EN

11.09.2023, 08:55 Wersja do druku

Teatr faktu w odwrocie?

XII Festiwal Teatru Dokumentalnego i Rezydencja Artystyczna „Sopot non-fiction". Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Monika Stolarska/mat. teatru

Jeżeli uznać Sopot Non-Fiction za barometr pokazujący kondycję teatru dokumentalnego, to tegoroczna, dwunasta edycja przyniosła ciekawe spostrzeżenia. Walorem była silna reprezentacja artystek i artystów z Ukrainy i Białorusi, wnieśli oni ożywczy powiew, rozszerzają zakres poruszonych tematów o perspektywę Innego. Wątpliwości budzą jednak pewne decyzje zespołu kuratorskiego (Anna Wakulik*, Adam Nalepa i Roman Pawłowski) – pokaz najlepszych niefikcjonalnych inscenizacji zastąpił, zdaje się, że szyty niekiedy naprędce raport: ze składowymi (często) w fazie „work in progress” i nie zawsze odpowiadającymi profilowi wydarzenia.  

Program to pięć prezentacji. Celowo nie używam słowa „spektakli”, skoro nawet realizatorzy i realizatorki dystansowali się od tego określenia. Nie ma to wiele wspólnego z progresywnymi poszukiwaniami nowych form (pojawił się wręcz retrotopijny rys – powrócono do diafilmów, czyli bajek pokazywanych na rzutniku). Unikanie słowa „spektakl” było raczej uczciwą konstatacją, podsumowaniem swoistej niegotowości niektórych propozycji, które potrzebują jeszcze nieco pracy i namysłu, by móc w pełni „zasłużyć” na to miano. Obok dwóch klasycznie rozumianych i w pełni gotowych, przedstawień („Ósmy trzeci” z Teatru Gdynia Główna i „Stella Walsh. Najszybsza osoba świata” z Teatru Polskiego w Bydgoszczy), odbył się nieco performatywny koncert (wspomniany „Diafilm live. Białoruskie bajki na taśmach”) oraz dwa czytania performatywne („Manifest 2083” w reżyserii Adama Nalepy i „How are you?” Team Theatre, nazywane przez artystki i artystów „czytaklem”).

Program ten budzi wątpliwości dwojakiego typu. Po pierwsze – dlaczego oba czytania znalazły się w części festiwalowej, a nie w wieńczącym przegląd maratonie, czyli premierowym pokazie efektów rezydencji artystek i artystów pracujących w Sopocie nad wybranymi przez siebie zagadnieniami dokumentalnymi. Jak pokazywały poprzednie edycje – nierzadko owocowały przemyślanymi koncepcjami, które od gotowych spektakli odróżniała tylko (aż?) nie w pełni opanowanie scenariusza przez aktorki i aktorów. Druga kwestia dotyczy materiału dramaturgicznego realizacji białoruskiej – kanwą koncertu były współczesne bajki (Nadi Jaśminskiej, Olgi Gapiejewej, Adrieja Chadanowicza i Andrieja Skurko). Gdzie więc walor dokumentalny? (Gwoli kronikarskiego obowiązku warto odnotować, że właśnie ta surowa i dość statyczna realizacja wzbudziła żywe reakcje – nie tylko dziecięcej – publiczności).

Jeżeli założyć, że kuratorzy dokonali należytej staranności w konstruowaniu programu, to wydaje się, że miniony sezon nie obfitował w niefikcjonalne realizacje (szkoda, że zabrakło choćby „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” z Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, czy „Małej piętnastki. Legend pomorskich” z Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku).

Może w nadchodzącym sezonie w pełnowymiarowe spektakle zmienią się projekty zaprezentowane podczas tegorocznego maratonu – a jest w czym wybierać. Ich tematy to: namysł nad lękiem i tęsknotą („Fall” zrealizowany przez zespół: Maksym Shyshko, Vital Karban, Andrej Evdokimov, Masza Piatrowicz, Katevan Asratashvili), śmierć rodziców („Laurka” Zuzanny Bojdy w reżyserii Bartłomieja Kalinowskiego), skomplikowana sytuacja migrantów w Polsce („Mozaika” Vitala Karabana) bądź osób związanych z sex workingiem („Osoby kurewskie” zespołu: Szymon Adamczak, Wojtek Rodak, Aleksandra Kluczyk, Foxy, Fsu i Bartek Suxje), czy problematyzowanie różnorako rozumianych performansów („Auschwitz Tour” Elżbiety Depty i „Ciało” przygotowane przez zespół: Wera Makowskx, Magdalena Kawecka, Wioletta Maciejewska, Mateusz Rzońca, Kamil Tuszyński).   

