EN

24.03.2025, 18:14 Wersja do druku

Świetny spektakl

„Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza w reż. Adama Orzechowskiego z Teatru Wybrzeże w Gdańsku na XXXI Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Kalina Zalewska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Łódzki Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych rozpoczęła w tym roku „Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza w dynamicznej interpretacji Teatru Wybrzeże. Spektakl zespołowy, muzyczny i niezwykle energetyczny, więc doskonały na otwarcie festiwalu. Jednak razem z zewnętrzną atrakcyjnością przemycający niewesołe treści.

Reżyser zaproponował nową interpretację dramatu, bardzo różną na przykład od klasycznej dziś inscenizacji Zygmunta Hübnera (1983). Tam jeszcze konwencja trzymała się mocno, a spektakl – chyba w zgodzie z teatrem absurdu, który ukształtował reżysera – rozgrywał się niejako poza czasem. Inaczej było w przedstawieniu Agnieszki Glińskiej z Teatru Narodowego (2014), nasuwającym skojarzenia ze współczesnym dworem brytyjskim. Spektakl Adama Orzechowskiego (2023) natomiast opowiada o polskiej mediokracji, a królewski dwór przypomina raczej grupę trzymającą władzę, zarządzającą zbiorowymi emocjami. Obecna na scenie cały czas orkiestra serwuje żywe rytmy w stylu telewizyjnych widowisk, a dwór celebruje zabawę tak, jakby niewiele miał wspólnego z arystokracją, na którą się powołuje. To raczej „wielka biba” – to określenie pada zresztą ze sceny – dosyć podobna, niezależnie od tego czy to wesele, czy pogrzeb.

Ton odważnej zabawy z nocnego klubu nadają jej młodzi, Książę Filip i jego świta, ale podejrzany jest przede wszystkim styl bratania się władzy z ludem, co Król Ignacy w pewnym momencie dobitnie wyraża. Medialny format widowiska, a zarazem owego bratania, w rzeczywistości też przecież odbywającego się poprzez media – to silny gest interpretacyjny. Zapewne każdy z nas zobaczy w tym obrazie to, co go najbardziej dotyka, ale trudno nie zgodzić się, że to nasz portret. Takie rozgrywanie „Iwony…” zmienia też status widowni, w tym przedstawieniu obsadzonej w roli ludu, wodzonego na pokuszenie i angażowanego w rozmaite działania. Aktorzy bowiem nieustannie krążą między widzami: lud brata się z dworem, a dwór z ludem na wszelkie sposoby, a scena znajduje się w coraz to innym miejscu.

Tekst podlega skrótom, ale przede wszystkim, aranżowany w inny niż zazwyczaj sposób, na powrót zaskakuje. Bardzo wyrazistym bohaterem okazuje się Książę Filip w interpretacji Roberta Ciszewskiego. Usiłując doprowadzić do poślubienia Iwony, konfliktuje się z dworem i niemal mu przeciwstawia. Ale kiedy rozpędza się w swoich zamiarach, musi wyhamować. Nie wie dlaczego miałby się zbuntować, poza tym, że chce postawić na swoim, bo nie ma żadnego systemu wartości, którego mógłby bronić. Za jego buntem nie stoi wszak nic poza kaprysem: Książę Filip to nie Książę Hamlet. To rozwydrzony młodzieniec, który przekracza rozmaite granice, bo nikt ani nic go nie zatrzymuje, a Iwona jest osobą, która stawia mu opór.

O Księciu świadczą też obaj koledzy. Cyryl Grzegorza Otrębskiego, który przez chwilę pełni tu rolę Władzia ze Ślubu, tym razem namawianego do morderstwa (świetnie jest to przeprowadzone: prawie nie zauważamy, jak Książę mimochodem składa niemoralną propozycję), i półnagi Cyprian Piotra Chysa, odważniejszy obyczajowo od reszty dworu, zawsze o krok przed innymi. Wszyscy trzej budując swoje role używają ciała jako wyraźnego znaku. Styl, w jakim się noszą, i sposób poruszania więcej tu mówią niż słowa. To idzie młodość, której zwycięstwo wieścił Gombrowicz, i ciało, o którym też wspominał, a które w naszych czasach rzeczywiście zwyciężyły. Warto ten przemarsz zobaczyć!

