"Świństwo" Marie Darrieussecq w reż. Adama Sajnuka w Teatrze WARSawy. Pisze Piotr Zaremba w Polska Times.
Nie wiem, czy teatr Marie Darrieussecq i Adama Sajnuka przyniesie oczyszczenie. Ale ten niepokój, jaki po nim pozostaje, może być twórczy.
O czym jest przedstawienie Adama Sajnuka „Świństwo” w warszawskim Teatrze WARSawy? To adaptacja powieści Marie Darrieussecq z 1996 roku. Wyrok już zapadł: o uprzedmiotowieniu kobiety, o kryzysie patriarchatu, czytam w pierwszych recenzjach. Najciekawsze są te przedstawienia, o których nie sposób udzielić tak prostych odpowiedzi. I w tym przypadku chyba tak jest. Pomimo tych komentarzy.
Na stronie teatru odpowiedzi udzielała czwórka występujących tam aktorów. Każdy powiedział czy napisał coś innego. „<<Świństwo>> to historia o kobiecości w obliczu trudnych wyborów moralnych i życiowych, o wielkiej samotności i zagubieniu w chaosie współczesnego świata, w którym za wszystko płaci się seksem. To opowieść o zwrocie od patriarchatu ku matriarchatowi, o dopuszczeniu do głosu instynktów czystych w swojej pierwotności, o zwrocie ku Matce Ziemi i o uznaniu jej praw” – przekonuje Andżelika Kurowska. „<<Świństwo>> to sprowadzanie siebie i innych wyłącznie do swojego ciała i instynktów gatunkowych, to seksualizacja rzeczywistości” – podejrzewa Konrad Żygadło.
Jest w tym tekście, w tym jego przykrojeniu i odczytaniu przez Sajnuka, bo książki nie znam, tajemnica. Opowieść dziewczyny czy kobiety rozpisana na trzy aktorki (a właściwie na całą czwórkę, bo mężczyzna też staje się częścią monodramu, wypowiadając kwestie męskich postaci występujących w tej narracji), do pewnego momentu jest normalnym obrazkiem obyczajowym. Ona opowiada o swoich perypetiach z sklepie z perfumami, który jest przykrywką do świadczenia usług seksualnych, także o swoim romansie i innych przygodnych kontaktach. Potem wszystko staje się coraz bardziej odjechane. Bohaterka podlega przedziwnej fizycznej przemianie.
Czy mamy tu jedynie temat złego patriarchatu? Prawda, autorka jest feministką. Dla niej zapewne samo oddawanie się kobiety za pieniądze to część pewnego systemu. Na dokładkę, owszem, paradujący w tym świecie faceci są jeden w drugiego niewiele warci, wulgarni, płascy.
Co jednak powiedzieć o głównej bohaterce, która traktuje sama siebie i swoje ciało (to ważne!) z mechaniczną bezrefleksyjnością. Nie będąc u punktu wyjścia ofiarą – chyba - biedy i wykluczenia. Można powiedzieć, że pozwalając aby rządziła nią biologia, sama staje się czystą biologią. Pointę odbieram jako niejasną i tajemniczą. Czy przyroda przynosi ulgę, wybawienie, jak wyrokuje Andżelika Kurowska, czy jest wyrokiem, uwięzieniem? Nie umiem powiedzieć, choć istnieją zapewne jakieś kanoniczne wykładnie. Zwracam uwagę, że w nowej roli nadal jest niewolnicą – postaci o imieniu Ivan.
Jest to wszystko miejscami odrobinę obrzydliwe, ale zarazem ujęte w nawias tajemnicy i teatralnej umowności. Niezwykle sugestywne tło stanowi muzyka. Szymon Linette gra świetnie na perkusji i rozmaitych perkusjopodobnych instrumentach. To ona czyni z całej historii doświadczenie niemal metafizyczne. Ona, choć także niektóre partie samego tekstu oraz świetna gra czwórki młodych aktorów. Mamy tu metafizykę, nawet jeśli opowiada nam się o odzieraniu z niej człowieka.
Ada Dec, Andżelika Kurowska i Justyna Fabisiak stają się na naszych oczach świetnie sprzężonym, budzącym czasem grozę, a czasem współczucie organizmem. W swoich strasznych charakteryzacjach i strojach (kostiumy: Katarzyna Adamczyk) bronią człowieczeństwa, nawet jeśli często gęsto odpychają mnie odrzuceniem jego tradycyjnych wyobrażeń.
Dopełnia ich popisu Konrad Żygadło w wielu rolach mężczyzn na ogół starszych od niego, granych z cyniczną nonszalancją. Aktor podsumowuje wszakże całość przerażającym obrazkiem zarzynanego knura, kiedy ta nonszalancja nagle znika. Ten obrazek każe pytać, czy tylko kobiety są w tej wizji świata ofiarami. Generalna uwaga – jak oglądam nowy narybek warszawskiej Akademii Teatralnej w tak dojrzałych rolach, czuję życiodajne soki polskiego teatru, z jego profesjonalizmem.
To kolejny raz, kiedy teatr Adama Sajnuka zaskakuje mnie i przekonuje. Jest diabelnie nieoczywisty. W świecie etykietek, które przykleja się czasem i jego spektaklom. Warto to zobaczyć. Nie wiem, czy przyniesie oczyszczenie. Ale ten niepokój, jaki po nim pozostaje, może być twórczy.
Teatr WARSawy czeka niestety w najbliższych miesiącach wygnanie z siedziby na Rynku Nowego Miasta. Przyczyną jest remont, wcześniej były kłopoty z pozostawieniem placówki w tym budynku. Mam nadzieję, że Sajnuk będzie jednak nadal do odnalezienia na mapie teatralnej stolicy.