Kierunek: Wschód

Obecność tematów oraz artystek i artystów zza wschodniej granicy to nie tylko wspomniany białoruski koncert, ale także prezentacja Team Theatre. „How are you?” Vitala Karabana w reżyserii Andreia Novika zaczyna się niewinnie: wizyta w Dwóch Zmianach i śpiewany a capella ukraiński, folkowy utwór „Місяць на небі зіроньки сяють” (muzyka: Darya Novik) przynosi chwilę ukojenia od wakacyjnego gwaru na sopockim Monciaku. Jednak kawiarniany nastrój ustępuje, gdy sentymentalny utwór przechodzi się w zawodzenie przywołujące ryk syreny alarmowej, a beztroskie, leniwe życie w kurorcie w oka mgnieniu zmienia się w wojenną pożogę rozgrywającą się w centrum Europy. Nad zdezorientowaną publicznością próbuje zapanować mężczyzna, który tubalnym, nieznoszącym sprzeciwem głosem, w obcym języku wskazuje miejsce ucieczki. Pozbawiona okna, duszna piwnica Dwóch Zmian zostaje przerobiona na schron, w którym królują walizki i torby, a zgromadzony tłum musi zapomnieć o komforcie i umościć się na podłodze. Sąsiadki i sąsiedzi zza wschodniej granicy trochę się od nas różnią: są opanowani, rozdają butelki z wodą, dbają o zachowanie przejścia i dopytują o samopoczucie; zdaje się, że nie jedną ewakuację mają już za sobą, to uchodźcy i uchodźczynie z Ukrainy i Białorusi (Andrei Bardukhaeu-Arol, Maksym Shyshko, Alesia Bardukhhaeva-Arol, Andrei Novik, Maria Pietrowicz).

Przygotowane przez nich czytanie to dokument o wojnie w Ukrainie widzianej oczami cywilów, oparty na relacjach i świadectwach ludzi, którzy musieli uciekać z własnego kraju i mierzyć się z trudami emigracji. Ich doświadczenie zostaje zderzone z perspektywą Rosjanina przesiąkniętego pogardą wobec „chachłów” i poczuciem wyższości wobec zgniłego Zachodu, dla którego kontakt z wojną ogranicza się li tylko do oglądania propagandowych programów telewizyjnych, dopóki nie okazuje się, że jego syn znajdował się na krążowniku Moskwa.

Dużym walorem realizacji Team Theatre jest ukazanie mniej obecnej w mediach, skomplikowanej sytuacji Białorusinów i Białorusinek wobec wojny w Ukrainie, a także możliwość posłuchania słowiańskiego splotu złożonego z języka ukraińskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Szkoda jedynie, że po angażującym otwarciu, dalsza część to statyczne czytanie monologów rozbijane black-outami i z rzadka inkrustowane utworami – głównie ukraińskimi („Ой у лузі червона калина”, „Горіла сосна”, „Ой вишневому саду”) bądź ironicznie wykorzystaną rosyjską pieśnią („День Победы”) – doskonale zaśpiewanymi przez zespół.

Kierunek: jednostka

Niewątpliwie najjaśniejszym punktem programu była „Stella Walsh. Najszybsza osoba świata” Anny Mazurek w reżyserii Jana Jelińskiego z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Spektakl został zainspirowany biografią Stanisławy Walasiewicz, polskiej, interpłciowej sportsmence, która w dzieciństwie przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pod nazwiskiem Stella Walsh stała się mistrzynią olimpijską i rekordzistką świata w lekkoatletyce. Twórczynie i twórcy proces budowania scenicznego życiorysu Stelli ubierają w intrygująco zrealizowany, metateatralny nawias. Ukazanie zakulisowej pracy, operowanie prywatnymi tożsamościami aktorek i aktorów, mocowanie się z teatralną machiną (kamerą, jawnie sztucznymi rekwizytami konwencjonalnie opadającymi na scenę), brak chronologii, słowem – zapośredniczenie opowiadanej historii i niemożność dotarcia do obiektywnej wersji losów bohaterki sprawiają, że oglądamy paradoksalną hybrydę. To biograficzna fikcja rodząca się w wyniku scenicznego śledztwa, w której obok kronikarskich zapisków sąsiadują domysły i spekulacje zespołu na temat białych plam w losie Stelli Walsh. Twórczynie i twórców pochyliwszy się nad losem konkretnej zawodniczki dali też wgląd w skomplikowaną sytuację osób interpłciowych i transpłciowych w świecie sportu (kwestionowania ich tożsamości, poddawania w wątpliwość tożsamości kobiet, gdy ich osiągnięcia dorównują męskim rekordom), którą zderzyli z anachronicznymi i okrutnymi refleksjami Pierre’a Coubrtina (inicjatora igrzysk olimpijskich). Intrygujące było także odnalezienie płaszczyzny wspólnej dla wszystkich osób inter- bądź transpłciowych wychowywanych w konserwatywnych środowiskach, w których obok konieczności ukrywania prawdy wynikającej z binarnych standardów, króluje dojmujące poczucie niedopasowania i wynikającego zeń wstydu.

