„Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT Polska.
Siedzi przy długim dębowym stole z krwawiącym sercem. Zmaga się ze swoją rozpaczą, najpierw samotnie, a potem dzieli się nią ze służącą Dorotą, próbująca wesprzeć podupadającą na duchu i zdrowiu panią.
To jest matka usidlona przez zaborczą miłość. Gotowa na wszystko, aby nieba przychylić synowi, choć świadoma jego intelektualnego imposybilizmu. Miłość i nienawiść pozostają w jej wnętrzu w ciągłym zwarciu, jak przesyt i nienasycenie, ale chorobliwa miłość wciąż bierze górę, podlewana alkoholem i narkotykami. Coraz mniej władcza, coraz bardziej bezwolna, zżerana chorobą alkoholową i niezdrową miłością ślepnie i więdnie w oczach. Pod koniec w obłąkańczym tańcu z Leonem jest już żywym trupem, kukłą, pozbawioną resztek woli. Krystyna Janda po mistrzowsku, krok po kroku ukazuje postępujący rozpad osobowości, kurczenie się w sobie, proces rozkładu. To wielka, sugestywna rola i już tylko dla niej ten spektakl stanowi dostatecznie silną pokusę dla widza.
Ale przecież ten spektakl jest czymś więcej niż portretem matki udręczonej przez samą siebie i wampirycznego syna. Jest zderzeniem estetyk na pierwszy rzut oka nieprzystawalnych, a jednak w tym spektaklu nie tylko ze sobą sąsiadujących, ale pozostających w zwarciu i dialogu. Waldemar Zawodziński sprawdza, jak wydestylować z tych różnych estetyk: teatru psychologicznego, mieszczańskiego, teatru absurdu, ekspresjonistycznego i symbolicznego czystą formę, czyli jak to obrazowo określał Boy: „mózg wariata na scenie”.
Tak więc na scenie toczy się walka o wszystko. Z jednej strony Matka Krystyny Jandy, a obok niej świetna jako jej cień służąca Dorota Małgorzaty Rożniatowskiej, trzymające swoje kreacje w granicach realistycznej konwencji. Z drugiej strony niepohamowani w ekspresjonistycznym szaleństwie Leon Tomasz Tyndyka, panna Plejtus Agnieszki Skrzypczak i milionerka Beer Katarzyny Gniewkowskiej. Z trzeciej surrealistyczny ojciec Plejtusówny Jarosława Boberka i absurdalni kochankowie panny Plejtus. Wszyscy z różnych estetycznych światów, a jednak złączeni węzłami namiętnych relacji i interesów, które może zwieńczyć tylko dobijająca się do drzwi katastrofa. Tak czy owak, czekają na nich przygotowane w monumentalnym kolumbarium ponumerowane szuflady-nisze na doczesne szczątki. To świat na krawędzi, który nie zna dróg ratunku.
Tak zamierzony zabieg w finale spektaklu dochodzi do spełnienia – Leon Węgorzewski, strojony w szaty przyzwoitego żałobnika, staje się jak matka bezwolną kukłą, gdy Matka i Ojciec (Bartosz Waga), wyzwoleni z cielesności, brylują w białych szatach na scenie, rozświetlając ją swoim uśmiechem i zaświatowym dystansem. Nie idzie przy tym tylko o zabawę, o odwrócenie ról, ale uwiarygodnienie Witkacowskiego przesłania – oto jednostka skazana jest na unicestwienie indywidualności, na roztopienie w nijakości, zniknięcie w tłumie i jedynie ulotny sen pozwala na chwilę ucieczki.
***
MATKA Stanisława Ignacego Witkiewicza, reż., scenografia Waldemar Zawodziński, kostiumy Maria Balcerek, choreografia Anna Hop, Teatr Polonia, premiera 6 czerwca 2025.
PS. W niektórych recenzjach z tego wystawienia Matki znajduję zarzut, że „to nie jest pełna Matka”. Co za niedorzeczny zarzut. Pełna Matka jest powszechnie dostępna. W druku.