Konflikt jednak nie przebiega między młodymi i starymi, choć ten podział istnieje, tylko między władzą i ludem, inaczej mówiąc zwykłymi ludźmi. Do tych ostatnich należy Iwona (Magdalena Gorzelańczyk) i jej narzeczony Innocenty (w Łodzi zagrał go Michał Jaros), mocno wycofani z racji sposobu, w jaki są traktowani, zdolni jednak do zanegowania fałszywej sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Udrapowane zwoje bogato zdobionego materiału, jakie Magdalena Gajewska zawiesiła na scenie, od początku robią wrażenie atrapy. Ale dwór to atrapa niezwykle groźna, bo posiadająca realną władzę. Może zabić, może wtrącić do więzienia, jak wiadomo ze Ślubu i z obserwacji. Król Ignacy to władca plugawy, ale posiadający instynkt władzy. To król swojsko-chamski, kiedy trzeba zdolny do okrucieństwa. W spektaklu Glińskiej Jerzy Radziwiłowicz grał Króla-idiotę, ale był to idiotyzm arystokraty; Grzegorz Gzyl gra sobiepanka, który nosi koronę. Zaskoczenie polega na tym, że zwykli ludzie są ciekawsi i szlachetniejsi niż on, czego Ignacy nawet nie zauważa, bo to go w ogóle nie interesuje. Bez wątpienia reżyser i aktor portretują tu nie znającą granic arogancję władzy. Ciekawą figurą, świetnie wymyśloną w ruchu i w geście, jest Szambelan Roberta Ninkiewicza. Kieruje większością przedsięwzięć, ale jest całkowicie podporządkowany Królowi, niemal ukrywając rzeczywistą rolę.

Istotna zmiana, w zgodzie z duchem czasów, nastąpiła w interpretacji postaci Izabeli, pierwszej damy dworu (Agata Woźnicka, bardzo dobrze wykonująca swój song), która w tym spektaklu jest sprzymierzeńczynią Iwony, a nie jej rywalką. To ona jako jedyna okazuje nieco serca tytułowej bohaterce, choć nie potrafi jej ocalić. Ich wspólny taniec to jedna z bardziej poruszających scen. Widać solidarność młodych kobiet i ich bezradność wobec sytuacji, w jakiej utknęły. Dwór nie jest miejscem, w którym mogą normalnie funkcjonować.

Dobrze się tam czuje tylko Królowa Małgorzata (świetna Katarzyna Kaźmierczak), podtrzymująca ten porządek. Próbuje nawiązać kontakt z Iwoną, ale nie potrafi. Oswajanie kogoś udaje się pod warunkiem, że ten to zaakceptuje, a tutaj nie ma zgody. Opór Iwony jest bierny, ale skuteczny. Wywołuje rozmaite skutki: Król przypomni sobie o swoich grzechach, Królowa o skrycie pisanym pamiętniku, którego się wstydzi, Filip będzie doświadczał irytacji z powodu braku jej reakcji. Iwona działa jak wirus, który niepostrzeżenie zmienia rzeczywistość. Jednak do czasu – dopóki nie wkroczy na scenę. Kiedy bohaterka przekracza tę granicę, przegrywa. Wejście w strefę władzy jest dla ludzi jako tako uczciwych zabójcze. Smutna konkluzja po trzydziestu latach polskiej demokracji. I świetny spektakl Adama Orzechowskiego.

Tytuł oryginalny

Świetny spektakl

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Kalina Zalewska

Data publikacji oryginału:

24.03.2025