EN

17.02.2021, 13:23 Wersja do druku

Teatr 21, czyli teatroterapia dla widzów

Gdy aktor z widoczną niepełnosprawnością staje przed widzem, odzywają się stereotypy i strachy, które wynosimy z domu, ze szkoły, ulicy – mówią o Teatrze 21 twórczynie jego spektakli. Rozmawiała Aneta Kyzioł w Polityce.

fot. Leszek Zych/ Polityka

ANETA KYZIOŁ: – Teatr 21 to nie tylko jedyny robiony z takim rozmachem teatr osób z zespołem Downa i autyzmem, ale też jedyny, na którego czele stoją trzy Justyny.

JUSTYNA SOBCZYK: – To czysty przypadek, chociaż faktycznie zabawny. A kiedy do jednego ze spektakli scenografię robiła nam Justyna Łagowska, to już było czyste szaleństwo! Do tego Justyna Wielgus ma częściowo takie samo nazwisko jak moja siostra Joanna Scheuring-Wielgus, przez co niektórzy myślą, że są siostrami, a nie są spokrewnione. I kiedy Asia, polityczka, coś wyprawi i robi się głośno, to dzwonią do Justyny Wielgus, a nie do mnie.

À propos polityki. Odbieraliście Paszport POLITYKI dobę przed publikacją orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Dzieci z zespołem Downa były wykorzystywane jako argument za ograniczeniem prawa do aborcji. Czy ta kampania i wyrok odbiły się jakoś na waszym teatrze?

JS: – Od kilku dni dostaję hejterskie wiadomości, co wcześniej się nie zdarzało. Ich sens jest jeden: jak mogę patrzeć w oczy aktorom, skoro publicznie opowiadam się za prawem do aborcji i popieram postulaty Strajku Kobiet? A ja, opierając się na wieloletnich znajomościach z matkami osób z niepełnosprawnościami, nie tylko z naszego teatru, po prostu wiem, że nikt nie ma prawa decydować za kobietę. Bo to ona, a nie my będzie ponosić konsekwencje swojego wyboru – czy będzie to wybór aborcji, czy urodzenia nieuleczalnie chorego dziecka.

JUSTYNA LIPKO-KONIECZNA: – Zorganizowaliśmy w teatrze spotkanie z rodzicami aktorów i choć to grupa pod względem światopoglądu bardzo zróżnicowana, to była pełna zgoda co do tego, że nie można odmówić kobiecie prawa do świadomego podjęcia decyzji, której konsekwencje ona i jej rodzina będzie odczuwała przez całe życie. Wszyscy też byliśmy zgodni, że powinniśmy walczyć o prawa osób z niepełnosprawnościami i traktowanie ich podmiotowo, nie jak dzieci, żeby uniknąć tego szantażu polegającego na zestawieniu dorosłej, zdrowej kobiety i dziecka z zespołem Downa. Od protestu w Sejmie rodziców dorosłych osób z niepełnosprawnościami minęły dwa lata, a życie tych rodzin w istotny sposób się nie poprawiło. To dowodzi, że spór aborcyjny jest czysto ideologiczny. Jednocześnie w mediach reprezentujących różne strony tego sporu pojawiają się jednostronne i krzywdzące osoby z niepełnosprawnościami narracje, przedstawiające je jako źródło nieustannych cierpień, troski, a tak nie jest. Życie osób z niepełnosprawnościami ma tę samą wartość, co osób w pełni sprawnych, i ważne, byśmy nauczyli się w końcu to dostrzegać.

O tym mówił wasz świetny, bardzo gorzki, ale i żywiołowy spektakl „Rewolucja, której nie było”.

JL-K: – W monologu swojego autorstwa nasza aktorka Barbara Lityńska mówi tam, że politycy nie interesują się osobami z niepełnosprawnościami, nie myślą o ich przyszłości i tak naprawdę, podgrzewając tego typu spory, źle im życzą. Bo aborcyjne antagonizowanie społeczeństwa negatywnie wpływa na postrzeganie m.in. osób z zespołem Downa.

JUSTYNA WIELGUS: – Dodam, że niektóre aktorki Teatru 21 uczestniczą w demonstracjach Strajku Kobiet i publicznie podkreślają, że one też mają prawo do swojego ciała i decydowania o nim. I że skandaliczne jest to używanie wizerunku osób z zespołem Downa, teraz także z zespołem Turnera. To bezprawne instrumentalizowanie życia ludzkiego – kobiet i osób z niepełnosprawnościami.

O Teatrze 21 często można przeczytać, że przełamuje tabu. Siedząc na widowni, można odnieść wrażenie, że to stwierdzenie odnosi się bardziej do widzów niż aktorów. Wszyscy mamy jakieś bariery do pokonania.

JW: – Mówi się o nas także, że jesteśmy teatrem politycznym. I tak jest, gdyż w naszym teatrze pojawiają się ciała, które wzbudzają kontrowersje, nie są normatywne, są obrazami odrzucanymi. Do tego te ciała mają głos, upominają się o swoje prawa, obnażają opresyjność norm społecznych, ich uznaniowość. Nasza aktorka Aleksandra Skotarek niedawno powiedziała: Ja się nie wstydzę swojego ciała, to społeczeństwo się wstydzi mojego ciała. I to jest dobranie się do tematu tabu. Gdy aktor z widoczną niepełnosprawnością staje naprzeciwko widza i gra spojrzeń zaczyna mocno pracować, odzywają się te wszystkie normy, stereotypy, strachy, które wynosimy z domu, ze szkoły, ulicy. Nasz teatr jest przestrzenią stwarzającą pole do redefinicji tych naszych różnych wyobrażeń.

JL-K: – Większość z nas nie ma bliskich relacji z osobami z niepełnosprawnościami, ale ma wyobrażenia na temat takich ludzi. Istnieje dużo krzywdzących stereotypów, od statusu ekonomicznego po edukację, one determinują życie osób z niepełnosprawnościami w Polsce, ale nie są odbierane jako problem systemowy, tylko jako sprawa indywidualna. Jest więc dużo lęków, a mało pola do poznania się, zidentyfikowania ich i rozbrojenia. Nasz teatr jest chyba właśnie tym – przestrzenią do spotkania z Innym, w ramach sztuki.

fot. Grzegorz Press

JS: – Ja to nazywam polem przekonań, które w nas rosną na dziko, opartych na strachu i dystansie. I nasza praca dotyczy przede wszystkim widowni. Na każdym spektaklu zdarzają się widzowie, którzy zaraz po rozpoczęciu zaczynają płakać, jeszcze aktorzy nie zdążyli nic zrobić. Jak potem pytam, co się stało, to mówią, że po raz pierwszy widzieli tyle cierpienia naraz. 15 osób naraz cierpiących na scenie. (śmiech)

Ale wasze spektakle są pełne energii i humoru, czasem sarkastycznego. W „Klaunach” 25-lecie polskiej wolności uczciliście striptizem. Aktor zdejmował koszulki z nazwami kolejnych organizacji i programów mających wspierać osoby z niepełnosprawnościami. Komentarz był mocny: „Inclusion – Illusion”, włączanie to iluzja.

JS: – W pełni korzystamy z tego, że w teatrze rzeczywistość jest odwrócona – scenę i głos mają wykluczeni, a większość siedzi w ciszy na widowni. I to siedzenie i patrzenie dla niektórych widzów bywa trudne. To zabawne, bo przez lata nasz teatr był nazywany teatroterapią i to słowo było odnoszone do aktorów, a nie do widzów.

JW: – To też wynik m.in. kreowania wizerunku osób z niepełnosprawnościami w mediach, używającego kodu charytatywnego lub niewłaściwie pojętej reprezentacji. W Stanach Zjednoczonych coraz silniejszy jest ruch walki o właściwą reprezentację w polu sztuki artystów z niepełnosprawnościami, żeby np. ról osób niepełnosprawnych nie grali Al Pacino, Leonardo DiCaprio czy Dawid Ogrodnik. Niezależnie od intencji, aktorzy ci nie są w stanie grać tych ról bez uruchomienia mimikry, która znowu, niezależnie od tego, czy jest zamierzona, jest działaniem kpiącym z rzeczywistych doświadczeń osób z niepełnosprawnościami.

