„Luiza Miller. Intryga i miłość” Giuseppe Verdiego w reż. Frédérica Roelsa z Opery Śląskiej w Bytomiu we współpracy z Operą Grand Avignon, Operą de Tours (Francja) oraz Teatro di Como (Włochy) na XXXI Bydgoskim Festiwalu Operowym Pisze Barbara Mielcarek-Krzyżanowska.
Nie byłam uradowana widząc spektakl Opery Śląskiej w programie tegorocznego Festiwalu. Pamiętam bowiem rozczarowanie, jakie towarzyszyło mi podczas ostatniej wizyty Artystów z Bytomia, którzy w 2019 roku prezentowali bydgoskiej publiczności dość nieszczególną interpretację Romea i Julii Charlesa Gounoda. Zachwycałam się wówczas jedynie wokalną i aktorską kreacją Andrzeja Lamperta w roli Romea, natomiast pozostali wykonawcy, jak i strona wizualna przedstawienia pozostawiały wiele do życzenia.
Czegóż zatem oczekiwałam wybierając się w tym roku na spektakl przygotowany przez Artystów Opery Śląskiej we współpracy z Operą Grand Avignon, Operą de Tours (Francja) oraz Teatro di Como (Włochy)? Chyba jedynie możliwości zobaczenia na żywo opery Giuseppe Verdiego, której w Polsce jeszcze nie prezentowano w wersji scenicznej (pomijam wykonanie koncertowe w gdańskiej Operze Bałtyckiej z 2001 roku) – utworu pochodzącego z tzw. okresu galer, kiedy to coraz bardziej przekonany o swym talencie kompozytor nie mógł jeszcze w pełni decydować o tekstach librett, do których pisał muzykę. Co więcej, jeśli uwzględnimy muzykologiczne interpretacje Luizy Miller, okaże się, że mamy do czynienia z dziełem przełomowym, zbliżającym Verdiego do arcydzieł z początku lat pięćdziesiątych (Rigoletto, Tubadur, Traviata) – tytułów, jakie ugruntowały jego pozycję w historii opery i wytyczyły drogę nowym pomysłom kompozytorskim. Wskazywana często w piśmiennictwie operologicznym cezura przypadająca pomiędzy drugim i trzecim aktem opery Luiza Miller uznawana jest jako znaczący moment w twórczości Verdiego, od którego zaczyna on przemawiać w pełni dojrzałym, indywidualnym głosem, kreując jednocześnie włoską wersję dramatu muzycznego, niezależną od propozycji niemieckiej Ryszarda Wagnera.
W tym miejscu należy uderzyć się w pierś i przyznać, że spektakl był jednak niezwykły. Bardzo spójny, ascetyczny w wersji wizualnej (scenografia i kostiumy: Lionel Lesire) – różnorodne przestrzenie sceniczne kreowały gotyckie bryły z przepięknymi biforiami, eksponując głębię sceny, gdy akcja przenosiła się do wnętrz pałacowych bądź skutecznie ją zawężając w scenach rozgrywających się w mieszkaniu emerytowanego żołnierze Millera. Znaczącym symbolem był znajdujący się w centrum zabytkowy zegar, którego mechanizm zatrzymany został, gdy jedną ze wskazówek użyto w funkcji miecza. Upływu czasu nie dało się jednak powstrzymać i w kolejnych odsłonach dzieła towarzyszyliśmy bohaterom zmierzającym do finałowej tragedii.
Z perspektywy muzycznej i aktorskiej był to również spektakl bardzo udany. Należy to podkreślić biorąć pod uwagę wymagania dzieła. Osamotniona, będąca ofiarą intrygi, tytułowa bohaterka, z każdą kolejną sceną zbliżała się do tragicznego zakończenia (Izabela Matuła). Towarzyszył jej najpierw zakochany, następnie zdradzony Rudolf (Sang-Jun Lee). Wydobyli oni z kreowanych postaci szereg różnorodnych emocji, zarówno w duetach jak i partiach solowych. Postać zatroskanego ojca niezwykle wiarygodnie zbudował Stanislav Kuflyuk. Zło uosabiane przez hrabiego Waltera (Aleksander Teliga) i Wurma (Zbigniew Wunsch) genialnie wybrzmiało w II akcie. Dopełniają to zestawienie gwałtowna w swej zazdrości i lodowata wobec Rudolfa księżniczka Fryderyka (Nataliia Tepla) oraz przyjaciółka Luizy – Laura (Roksana Majchrowska).
Wydarzenia sceniczne wspaniale uzupełniał chór przygotowany przez Krystynę Krzyżanowską-Łobodę oraz Orkiestra Opery Śląskiej pod batutą Piotra Mazurka. Luiza Miller. Intryga i zbrodnia w reżyserii Frédérica Roelsa to pozycja w pełni zasługująca na prezentację podczas Festiwalu Operowego. Zapominam o Gounodzie sprzed lat i odtąd Artystów Opery Śląskiej kojarzyć zamierzam przede wszystkim z tym tytułem!