Logo
Magazyn

Syrena ma sprawczość

5.05.2025, 11:46 Wersja do druku

Z Moniką Walecką, dyrektorką Teatru Syrena, rozmawia Mateusz Węgrzyn w „Życiu Śródmieścia”.

fot. Michał Heller

Mateusz Węgrzyn: Minęło już 5 lat, od kiedy objęła Pani funkcję dyrektorki Teatru Syrena. Za nami trudny okres pandemii, zamykania i otwierania teatrów, obostrzeń, ale także inflacji, negocjacji warunków pracy w instytucjach kultury oraz dyskusji dot. przemocy. Jakie najważniejsze wyzwania dziś stoją przed Syreną? Jak prowadzić nowoczesny teatr muzyczny w dużym mieście?

Monika Walecka: Dyrektorką zostałam 2 marca 2020 roku, a już 12 marca musiałam z powodu pandemii odwołać wszystkie spektakle. To było moje pierwsze zadanie. Kiedy już po czasie analizowaliśmy z Biurem Kultury m. st. Warszawy moją sytuację, to stwierdziliśmy, że trafiłam na najtrudniejsze okoliczności. W takich warunkach jeszcze nikt wcześniej nie zarządzał teatrem, więc nie mogłam się nawet poradzić dyrektorów innych scen. Odwołaliśmy spektakle i zaczęliśmy spontanicznie działać w internecie, nagrywać nowe formaty wideo, by zachować aktywność. Zadawaliśmy sobie jednak pytanie: a co jeśli widzowie, którzy siedzą teraz przed ekranami, po pandemii już do nas nie wrócą? Mieliśmy też sporą konkurencję ze strony wielkich platform serialowych i filmowych. Szczęśliwie nasi widzowie wrócili, po pandemicznej przerwie przychodzą do Syreny jeszcze chętniej. Nic nie zastąpi kontaktu na żywo z aktorami, tej wymiany energii pomiędzy sceną a widownią.

Repertuar Syreny opiera się na dwóch filarach. Z jednej strony, to przeboje Broadwayu i West Endu, które przenosimy do Polski na bazie licencji non-replica, a więc reżyserzy i reżyserki przygotowują własne inscenizacje, ale korzystamy z oryginalnego scenariusza i muzyki. Z drugiej strony, mamy spektakle autorskie, polskie musicale, które twórcy piszą i komponują na nasze zamówienie. To dla nas bardzo ważna część działalności. Kolejną autorska premierą – w lutym 2026 roku – będzie musical o prezydencie Warszawy Stefanie Starzyńskim, który przygotowuje reżyser Konrad Imiela.

Szybko rozwija się turystyka teatralna, gościmy widzów z całej Polski, ale oczywiście to działa też w drugą stronę – coraz więcej polskich widzów odwiedza Londyn czy Nowy Jork i porównuje realizacje. I pojawiają się na przykład takie pytania: dlaczego na West Endzie postać z musicalu nosi płaszcz, a w Syrenie kostium jest nieco inny? Na tym właśnie polegają licencje non-replica – nie kopiujemy Zachodu, a kostiumy, scenografia czy reżyseria świateł to dzieło polskich artystów.

A jak radzić sobie z lokalną konkurencją?

M. W.: Warszawska oferta kulturalna jest bardzo bogata, zwłaszcza w Śródmieściu. Ale nie myślę o innych teatrach jak o konkurencji. Powinniśmy się raczej uczyć od siebie, współpracować, pomagać sobie i się uzupełniać, a nie podbierać sobie widzów.

Wasz teatr idzie swoją własną drogą. Trudno porównywać go do Romy, Mazowieckiego Teatru Muzycznego, Rampy czy Buffa. Na czym polega genius loci Syreny?

M. W.: Staramy się, aby nasze musicale miały nie tylko efektowną formę, ale też poruszały tematy ważne dla widzów. Z Jackiem Mikołajczykiem, dyrektorem artystycznym, bardzo wierzymy w takie myślenie o repertuarze. Jakie tematy bierzemy na warsztat? W musicalu „Heathers” w reż. Agnieszki Płoszajskiej to szkolna przemoc wśród nastolatków, w spektaklu „Na prochach” w reż. Roberta Talarczyka opowiadamy o epidemii uzależnienia od leków i narkotyków, a musical „Piplaja” w reż. Joanny Drozdy to opowieść o silnej kobiecości, którą prowadzimy przez postać Stefanii Grodzieńskiej, współzałożycielki naszej sceny.

Zawsze szukamy czegoś, co będzie rezonować z emocjami widowni. W Syrenie chcemy mówić o przemianach społecznych, prawach człowieka, zdrowiu psychicznym czy ekologii. Wiemy, że dzięki formule teatru muzycznego możemy dotrzeć z ważnym przekazem do bardzo szerokiej widowni. A nasza widownia w ostatnich latach bardzo się odmłodziła, więc mamy poczucie, że „wychowujemy” nowe pokolenie teatromanów.