W bydgoskim spektaklu nie ma słabych punktów – obok świetnego scenariusza Anny Mazurek, przemyślanej reżyserii Jana Jelińskiego, są też intrygująco wykorzystane rozwiązania i środki wyrazu, które zadecydowały o sile przekazu (światła, kostiumy i scenografia: Dorota Nawrot; choreografia: Wojciech Grudziński; wideo: Adam Zduńczyk). Warto też docenić pracę zespołu aktorskiego, zwłaszcza świetnej, skupionej Zheni Doliak (w tytułowej roli) i Małgorzaty Witkowskiej (wcielającej się w matkę nie potrafiącą inaczej kochać), choć nie ustępują im miejsca także Emilia Piech, Jerzy Pożarowski i Michał Surówka.

fot. Grzegorz Kujawiński/mat. teatru

Kierunek: lokalność

Twórczynie i twórcy spektaklu „Ósmy. Trzeci” z Teatru Gdynia Główna zainspirowali się historią czternastoletniej gdańszczanki Anaid Tutghushyan, która w tytułowy Dzień Kobiet w 2015 roku popełniła samobójstwo. Losy młodych kobiet wykorzystywanych seksualnie przez Krystiana W. i Marcina T., związanych z sopocką Zatoką Sztuki, wstrząsnęły opinią publiczną. W 2020 roku Kuba Zubrzycki wziął ten temat na warsztat podczas dziewiątej edycji rezydencji Sopot Non-Fiction. Po trzech latach pomysł przerodził się w premierę, którą przygotował wraz z reprezentantkami i reprezentantami trzech trójmiejskich teatrów. Mocnym elementem przedstawienia jest scenariusz, Zubrzycki skupiwszy się na sposobach konstruowania scenicznej prawdy o tym, co doprowadziło do feralnego Dnia Kobiet, zachowuje należyte proporcje w żonglerce strategiami dramaturgicznymi. Drobiazgowo nakreśla szeroką panoramę społeczną. Głos dostaje Głowa Miasta (Małgorzata Polakowska) – zgadza się na wydzierżawienie klubu na plaży (nazywanego „wrzodem na dupie miasta”) na samofinansujące się, prywatne Centrum Sztuki, przez lokalnego, szemranego biznesmena (Piotr Srebrowski) i współpracującego z nim, wykorzystującego młode kobiety Pana Łuu (Magdalena Smuk). To właśnie ich współpraca dała zalążek traumatycznym wydarzeniom, które poznajemy z perspektywy matki jednej z ofiar (Edyta Janusz Ehrlich), jak i poszkodowanych (Magdalena Bednarek). Punkty widzenia bohaterów i bohaterek uwierzytelnione przez projekcje filmów z kurortu pozwalają znaleźć związki przyczynowo-skutkowe, uporządkować chaos informacyjny, wreszcie – drobiazgowo odtworzyć przebieg feralnych wydarzeń. Szczęśliwie Zubrzycki odbył lekcje z nowego historyzmu, stworzone na scenie świadectwo ujmuje w metateatralną ramę – zabiegami łamiącymi czwartą ścianę (to choćby rozpoczęcie spektaklu w foyer, zjednujące zespół teatralny i publiczność; to także monologi-komentarze referujące i porządkujące przebieg scenicznej akcji) czy powierzaniem aktorkom i aktorom ról wbrew ich tożsamości.

Kierunek: świat

Adam Nalepa z Sylwią Górą przypomnieli jedno z najkrwawszych wydarzeń współczesnej Europy, niby pogrążone w medialnym niebycie, a powraca w zaskakujący sposób –  nie jako odchylenie, lecz norma. Christian Lollike „Manifestem 2083” (tłumaczenie: Paweł Partyka) odgrzebuje masakrę na wyspie Utoya w 2011 roku, a właściwie koncentruje się na analizie motywacji i przekonań Andersa Breivika, sprawcy masowego zabójstwa. Duński dramaturg również sięga po metateatralną ramę, głównym bohaterem utworu czyniąc aktora przygotowującego się do zagrania roli norweskiego mordercy. Artysta poświęca sporo wysiłku na dogłębny research, aby zrozumieć graną przez siebie postać, więcej: spróbować wniknąć w umysł Breivika. Czyta jego liczący ponad półtora tysiąca stron traktat „2083: Europejska Deklaracja Niepodległości”, studiuje poglądy, tropi internetowe inspiracje, wczytuje się w instrukcje konstruowania domowych bomb, słucha tej samej muzyki („Requiem for a Dream” miało towarzyszyć Breivikowi podczas jego „misji”), ogląda te same obrazy z gier, tak samo medytuje. Wszystko to sprawia, że niepostrzeżenie coraz bardziej rozumie norweskiego mordercę. Ciekawa realizacja Adama Nalepy ze świetną interpretacją Sylwii Góry (wstrząsająca finałowa scena!) pozwala dostrzec, że antyimigranckie, nacjonalistyczne, islamofobiczne poglądy Breivika nie są już uznawane za przejaw antyspołecznej, groźnej paranoi, ale zostały wzięte na sztandary skrajnie prawicowych partii politycznych coraz śmielej dochodzących do głosu w wielu krajach.  

*Gwoli kronikarskiego obowiązku warto odnotować, że na plakacie tegorocznej edycji widniało nazwisko Adama Orzechowskiego – a nie Anny Wakulik – który dzierżył tę funkcję w latach poprzednich, jednak zdaje się to być jedynie drobnym przeoczeniem.
---
Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w Dziale Teatralnym Muzeum Narodowego w Gdańsku.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne