Na uroczystości jubileuszu 50-lecia Sceny Plastycznej KUL jechałem głównie z nadzieją zobaczenia najnowszego dzieła Leszka Mądzika, spektaklu Kres. Ostatecznie jednak okoliczności jubileuszowe nie pozostawały bez znaczenia i wpływu na odbiór sztuki.
„Co to jest sztuka?” – raczej nie wiemy. Takie pytanie zadał sobie w XIX wieku graf Lew Tołstoj i w formie książkowej opublikował swe rozważania, które sprowadzają się do stwierdzenia, że sztuka jest sposobem „zarażania uczuciami” jej odbiorców. Być może jeszcze dziś gotowi bylibyśmy bronić tej tezy, pamiętając, że uczucia nie są wyizolowaną i autonomiczną sferą człowieka. Pozostają w organicznej więzi z wyobraźnią, myślami, fizycznością i… nazwijmy to „zasadą jedności” człowieka… Niestety, nie przedstawię tu nowej oryginalnej odpowiedzi na pytanie postawione przez autora Wojny i pokoju. Chcę jednak powiedzieć, że po raz kolejny uczestnicząc jako widz w przestawieniu Mądzika miałem poczucie, że wiem, co to jest sztuka, i że ma to pewien związek z emocjami. Z emocjami, którymi najpierw wypełnia się znaczenie słowa „kres”: narastającym lękiem, bezradnością wobec nieuchronności śmierci, bólem rozstania. Potem z tymi emocjami, które dotyczą nadziei, rodzącej się (o paradoksie!) z pełnego cierpień ludzkiego doświadczenia. Wreszcie emocji płynącej z samej istoty Teatru Mądzika – swoistej „pozaczasowości”, swoistego wtajemniczenia w dostępne sztuce kręgi transcendencji.
„Et lux in tenebris lucet”. Ile razy piszącym o Teatrze Mądzika te słowa narzucały się – trudno zliczyć. Nie ma jednak banału w powtarzaniu tej frazy w związku z dziełami Mistrza z Lublina, gdyż za każdym razem sięga ona nowej głębi. To właśnie celnie zauważył Wielki Kanclerz KUL (ten skrót nazwy niezwykłego dla historii Polski uniwersytetu pozostaje w nazwie Teatru od 50 lat), ks. dr hab. arcybiskup Stanisław Budzik, mówiąc podczas celebracji jubileuszowych, że każde kolejne przedstawienie Mądzika sięga głębin metafizycznych, które wydają się nam granicami możliwości sztuki, dopóki nie pojawi się nowe jego dzieło.
„Każda próba opisu ważnego duchowego doświadczenia jest jego umniejszeniem” – pouczył mnie znany z tych łamów Antoni Winch, a zrobił to tak przekonująco, że doprawdy zaczynam mieć wątpliwości, czy rozpocząwszy zaledwie swe wynurzenia, już nie naruszyłem dobrostanu tego, czym chciałbym się podzielić. Wiem też, że zabraknie mi języka, by pisać o teatrze „bezsłownej prawdy”, bo nikomu się nie udało go stworzyć, że raczej nie istnieje w ogóle taki system pojęć… . Może młodopolska fraza Wyspiańskiego (artysty malarza i poety!) z jej „prawdy wiecznej przykazaniem” uniosłaby nieco treści tych spotkań z życiem tworzących się w naszej przytomności obrazów-zdarzeń, może u innego poety znalazłoby się parę wersów…
Przez krótką chwilę sądziłem, że grafiki Mądzika zdobiące okładki lubelskiego kwartalnika „ETHOS” będą mi w tej biedzie pomocą. Każda z nich jest przecież plastyczną formułą mocnych słów, sygnalizujących tematy czasopisma: Piękno, przyjaźń, radość, czas i wieczność, przemoc… Towarzysząca jubileuszowi wystawa w uniwersyteckim Atrium „Mądzik i ETHOS”, prezentująca kilkadziesiąt powiększonych okładek „ETHOS-u”, pełni jednak inną funkcję. Wystawa grafik związanych z „pragmatyką wydawniczą” staje się manifestem Etosu Artysty, Etosu, którego Scena Plastyczna jest najpełniejszą realizacją. Wystawa nie dostarcza słów, ale pogłębia doznanie spójności dzieła Artysty i „zachwyconą bezradność” widza.