JL-K: – Cel jest bardzo prosty. Chodzi o to, żebyśmy spróbowali oddać w przestrzeni sztuki różnorodność społeczną i rozmaitość ludzkich kondycji – rasy, płcie, wiek, stopień sprawności.

Jak powstają wasze spektakle?

JL-K: – Tę formułę alchemiczną trzeba za każdym razem tworzyć na nowo, bo każdy temat – czasem wychodzący od nas, czasem od aktorów – każdy spektakl uruchamia inną siatkę napięć. Działamy bez założonej z góry tezy, w środku procesu może się okazać, że aktor czy aktorka powie nam coś takiego, że przedstawienie kompletnie zmieni kierunek. Jak w „Indianach”. Tam tematem była mniejszość, rozmawialiśmy o tożsamości, identyfikacji. Na wspólny wyjazd w góry przygotowałam zebrane przez badaczy opowieści i legendy rdzennych mieszkańców Ameryki, czytaliśmy je z aktorami na głos, jako źródło inspiracji. Ale długo błądziliśmy, aż pewnego dnia Daniel Krajewski opowiedział swoją historię związaną z obozem zuchowym, z podziałem na Indian i kowbojów, i to ona stała się kluczowa dla całego spektaklu.

Wasze spektakle, choć skupione wokół osobistych doświadczeń aktorów – ich prawa do godności, do niezależności, do seksualności – w świetle ograniczania w Polsce praw kolejnym grupom nabierają uniwersalnego wydźwięku.

JL-K: – Przy okazji pracy nad „Rewolucją, której nie było” mieliśmy dużo rozmów na ten temat. Wcześniej w performansie „Pesach to święto wolności”, który przygotowywaliśmy w Muzeum Żydów Polskich POLIN, odnosiliśmy się do hejtu, języka nienawiści, przywołaliśmy tekst Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Na próby do „Rewolucji” Aleksandra Skotarek przyniosła własny spis praw inspirowany Deklaracją, m.in. prawo do samodzielności, prawo do braterstwa i przyjaźni, prawo do całowania się w usta, do związków, do informacji publicznej. Rozmowy, jakie odbywaliśmy przy pracy nad „Rewolucją”, dotyczyły przewrotów społecznych, sytuacji, w których nasze działanie może coś zmienić. W finale spektaklu informujemy o powołaniu Downtown – Centrum Sztuki Włączającej. Ma charakter uniwersalny, mniejszość powołuje pewien świat, do którego zaprasza inne mniejszości i większość. Jako fundacja wydajemy też książki, w opublikowanej niedawno – „Gapienie się. O tym, jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym” Rosemarie Garland-Thomson – mogą się przejrzeć osoby doświadczające odmienności, niekoniecznie niepełnosprawne. Każdy z nas może się stać w jakimś okresie mniejszością. Więc tym bardziej warto walczyć o sprawiedliwszą przestrzeń publiczną.

Wasi aktorzy wydają się być czasem bardziej progresywni niż polska rzeczywistość. Jak to wpływa na ich życie?

JS: – Nasz teatr na pewno otwiera – aktorów i widzów, działa emancypacyjnie, uświadamiająco. Ostatnio na próbie pokazałyśmy aktorom nagranie spektaklu naszego zaprzyjaźnionego zespołu z Holandii. Dotyczył zmiany płci osoby z niepełnosprawnością, potem mieliśmy długą rozmowę na temat tego, co jest normą i kto się w niej mieści. Takich rozmów przybywa, bo aktorzy są coraz starsi, są dorośli. Jednocześnie i państwo polskie, i ich rodziny – te drugie w trosce o ich bezpieczeństwo i z powodu braku systemowego wsparcia – próbują ich zatrzymać w wiecznym dzieciństwie, bez szansy na samodzielność, mieszkanie, związek. Nasze spektakle, w których na scenie grają razem osoby z Downem i autyzmem oraz zawodowi aktorzy – współpracują, partnerują sobie, jest przyjemnie – mają też służyć jako dowód na to, że inna rzeczywistość jest możliwa. Że poza teatrem też tak mogłoby być.

