O spektaklu „Przemiany” wg Owidiusza i tekstu Joanny Bednarczyk w reż. Michała Borczucha (koprodukcja Teatr Polski w Bydgoszczy, Festiwal Mała Boska Komedia, Teatr Łaźnia Nowa), zaprezentowanym na Boskiej Komedii w Krakowie, pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
W ramach 14. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, poza spektaklami konkursowymi – zarówno najważniejszymi tytułami ostatniego sezonu (Konkurs Polski: Inferno), jak i dokonaniami młodego teatru (prezentowanymi w sekcji Paradiso), odbywa się szereg wydarzeń towarzyszących. To właśnie dzięki tej sekcji (Purgatorio) można było obejrzeć spektakl „Przemiany” w reżyserii Michała Borczucha. To nietypowy teatralny projekt, w którym udział wzięli aktorzy warszawskiego Teatru Studio, bydgoskiego Teatru Polskiego oraz licealiści.
Nie jest żadnym odkryciem, że problemy nastolatków są często ignorowane, bo „co oni tam wiedzą”, „czym się przejmują”, „dorosną to dopiero zobaczą, jak to jest”. Tymczasem Michał Borczuch, zresztą nie pierwszy raz, to właśnie tej grupie – już nie dzieciom, jeszcze nie dorosłym – oddał głos. Proces twórczy poprzedziły spotkania i warsztaty w ramach pracowni Open Studios, a w efekcie, dzięki kooperacji warszawskiego Teatru Studio, Teatru Polskiego w Bydgoszczy, Festiwalu Mała Boska Komedia w Krakowie i tamtejszego Teatru Łaźnia Nowa, narodziła się ciekawa inscenizacja, inspirowana starożytnym poematem „Metamorfozy” Owidiusza.
Za pomocą mitów, traktujących o przeobrażeniach, Borczuch wraz z autorką tekstu i dramaturżką Joanną Bednarczyk opowiadają o okresie, w którym człowiek doświadcza najgwałtowniejszych zmian, zarówno cielesnych, hormonalnych, jak i przemian świadomości czy odkrywania swojej seksualności. Twórcy ze starożytnego dzieła literackiego „pożyczyli” nie tylko tytuł, imiona postaci czy przypisywane im cechy. Mity o Narcyzie, Apollu i Dafne, Akteonie, Faetonie oraz Prozerpinie i Ceres posłużyły za pretekst i inspirację do scen-migawek, w których młodzi aktorzy, ale też ci starsi, zawodowi, przeglądają się w antycznych bohaterach jak w zwierciadłach po to, aby opowiedzieć o własnych doświadczeniach. Na owidiuszowskie postacie i opowieści nałożono filtr współczesności – odczucia aktorów i ich relacje z odgrywaną rolą.
Całość składa się z dwóch, wyraźnie zaznaczonych części. W pierwszej kolejne epizody w ciekawy sposób łączą zaczerpnięte z mitologii wątki oraz improwizacje i osobiste doświadczenia młodych aktorów. To kłębowisko emocji, pragnień, wzruszeń, nadziei i rozczarowań. Na scenie padają pytania o kwestie najistotniejsze: co się w życiu liczy, jak być szczęśliwym i co to znaczy kochać. I młodzi ludzie na te zadawane przez starszych kolegów pytania odpowiadają z rozbrajającą i godną podziwu szczerością, na którą pewnie za kilka lat nie będzie ich już stać. A przy tym dają wyraz temu, że bardzo trafnie postrzegają otaczający ich świat. Co najważniejsze, nikt tu nikogo nie ocenia.
Młodzieńcze dramaty wybrzmiewają z uzasadnioną egzaltacją. W przepełniony empatią sposób, ujmujący szczerością i bezpretensjonalnością, nakreślono bardzo prawdziwy portret pokolenia stojącego dziś u progu dorosłości. Są tu i pierwsze pocałunki, i samookaleczenia, trudności z akceptacją cielesności, jak i nawiązania do problemów ekologicznych czy Strajku Kobiet. Część tych kwestii otrzymała odpowiedni czas i przestrzeń, aby wybrzmieć niebanalnie, inne potraktowano bardzo pobieżnie, jako konieczny element układanki, oddającej to, co czuje i z czym na co dzień mierzy się młodzież.
Ta część spektaklu jest zdecydowanie bardziej chaotyczna. Stanowi kolaż lub układankę złożoną z przeróżnych puzzli. Co rusz zmieniają się miejsca akcji, formy opowiadania, a w pewnym momencie wszystko zaczyna rejestrować kamera. Ten zmultiplikowany obraz zostaje już do końca spektaklu, pozwalając ujrzeć bohaterów z bliska.
Druga część jest zdecydowanie bardziej spójna – to scena w sądzie z zapadającymi w pamięci występami dwóch matek: Ceres (Małgorzata Witkowska), pozywającej Plutona o porwanie jej jedynej córki Prozerpiny oraz sędziny Atlas (Halina Rasiakówna), martwiącej się o syna Faetona. Scena ta jest pretekstem do rozważań nad wolnością, prawem do decydowania o sobie i granicami stawianymi młodym ludziom przez rodziców. I to właśnie w tym momencie dochodzi do tego, co stanowi największy atut teatru Borczucha. Nagle Jowisz (Paweł Smagała) zostaje zamieniony w puchacza, symbol żałoby, który już do końca spektaklu – ni to śmiesznie, ni tragicznie – pohukuje z krawędzi sceny. Takich niejednoznacznych symboli, nieoczywistych obrazów wprowadzających element humoru przydałoby się tu więcej.
Oglądany na deskach Teatru Ludowego w Krakowie spektakl swymi dekoracjami nawiązuje do szkolnych przedstawień. Mamy tu elementy sali gimnastycznej (drabinki i kosze), która z uwagi na swoje rozmiary zwykle służy także wszelkim apelom i akademiom, a także kartonowe dekoracje – elementy zamku i dwie bramy/kopce – jako drogę do mitycznych zaświatów. Młodzież występuje w ciekawych, zaczerpniętych z ulicznej mody młodych ludzi, kostiumach Doroty Nawrot. W pamięci zostaje też świetna muzyka Krzysztofa Bagińskiego.
„Przemiany” opierają się na współpracy – różnych zespołów teatralnych, aktorów zawodowych z amatorami, ale przede wszystkim na dialogu między nastolatkami a ludźmi nieco starszymi. Stanów pośrednich jest tu dużo, nie tylko w zasadniczym aspekcie – skupiania się na dojrzewających bohaterach, ale i w sposobie opowiadania – balansowania gdzieś między czułością i wrażliwością a humorem i ironią. W efekcie spektakl pokazuje, że dorastanie jest procesem nieskończonym, a dorosłość diagnozą bardziej zewnętrzną niż wewnętrznym przeświadczeniem.