„Czego nie widać” Michaela Frayn'a w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Nazywane królową fars „Czego nie widać” Brytyjczyka Michaela Frayna oferuje widzom wycieczkę za teatralne kulisy, a twórcom szansę spojrzenia z dystansem na swoją profesję i los.
Premiera jutro, a aktorzy mylą kwestie i zapominają rekwizytów, reżyser traktuje spektakl jak chałturę i okazję do romansów, brakuje czasu na próby i pieniędzy na zatrudnienie ekipy z prawdziwego zdarzenia. Chaos narasta, katastrofa nadciąga. Kolejne podboje miłosne reżysera (ucharakteryzowany na Jana Klatę Piotr Biedroń) uruchamiają lawinę scen zazdrości i zemsty, sam reżyser się w nich gubi, a „prawdziwa”, czyli progresywna sztuka, nad którą pracuje w Zabrzu, „nieprzemocowy »Makbet. Szczątki«” jest w podobnej rozsypce...
Śmiesznie jest tylko momentami, częściej jest żałośnie czy tragikomicznie, bo Klata zdaje się tym spektaklem komentować stan polskiego teatru, biedniejącego i skonfliktowanego, a kontekstem czyni militaryzujący się kraj. Wyszło z tego przedsięwzięcie dość karkołomne. Aktorzy grają w kojarzących się z pasiakami kostiumach, w dekoracji w różowy rzucik, który podświetlony na zielono zmienia się w moro, a jeszcze upiorniej wygląda w czerwonym świetle, soundtrack składa się z piosenek o bombie atomowej. W dopisanych scenach pchają obrotówkę, podśpiewując przez zęby pieśń niewolników, z refrenem „Motherfucker”, albo biegają, zapętleni w odgrywaniu farsowych schematów.
A wszystko to na otwarcie nowo wyremontowanej Sceny Kameralnej, w teatrze, w którym niedawno praca nad innym spektaklem zakończyła się oskarżeniem reżysera Grzegorza Wiśniewskiego przez kompozytora o mobbing.
Michael Frayn, Czego nie widać, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże w Gdańsku