Zimowe ciemności, i te dosłowne, i te metaforyczne, przytłaczają. Chłód wpycha się za kołnierz, smog wnika do płuc, wylewające się zewsząd złe wieści z kraju i ze świata wprawiają w bezradność. Potrzebujemy światła! Pisze Hanna Raszewska-Kursa.
Znaleźć można je w bardzo różnych miejscach: w relacjach międzyludzkich, działaniu na rzecz istotnych wartości, przyjemnościach sensualnych, satysfakcjach intelektualnych, obcowaniu z przyrodą, spotkaniach ze sztuką. Jednym z takich światłogennych miejsc okazała się interaktywna wizualizacja, zaprezentowana 8 grudnia 2022 przez Dariusza Makaruka, Barbarę Lipińską-Zańko i Katarzynę Majdę w ramach Centralnej Sceny Tańca w warszawskim MIK-u. Stała się źródłem światła i kolorów, w których można było się obficie wykąpać, a co więcej, w dużym zakresie można było je po swojemu modelować.
Na wydarzenie złożyły się dwie części: artystyczna prezentacja i wspólne uczestnictwo. Pierwsza trwała dość krótko: przez ok. 20 minut na dużym ekranie (wysokim na trzy metry, szerokim na pięć) wyświetlały się przeróżne obrazy, z którymi tancerka i aktorka wchodziły w interakcje. Za pomocą niewielkich, trzymanych w rękach kontrolerów, wpływały na kształt obrazu i brzmienie dźwięku. Odwiedziliśmy tajemnicze, nieco przerażające wnętrze biblioteki, której poszczególne fragmenty artystka wydobywała z mroku, używając kontrolera niczym latarki. Zanurzyliśmy się w czarodziejski las, opalizujący nierzeczywistymi kolorami, reagujący ruchem roślin i świetlików na działania na scenie. Obejrzeliśmy też ruchliwe abstrakcje, tworzące nie nastroje, a kompozycje plastyczne. Żwawe fontanny żółtych kulek, miękkie fale fioletowych wstęg, ostre promienie-miecze świetlne przyspieszały i zwalniały zgodnie z ruchem performerek. Powstawały iluzje przekroczenia bariery płaskiego ekranu; chwilami można było odnieść wrażenie, że ciało tańczącej zostało wchłonięte w rzeczywistość cyfrową i wewnątrz niej przysypane piłeczkami lub że grafika wydarła się z wyświetlacza i realnie zaistniała w aktorskich rękach, operujących barwnymi szarfami.
Nie będę relacjonować wyjaśnień technologicznych, którymi szczodrze podzielił się Dariusz Makaruk, otwierając drugą część wydarzenia i wyjaśniając sposoby działania elektronicznie stworzonego świata. Sensory, statywy, wirtualna rzeczywistość, środowisko VR, system skompilowany do kodu binarnego, decyzyjność operatora odnośnie przełączania wyświetlanych obrazów, łączność i rozłączność poszczególnych warstw wizualizacji, możliwa liczba ekranów i potencjał różnych konfiguracji przestrzennych, bieżąca rekompozycja dźwięków wcześniej zaprogramowanych, możliwość zwiększania zasobów zgromadzonych w banku brzmień i podłączenia mikrofonu zbierającego głos na żywo, wpływ tempa i kierunku ruchu przed ekranem na widoczny na nim obraz i słyszalny wokół dźwięk... Choć jako miłośniczka mariażu nauk i sztuk uważam tajniki tej kreacji za fascynujące, to ich znajomość nie jest konieczna dla zanurzenia się w doświadczenie. A to właśnie ono wydaje mi się tu najważniejsze. Następnie bowiem kontrolery trafiły do rąk publiczności.
