych aspektów życia, co poświadcza „Nieskończona historia" Piotra Cieplaka. Z kolei wyrazem konfrontacji z brutalnością świata były monodram Tomasza Błasiaka według „Sebastiana X" Larsa Noréna (reż. Grażyna Kania), adresowany do młodzieży i stawiający pytania o źródła przemocy, oraz nowa adaptacja „Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego (reż. Waldemar Śmigasiewicz), poddająca wiwisekcji wirus zabójstwa.

Sezon 2014, choć zdecydowanie lepszy - np. komedia Hanocha Levina „Jakobi i Leidental" w reżyserii Marcina Hycnara z wyśmienitą rolą Edyty Olszówki - okazał się ostatnim pod kierunkiem Glińskiego, który złożył rezygnację. Od nowego sezonu teatr objęli Paweł Łysak jako dyrektor artystyczny i Paweł Sztarbowski jako jego zastępca ds. programowych, nawiązując do idei Zygmunta Hübnera (teatr, który się wtrąca).

W ich pierwszym sezonie przyniosło to dyskusyjne rezultaty. „Dzienniki Majdanu" według Natalii Worożbyt (reż. Wojtek Klemm) czy adaptacja „Lalki" Prusa (reż. Wojciech Faruga) przyjęte zostały z rezerwą, ale zainteresowanie wzbudziły „Szczury" według Gerharta Hauptmanna w inscenizacji Mai Kleczewskiej. która umiejętnie wplotła do spektaklu losy emigrantów zarobkowych z Ukrainy.

O ile pierwszy sezon nowej dyrekcji można określić jako czas przegrupowania sił i środków, o tyle następne miały przynieść autentyczny przełom, czyniący z Powszechnego jeden z najważniejszych ośrodków teatru krytycznego.

Drogę ku temu torowały głośne prapremiery, szczególnie legendarny faktomontaż Siergieja Tretiakowa „Krzyczcie, Chiny!" w reżyserii Pawła Łysaka (2015). Młodzi widzowie oblegali transowy dramat Iwana Wyrypajewa „Nieznośnie długie objęcia" w reżyserii autora czy „Wściekłość" Elfriede Jelinek (reż. Maja Kleczewska). Wszyscy ulegli magii „Ksiąg Jakubowych" Olgi Tokarczuk, nawet jeśli inscenizacja Eweliny Marciniak prowokowała różne opinie.

Klimat wokół Powszechnego budowały nie tylko premiery, ale w równej mierze debaty o kulturze, jej zagrożeniach i przyszłości, spotkania z twórcami i wspólne wgłębianie się w praskie zakamarki. Tworzyły go także ważne spektakle gościnne stawiające kluczowe pytania o kondycję człowieka XXI w. Owacjami na stojąco widzowie dziękowali aktorom Teatru im. Węgierki z Białegostoku, którzy gościli z mocnym spektaklem o recydywie postaw ksenofobicznych „Biała siła, czarna pamięć" (reż. Piotr Ratajczak). Równie gorąco przyjęte zostały spektakle Maxim Gorki Theater z Berlina, prezentowane podczas zorganizowanego przez Powszechny festiwalu „Miasto szczęśliwe".

Tymi spektaklami - własnej produkcji i zapraszanymi, a także obecnością w zespole aktorów pochodzących z zagranicy - teatr próbował nie tylko oswoić widzów z „innymi", ale również przekonać, że bez „obcych" świat zastygłby w przestarzałych formach, pozbawiony odwagi tak potrzebnej, aby zmieniać rzeczywistość.

Nowe inspiracje

Wyrazem tej odwagi stała się premiera „Klątwy" Olivera Frljicia w 2017 r., po której wybuchła burza. Buntownicze przedstawienie spowodowało ataki na teatr, który wyglądał jak oblężona twierdza - wstępu do budynku pilnowali ochroniarze.

W spektaklu powiedziano to, co musiało być powiedziane: Kościół katolicki wziął polską politykę w kleszcze, zawładnął ogromnymi obszarami formowania świadomości. Stosując duchową i prawną przemoc, zmuszał niepokornych do postępowania w sposób, który uznawał za jedynie słuszny. I teatr to pokazał, sięgając po jaskrawe środki wyrazu, a aktorzy z pasją przekonywali do tych racji.

Można tę pasję dostrzec w większości spektakli należących do tej formacji intelektualno-estetycznej, a po „Klątwie" pojawiło się ich wiele, zwłaszcza na deskach Powszechnego. Dość wspomnieć „Mein Kampf", jedno z najgłośniejszych przedstawień tego nurtu, w reżyserii Jakuba Skrzywanka, który stawiał odważnie pytania o źródła zakorzenienia idei faszystowskich w świadomości społecznej. Na afiszu teatru pojawiły się także manifesty feministyczne („Bachantki" Kleczewskiej), kolaże proekologiczne („Jak ocalić świat na małej scenie?" Łysaka) i spektakle drążące mroczne zakamarki najnowszej historii („Sprawiedliwość" Zadary). Wszystko to składało się na spójny program teatru krytycznego, który konfrontował się z najbardziej palącymi problemami współczesności.

Tę bezkompromisową linię programową wsparł Krystian Lupa, dając dwie ważne premiery: „Capri - wyspa uciekinierów" i „Imagine". Arcydzieła Lupy stanowiły mocny akcent repertuaru Powszechnego, do których doszła współprodukcja jego „Procesu" według Franza Kafki.

Osobne miejsce zajmowały poszukiwania formalne, związane z rzeczywistością wirtualną. Prowadził je m.in. Krzysztof Garbaczewski, autor kilku spektakli-instalacji z wykorzystaniem nowych technologii w czasie rzeczywistym („Nietota", „Boska komedia"). Powszechny stał się przestrzenią różnego rodzaju eksperymentów, nawet za cenę doznawanych porażek, umacniając pozycję teatru otwartego na nowe inspiracje.

Tak się złożyło, że jubileuszowy sezon zamyka 11-letnią dyrekcję Pawła Łysaka, który kończy ją jako reżyser zaskakującą inscenizacją „Wiśniowego sadu" Antona Czechowa. Legendarny dramat toczy się w przestrzeni zagrożenia, w utrzymanych w szarościach dekoracjach Roberta Rumasa, wypranych z bezpośrednich odniesień politycznych. Z tekstu zniknęły niemal wszystkie ślady rosyjskiej tożsamości, nazwy i nazwiska, aluzje kulturowe. Ten świadomy zabieg pozbawia dramat nalotu opresji. W czasach agresji rosyjskiej w Ukrainie samo wystawienie Czechowa mogłoby budzić obawy, że kultura rosyjska stanowi dla niej alibi. Łysak ucieka od takich skojarzeń, dając spektakl uniwersalny.

Ten mocny akcent potwierdza i tym razem, że teatr się wtrąca. Cóż, hasło wyciągnięte przez Łysaka na fasadę gmachu towarzyszy tej scenie od czasów Adama Hanuszkiewicza. Można się spodziewać, że myśl przewodnia zostanie podjęta przez Maję Kleczewską, współtworzącą treść teatru krytycznego, a od 1 września obejmującą dyrekcję placówki przy Zamoyskiego.

Tytuł oryginalny

TEATR, KTÓRY WCIĄŻ SIĘ WTRĄCA

Źródło:

„Przegląd” nr 23

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

02.06.2025

Sprawdź także