Inne teatry też zauważyły nośność tej formuły. W ciągu kilku ostatnich lat duże teatry dramatyczne postawiły sobie za honor wyprodukowanie spektaklu muzycznego, choć z warunkami bywało różnie. Jak ocenia Pani tę tendencję?

M. W.: Musical jest po prostu najpopularniejszym gatunkiem teatralnym na świecie. Widzimy miliony odbiorców sztuk na Broadwayu czy West Endzie, widzimy też, że tamtejsi twórcy nie boją się trudniejszych, również politycznych i historycznych tematów. Wystarczy wspomnieć o jednym z największych musicalowych hitów ostatnich lat, czyli spektaklu o Alexandrze Hamiltonie, jednym z ojców założycieli USA.

Wspaniale, że musical „1989” wyprodukowały Teatr Słowackiego w Krakowie i gdański Teatr Szekspirowski. Dzięki formie muzycznej można dużo powiedzieć, musical potrafi unieść „podniosłe” treści, a dodatkowo trafia do młodej widowni.

Oglądam spektakle muzyczne w teatrach dramatycznych, podoba mi się to, bo przecież my też czerpiemy z teatru dramatycznego. Zdarzają się problemy z techniką, bo nie jest łatwo nagłośnić dwadzieścia śpiewających osób i realizować muzykę graną na żywo przez orkiestrę.
Wierzę, że sprawczość teatru muzycznego nie jest mniejsza niż dramatycznego. Nie szukajmy podziałów, róbmy po prostu dobre spektakle.

Jakie znaczenie dla działalności Syreny ma wymiar dzielnicowy?

M. W.: Nasza współpraca z Urzędem Dzielnicy Śródmieście trwa od wielu lat. To bardzo cenne wsparcie. Pięć lat temu wspólnie świętowaliśmy 75-lecie, zorganizowaliśmy koncert jubileuszowy, a w tym roku – znów z dzielnicą – będziemy organizować koncert z okazji 80-lecia Teatru Syrena.

Cieszę się, że burmistrz Aleksander Ferens regularnie odwiedza nasz teatr i pozytywnie wypowiada się o naszej działalności. Z naczelnikiem Wydziału Kultury i Promocji, Radosławem Korzyckim, robimy czasem burzę mózgów, powstają dzięki temu ciekawe propozycje. W 2023 r. z inicjatywy dzielnicy zrealizowaliśmy koncert „Ten cały Sondheim” w reż. Joanny Drozdy, czyli nasz hołd dla legendy Broadwayu, kompozytora, autora tekstów, laureata Oscara, Pulitzera i Grammy. W zeszłym roku był to koncert „Diwy wszech czasów” w reż. Tadeusza Kabicza, który już kilka razy powtarzaliśmy. Świetnie, że dzielnica dba o uczestnictwo w kulturze i jej dostępność przez zapewnianie bezpłatnych biletów na takie wydarzenia. Zawsze cieszą mnie zdjęcia kolejki, która ustawia się w dniu wydawania wejściówek – to pokazuje, jakie są potrzeby kulturalne mieszkańców. Musimy o nich pamiętać.

A te trudniejsze aspekty zarządzania teatrem muzycznym?

M. W.: Pieniądze to oczywiście jeden z takich tematów. Wiadomo – ich nigdy dość. Mamy sporo wyzwań związanych z dużymi projektami inwestycyjnymi, zwłaszcza jeśli chodzi o doposażenie teatru w sprzęt i remonty budynku. Dzięki wsparciu organizatora, czyli miasta stołecznego Warszawy, udało się np. w zeszłym roku zamontować instalację fotowoltaiczną. Środki zapewniło miasto, a ja się cieszę, że mamy organizatora słuchającego naszych próśb i wspierającego.

W naszej pracy kluczowy jest czynnik ludzki. Zdarzają się choroby, nagłe niedyspozycje, co wymusza szybkie szukanie aktorskiego zastępstwa, by uniknąć najgorszego, czyli odwołania spektaklu. Na szczęście mamy znakomitą, wyrozumiałą widownię; ludzi, którzy przychodzą na nasze spektakle nawet po kilka razy. To wielka motywacja.