Mądzik wyznawał, że tworzy właściwie wciąż to samo przedstawienie, Jedno Przedstawienie. Wystawy jubileuszowe dobrze je komentowały. Premierze Kresu towarzyszy bowiem jeszcze wystawa – scenografii Sceny Plastycznej w Muzeum KUL. Wyłaniające się z ciemności fragmenty znanych scenografii i subtelnie podświetlonych małych makiet, zanurzone są w doskonale wypełniającej przestrzeń muzyce Hildegardy z Bingen. Muzyce, której harmonia tyleż otula, co porywa nieruchome, uprzedmiotowione sylwetki ludzkie do zupełnie nowego istnienia. „To bardzo ciekawa osoba” – powiedział o wielkiej mistyczce Mądzik – „gdyby żyła chciałbym ją poznać”. Sądzę, że oboje byliby zadowoleni z takiego spotkania.
Muzykę do Kresu skomponował Jan Kanty Pawluśkiewicz. Jest piękna – dramatyczna, liryczna refleksyjna i… nie ma lepszego słowa: transcendentalna. Wiedzie naszą myśl, naszego ducha poza granice doczesności, a choć robi to przy pomocy figur znanych z doczesnej twórczości muzyków, to zaiste doczesność przekracza – objawia „proste, poruszające tajemnice”. I co najważniejsze – należy do dziejącego się na naszych oczach procesu stawania się obrazów, stawania się form potężnych, przywołujących swą mocą głębokie treści. Spaja i krzepi ten proces, czasem rozjaśnia, na koniec otwiera… Porozumienie między twórcami wydaje się doskonałe.
Na sam koniec mojego uczestnictwa w uroczystościach 50-lecia wielkiego i skromnego teatru, mogłem zajrzeć do najnowszego, jubileuszowego albumu zdjęć Leszka Mądzika. Krótki, znakomity, kompetentny wstęp napisał w nim Jarosław Cymerman, znawca twórczości autora zdjęć. Przypomniał czas, który zrodził teatr autora zdjęć, czas twórczości „starszych braci” – Józefa Szajny i Tadeusza Kantora, czas kontrkulturowych ruchów, przypomniał kłopoty z PRL-owską cenzurą (!), przypomniał, że w utworach scenicznych Mądzika słyszeliśmy muzykę Boba Dylana i Led Zeppelin. Przypomniał też, że wielkość i światowa sława Sceny Plastycznej KUL wynikały z przekraczania ograniczeń uwikłania w czas ku uniwersalności człowieczeństwa. A tytuł albumu brzmi Otwieranie czasu.
Wśród zamieszczonych tam pełnych światła zdjęć jest też zdjęcie bardzo wiekowego drzewa, czy raczej czegoś, co było drzewem, a dziś, całkowicie wydrążone, składa się z dwóch „ostańców” połączonych u korzenia. Można przypuszczać, że właśnie ten „obiekt” był źródłem natchnienia dla Kresu. Główną postacią tego spektaklu jest bowiem ogromny przedmiot przypominający „wielkie, stare drzewo”, które na samym początku zdarzenia zrzuca swe ostanie liście. Później możemy obserwować jego długo trwający upadek, po którym otwiera się, ukazując swe wnętrze pełne przedziwnych form życia. Jeszcze później podnosi się, by znów rozpaść się na dwie części, pomiędzy którymi zobaczymy tulących się kochanków, w rozwijającym się geście dramatycznego, pełnego bólu i niemego krzyku pożegnania… Okrutna scena… Na koniec drzewo podnosi się po raz kolejny i powoli zanika w ciemności wraz z dwoma wyciągniętymi ku sobie rękami wtopionymi w jego starą korę. Ciemność wypełnia dynamiczna muzyka…Podróży?
„One rodzą okrakiem na grobie, światło świeci przez chwilę, a potem znów noc, znów noc! Wio!” – krzyczy wściekle oślepły Pozzo, schodząc ze sceny w drugiej części Czekając na Godota Samuela Becketta, Ajschylosa współczesności. We frazie tej jakoś zawarta jest formuła teatru Mądzika, który jednak śmielej niż autor Końcówki mówi nam, że jesteśmy nadzwyczajnymi szczęściarzami, że wybrano nas i powołano „do przedziwnego świata”, gdzie w krótkim błysku światła pojawia się Miłość. Najwyraźniej widać ją u kresu.