Początkowo trochę niepewnie, potem coraz bardziej swobodnie, kolejne osoby z widowni zajmowały miejsce na scenie i za pomocą urządzeń wchodziły w interakcję z instalacją. Jedne bawiły się komponowaniem dostępnych kształtów i kolorów, poszukując najbardziej efektownych układów; inne testowały granice programu. W tej pierwszej zabawie dominował faktor przestrzeni: operowanie szerokim ruchem, długie kroki wzdłuż i w głąb sceny, precyzyjne gesty. Drugi typ eksploracji często krążył wokół pytań o faktor czasu: jak szybko mogę się poruszać, nie przekraczając możliwości elektronicznych reakcji? Jak wolno da się sunąć, by maszyna wciąż mnie „widziała” i odpowiadała na mój ruch? Można było dostrzec też różnice w posługiwaniu się ciałem. Część uczestniczących skupiała się na funkcjonalności czy też graficznej efektywności kroków, podskoków, wymachów; część zaś włączała swoją fizyczność w komponowany obraz, starając się poruszać np. płynnie i swobodnie pod wpływem lekkości wstęg lub dynamicznie i szybkozwrotnie, by odzwierciedlić sypkość stosów kulek. Powstawały też mikroscenki parafabularne: ostrożne wędrowanie po migotliwym lesie czy pojedynki na miecze świetlne.
Niezależne od przyjętych strategii i kierunków ciekawości, między osobami na scenie bardzo szybko wytwarzały się relacje. Podpowiadanie sobie, jak korzystać z kontrolerów, dzielenie się odkrytymi możliwościami, bezsłowna współpraca w tworzeniu obrazów, użyczanie swojego ciała jako elementu kompozycji generowanej przez kogoś innego... Ponadto przy ograniczonej liczbie kontrolerów uczestnictwo kolejnych osób nie mogło trwać zbyt długo. Pilnowanie się, żeby nie zdominować sytuacji i dać szansę innym, sprawiało chyba, że ze swojego czasu korzystało się intensywniej. Tak improwizowany, wieloosobowy koncert wizualno-akustyczny był siłą rzeczy bardzo zróżnicowany – momentami kojący i harmonijny, chwilami kakofoniczny i rozgorączkowany. Jego nieprzewidywalność przykuwała uwagę, a wymiar społeczny kierował myśl do wartości urozmaicania programów instytucji kultury: uzupełniania prezentacji sztuki w tradycyjnych układach widownia-scena o działania uwspólnotawiające tę relację i przekraczające klasyczne hierarchie układu oglądający-oglądane.
Sala widowiskowa Mazowieckiego Instytutu Kultury ma wiele zalet: jest przytulna, zaciszna, klimatyczna, wygodna – lecz z pewnością nie można nazwać jej wnętrzem nowoczesnym. O dziwo jednak, okazała się dobrą przestrzenią do zaawansowanej technologicznie prezentacji. Wyobrażam sobie, że w pomieszczeniu typu laboratoryjnego wizualizacje wypadłyby bardziej imponująco i wytworzyłyby samodzielny kosmos artystycznej fantazji; zabrałyby nas na wycieczkę w wyobraźnię, poza rzeczywistość. To się nie zdarzyło: nie dało się ignorować charakterystycznego otoczenia, co rozmywało granice między światami widocznymi na ekranie a realnym tłem. Wydarzyło się za to jednak coś innego, co w pomieszczeniu galeryjnym raczej nie byłoby możliwe: staroświecki charakter sali pozwolił intensywnie wybrzmieć instalacji jako impulsowi do zdarzenia społecznego. Wycyzelowane, precyzyjne obrazy na ekranie i towarzysząca mu techniczna aparatura nie kontrastowały z ciepłem fałd kurtyny, salonowymi kinkietami czy wyściełanymi fotelami, a zintegrowały się z nimi. Wpisały się w przytulność wnętrza i stworzyły portal do rzeczywistości, w której nie ma zimnej, mrocznej bezradności, a jest sprawczość i światło – rzeczywistości, jaką być może i naszą kiedyś uczynimy. Nie mamy jak sięgnąć w tym celu po kontrolery, musimy użyć własnych rąk. Dokarmianie się światłem w jakimś sensie to ułatwia.
***
Wizualizacja interaktywna
Kreacja: Darek Makaruk, Barbara Lipińska-Zańko, Katarzyna Majda
Projekt: Centralna Scena Tańca w Warszawie edycja III; blok: Taniec i nowe media
Organizator: Mazowiecki Instytut Kultury, Fundacja Artystyczna PERFORM
Kuratorka: Katarzyna Stefanowicz
Współfinansowanie: Miasto st. Warszawa
Tekst powstał w ramach projektu Centralna Scena Tańca w Warszawie – edycja III