fot. Marta Ankiersztejn

JL-K: – Przekonania, co może, a czego nie osoba z niepełnosprawnościami, są silnie wdrukowane, w DPS-ach, na terapiach zajęciowych, w rodzinach. Zaczyna się to wcześnie, na studiach pedagogicznych, jest utwardzane w polityce społecznej państwa. Teatr może ujawniać fałsz tych granic, te napięcia – i na to mamy zielone światło od aktorów i ich rodzin. Ale pokazuje je też w przestrzeni teatru – bo każe sobie zadać pytanie, kogo uważam za artystę? Kogo za autora słów, które wypowiadają aktorzy z zespołem Downa? Często słyszymy zarzut, że wkładamy aktorom w usta jakieś treści, które im samym nie przyszłyby do głowy. Co jest nieprawdą.

JS: – W Stanach hasło „Nic o nas bez nas” zostało zastąpione przez „Nic bez nas”. U nas zmiana dokonuje się małymi krokami, ale mamy coraz więcej sojuszników, i wśród nauczycieli, i w środowisku artystycznym. Centrum Sztuki Włączającej, które powołaliśmy rok temu i które jest przestrzenią dla działań artystycznych osób z niepełnosprawnościami, jest społeczną instytucją kultury finansowaną z grantu miasta Warszawa. Grant skończy się za dwa lata, a działania powinny być prowadzone nieprzerwanie, tylko tak można coś zmienić. Szukamy pomysłów, jak działać długofalowo. Zbieramy, m.in. poprzez zrzutkę.pl, środki na remont siedziby, bo to był sklep wielobranżowy.

A co macie w najbliższych planach?

JL-K: – Rok pod hasłem „Nie zostawiaj nikogo w tyle”, co bierze się z agendy ONZ dotyczącej bioróżnorodności. W jego ramach planujemy m.in. dwa spektakle. Jeden familijny, w namiocie cyrkowym przy Instytucie Teatralnym, pod roboczym tytułem „Historia odmienności”. Drugi – dla dzieci, realizowany we współpracy z Teatrem Guliwer. Marta Stańczyk, aktorka z autyzmem, przedstawi własny tekst, spektakl ma być zaproszeniem widzów do spotkania z wrażliwością osób z autyzmem.

JS: – To wyraz naszej wiary, że gdyby inaczej rozpocząć, w dzieciństwie, spotkanie z „największą mniejszością” – jak nazywamy niepełnosprawnych – bez strachu i wyobrażeń Innego, to można zmienić świat. W Teatrze 21 wierzymy w relacje bezpośrednie.

***

Justyna Wielgus – absolwentka filologii polskiej (specjalizacja: animacja kultury) na UW, choreografka, tancerka, reżyserka, pedagożka teatralna. Przez 12 lat była związana z Teatrem Węgajty. W Teatrze 21 od 2013 r., jest choreografką i kierowniczką działu edukacyjnego.

Justyna Sobczyk – reżyserka, pedagożka teatru, absolwentka pedagogiki specjalnej na UMK w Toruniu i zaocznego wydziału Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie oraz Pedagogiki Teatru na Universität der Künste w Berlinie. W 2005 r. założyła Teatr 21, którego członkami są osoby z zespołem Downa i autyzmem. Mają na koncie wiele nagradzanych spektakli, chętnie i z sukcesami współpracują z innymi teatrami. Do zbiórki na remont siedziby Teatru 21 można dołączyć poprzez akcję zrzutka.pl/teatr21 lub wpłacając 1 proc. podatku.

Justyna Lipko-Konieczna – dramaturżka, edukatorka i badaczka teatru, po Akademii Teatralnej. Studiowała na studiach doktoranckich w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Współtwórczyni programu i wykładowczyni studiów Pedagogika Teatru na IKP UW. W Teatrze 21 od 2012 r., jest dramaturżką i kierowniczką działu badawczo-wydawniczego.

Tytuł oryginalny

Teatroterapia dla widzów

Źródło:

„Polityka” nr 8

Autor:

Aneta Kyzioł

Wątki tematyczne