Przed pięćdziesięcioma pięcioma laty pierwszy raz zabrzmiała Pasja według św. Łukasza Krzysztofa Pendereckiego. Przed pół wiekiem odbyło się prawykonanie Jutrzni. Pierwsze polskie prezentacje obu dzieł uważanych za szczytowe osiągnięcia twórcze wielkiego kompozytora odbyły się w Krakowie.
Nie pomnę, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Może to były Emanacje, może Anaklasis, a może Tren? Przed sześćdziesięcioma laty Andrzej Markowski, niestroniący od muzycznych nowinek ówczesny szef artystyczny Filharmonii Krakowskiej, z chęcią prezentował każdy nowy utwór młodego twórcy, który w 1959 roku spektakularnym potrójnym zwycięstwem w konkursie zorganizowanym dla młodych twórców przez Związek Kompozytorów Polskich zwrócił na siebie uwagę muzycznego świata. Dobrze jednak pamiętam moje zaskoczenie, jakie wywołała słuchana muzyka - kolorem, niecodziennym wykorzystywaniem możliwości instrumentów, sięganiem granic możliwości ludzkiego ucha zarówno agresywnością, jak i delikatnością. To było coś zupełnie innego nie tylko od repertuaru, jaki co tydzień prezentowany był w filharmonicznej sali, ale i od twórczości innych polskich kompozytorów, zafascynowanych nowymi prądami estetycznymi i filozoficznymi płynącymi z Darmstadt i Donaueschingen, które nadawały wówczas ton w muzycznej Europie. Nikt z nich nie nasycał swych utworów takim ładunkiem ekspresji, nikt też chyba nie miał takiego wyczucia konstrukcji dramatycznej. Muzyka Krzysztofa Pendereckiego od pierwszej chwili angażowała uwagę słuchacza, pociągała go za sobą, nie była jedynie intelektualną grą, ale przekazywała emocje. I choć niektórych oburzała, choć zdarzało się, że muzycy odmawiali wykonywania kompozycji Pendereckiego z troski o cenne instrumenty, to przecież krąg słuchaczy z każdym wykonaniem stawał się szerszy. Mimo swej nowoczesności ta muzyka przemawiała do odbiorców. Powiedzieć można - była o czymś.