Wyzwaniem był też sposób myślenia o teatrze. Chodzi np. o liczbę premier – w Syrenie realizujemy dwie w sezonie, jedną na zagranicznej licencji i drugą w postaci autorskiego musicalu. W kontrakcie mam zapisany obowiązek zagrania minimum 200 spektakli w sezonie, a gramy ponad 250, w ostatnim sezonie nawet ponad 300. To dużo. Na pewnym etapie zastanawialiśmy się, czy premier nie jest za mało. Presja nadprodukcji się pojawia, ale my postawiliśmy bardziej na dłuższą eksploatację tytułów. Po to twórcy i aktorzy miesiącami pracują nad spektaklem, żebyśmy go grali. Lepiej mieć 10 tytułów, które naprzemiennie gramy, niż 30, które w większości „czekają w magazynie”. Mając w repertuarze takie przebojowe musicale, jak „SIX”, „Heathers” czy familijna „Matylda”, które sprzedają się na pniu, zapewniamy sobie pewien margines pozwalający na podejmowanie bardziej ryzykownych tematów.

To wynika chyba również ze specyfiki teatru musicalowego i licencji?

M. W.: Oczywiście, zobowiązujemy się do zagrania określonej liczby spektakli na licencji. Ale tak samo postępujemy w przypadku spektakli autorskich, mimo braku tego formalnego zobowiązania.

A jak planujecie świętować jubileusz?

M. W.: Na początku lipca przypada 80. rocznica powstania Syreny. Teatr powstał w Łodzi, bo w zrujnowanej po wojnie Warszawie nie było dla niego miejsca, a do stolicy przeniósł się po trzech latach – w 1948 r. Od tego czasu gramy niezmiennie przy ul. Litewskiej 3. A co kilka lat naprzemiennie obchodzimy jubileusz powstania samego teatru i rocznicę warszawską. Wydaliśmy niedawno specjalny kalendarz pokazujący nas z bliska – to swego rodzaju reportaż zza kulis ze zdjęciami Krzysztofa Bielińskiego. Całość pięknie zaprojektowała Bogna Michalik. Zaraz po wakacjach zapraszamy na premierę musicalu „Beetlejuice” w reż. Jacka Mikołajczyka – to będzie kulminacja jubileuszu. Po raz kolejny udowodnimy, że Syrena jest całkiem dziarską staruszką!

Na grudzień, wspólnie z dzielnicą Śródmieście, planujemy jubileuszowy koncert w formule „The best of Syrena” w reż. Tadeusza Kabicza. Jeszcze nie mamy ostatecznego tytułu, ale chodzi o zaprezentowanie największych hitów naszego teatru. Chcemy nieco żartobliwie zderzyć utwory z przeszłości z tym, co robimy teraz. W repertuarze mamy np. „Rodzinę Addamsów” i zastanawiamy się, jak połączyć ją z jakimś utworem Izabeli Trojanowskiej czy Ireny Santor, które występowały na naszej scenie.

Rewia równościowa” w czerwcu – tak głoszą zapowiedzi. Może Pani zdradzić więcej szczegółów?

M. W.: Planujemy 18 czerwca koncert „FREE-DOM” w reż. Eweliny Adamskiej-Porczyk i Bartosza Porczyka. Z okazji miesiąca równości i dumy osób LGBTQ+ chcemy pokazać, że w Warszawie jesteśmy otwarci pod każdym względem. Queerowe piosenki z musicali zaśpiewają Nick Sinclair, Kuba Szyperski, Marta Burdynowicz, Emose Uhunmwangho i Anna Terpiłowska. Więcej szczegółów już wkrótce.

Czy wobec Waszej polityki repertuarowej nie spotykacie się z zarzutami, że odchodzicie od szacownej historii teatru na rzecz „eksperymentów i politykowania”?

M. W.: Na naszej scenie występowali Irena Kwiatkowska, Hanka Bielicka, Stan Borys, Violetta Villas, Adolf Dymsza, Alina Janowska, Irena Santor, Jerzy Połomski, Bohdan Łazuka… – mogłabym bardzo długo wymieniać ikony Syreny. Wciąż jesteśmy teatrem muzycznym, bo piosenki zawsze były obecne w spektaklach Syreny, teraz po prostu gramy musicale, więc pod względem podstawowej formy artystycznej wiele się nie zmieniło. Nie odcinamy się od historii Syreny, bardzo często o niej przypominamy. Dla nas to niezwykle nobilitujące, że możemy być w tym miejscu i czerpać z jego historii. Mamy w repertuarze wspominany już musical „Piplaja”, który opowiada o losach Stefanii Grodzieńskiej i Jerzego Jurandota. To hołd wobec założycieli naszego teatru. Jesteśmy w bliskich kontaktach z dawnymi gwiazdami Syreny i ich rodzinami. Oni przychodzą na nasze premiery. Widzą, jak się zmieniamy, i upewniają nas w tym, że to dobry kierunek i że idziemy z duchem czasów. I to jest najważniejsze.

 

Tytuł oryginalny

Syrena ma sprawczość

Źródło:

„Życie Śródmieścia” nr 5

Autor:

Mateusz Węgrzyn

Data publikacji oryginału:

05.05.2025

Sprawdź także