„Mistrz i Małgorzata” wg Michaiła Bułhakowa w reż. i chor. Janusza Józefowicza w Teatrze Studio Buffo w Warszawie. Pisze Wojciech Dąbrowski w tygodniku „Passa”.
Daję słowo! Spotkałem Wolanda! Wprawdzie nie w Moskwie na Patriarszych Prudach, ale w Warszawie, niedaleko placu Trzech Krzyży. W ubiegłą sobotę (29 kwietnia) w Teatrze Buffo (ul. Konopnickiej 6) odbyła się premiera musicalu Mistrz i Małgorzata.
Wprawdzie Teatr Buffo przyzwyczaił nas do tego, że każda premiera, poczynając od kultowego Metra czy Polity to wielkie wydarzenie, ale tym razem twórcy spektaklu przebili samych siebie. Jeszcze do dziś nie mogę ochłonąć z wrażenia. Widowisko jest fascynujące! Podobnie odbierałem w Londynie w latach siedemdziesiątych angielską wersję musicalu Jesus Christ Superstar.
Byłem ogromnie ciekaw, jak sobie poradzą twórcy teatru Buffo z adaptacją trudnego, wielowątkowego i wieloznacznego skąd inąd pierwowzoru Bułhakowa. Myślałem, że się porwali z motyką na słońce. I co? Pozytywnie mnie zaskoczyli.
Wszystkie sceny zrealizowano z rozmachem. Obraz moskiewskiej manifestacji, pokazy czarnej magii, wiosenny bal u szatana, lot Małgorzaty na miotle, nawet sceny z szpitala psychiatrycznego, rozegrane są po mistrzowsku z pełnym wykorzystaniem możliwości technicznych. Obawiam się tylko, że realistyczna scena ukrzyżowania Jezusa wywoła protest krakowskiej pani kurator, która zakaże młodzieży szkolnej wycieczek do Warszawy i odwiedzenia teatru.
W spektaklu czuć wytrawną rękę Janusza Józefowicza. Jako reżyser logicznie powiązał ze sobą poszczególne sceny, świetnie dawkuje napięcie, zmienia nastrój i zaskakuje pomysłami. Jako choreograf oprawił całość żywiołowym tańcem i wręcz akrobacją. Muszę przyznać, że udało mu się wykrzesać z całego zespołu maksimum wysiłku i perfekcyjne wykonanie. Nie ma żadnej taryfy ulgowej i działań na pół gwizdka.
Muzyka Janusza Stokłosy znakomicie współgra z przebiegiem fabuły i tworzy właściwy nastrój. Gdybym nie przeczytał na plakacie, kto jest jej autorem, myślałbym, że to kolejne dzieło Andrewa Lloyda Webbera, który w historii musicalu zasłynął takimi kompozycjami jak Koty, Upiór w operze, Evita czy wspomniany już Jesus Christ Superstar.
Autor polskich tekstów piosenek Andrzej Poniedzielski, znany z sarkazmu i swoistego poczucia humoru, też stanął na wysokości zadania i zaproponował kawał dobrej poezji. Wykonanie piosenek od strony wokalnej, zwłaszcza duety i sceny zbiorowe, bez zarzutu.
Nie wyróżnię żadnego z wykonawców, bo musiałbym podać całą obsadę. To dzieło wybitnie zespołowe i wszyscy, absolutnie wszyscy zostali trafnie obsadzeni i wywiązali się ze swojej roli. Mam nadzieję, że o tych, zwłaszcza młodych wykonawcach jeszcze nie raz usłyszymy. Janusz Józefowicz już nieraz dowiódł, że ma dobrą rękę, wyjątkowo trafnie wyszukuje i lansuje młode talenty, które w przyszłości wypływają na szerokie wody. Wystarczy tylko wspomnieć Edytę Górniak, Roberta Janowskiego, Nataszę Urbańską, Dariusza Kordka czy Janka Traczyka.
Spektakl trwa (z przerwą) ponad trzy godziny, ale nie nuży ani przez chwilę, choć można by dokonać małych skrótów. Polecam! Kto czytał książkę, nie będzie zawiedziony. Kto książki nie czytał, po spektaklu na pewno zechce po nią sięgnąć.