„Sublokatorka” na podstawie prozy Hanny Krall w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Ocena Recenzenta: 4/10
Na inaugurację swojej dyrekcji w Teatrze Powszechnym Maja Kleczewska wybrała Hannę Krall. Z pozoru to wybór oczywisty – autorka, która z niezwykłą czułością i dyscypliną opowiada o pamięci, winie, przetrwaniu, wydawała się naturalnym punktem wyjścia dla reżyserki, której teatr od lat krąży wokół tematów traumatycznych. W zapowiedziach Kleczewska mówiła o poszukiwaniu nowego języka teatralnego, zdolnego unieść ciężar Krallowych opowieści. Na scenie jednak ta deklaracja nie znajduje potwierdzenia.
„Sublokatorka” rozpięta jest pomiędzy ambicją a bezradnością. Z tysiąca stron Krall Kleczewska i dramaturg Grzegorz Niziołek budują mozaikę – efektowną, lecz niespójną. Obok fragmentów tytułowej historii pojawiają się wątki z Fantomu bólu, Zdążyć przed Panem Bogiem i innych tekstów. W założeniu miały się one przenikać, tworząc wielogłos pamięci. W praktyce – rozchodzą się w różnych kierunkach. Każdy z nich zaczyna nową opowieść, żaden nie doprowadza jej do końca.
W rezultacie zamiast dramatycznego napięcia powstaje wrażenie powtarzalności. Kolejne sceny nakładają się na siebie jak warstwy kurzu na wspomnieniu, które dawno straciło kontury. Aktorzy – z różnym skutkiem, niekiedy wciąż z tą samą manierą intonacyjną – próbują wydobyć emocję z materii, która coraz mniej im na to pozwala. W swoich monologach potrafią czasami poruszyć, ale zaraz potem ich głosy giną w pustce przestrzeni, w której nic nie ma prawa wybrzmieć do końca.
Scenografia Fabiena Lédé, choć efektowna, potęguje to wrażenie. Przesuwane ekrany i półprzezroczyste tafle światła budują wizualny labirynt, z którego nie ma wyjścia. To przestrzeń piękna, ale martwa – raczej instalacja niż miejsce żywego spotkania. Do tego dochodzi muzyka Cezarego Duchnowskiego, której sentymentalne tony w pewnych momentach ocierają się o kicz, oraz wideo, które – zamiast pogłębiać znaczenie – przykrywa emocję warstwą estetycznej powłoki.
Problem Sublokatorki nie polega jednak na nadmiarze formy, lecz na braku decyzji, co właściwie chce się opowiedzieć. Czy o dziecku, które przeżyło? O winie tych, którzy przetrwali? O pamięci, która nigdy nie daje spokoju? Każdy z tych tematów zostaje zarysowany, żaden nie zostaje podjęty z pełną odpowiedzialnością. W efekcie spektakl – mimo szlachetności intencji – staje się emocjonalnie jałowy.
Nie pomaga także patos, z jakim podawane są niektóre sceny. Recytacje nazwisk ofiar, połączone z choreografią i projekcjami wideo, zamiast wstrząsać, wzbudzają dystans. Jakby teatralna estetyka miała przykryć brak prawdziwego spotkania z doświadczeniem.
Kleczewska wielokrotnie udowadniała, że potrafi budować intensywne, wstrząsające światy. W Pod presją czy Dybuku jej teatr był żywy, drapieżny, pełen ryzyka. Tutaj jakby zabrakło odwagi, by pójść naprawdę daleko. Sublokatorka jest spektaklem poprawnym, ale bez pulsu; świadomym własnej wagi, ale pozbawionym powietrza.
Może to kwestia tematu, który sam z siebie wymusza ostrożność. A może dowód na to, że teatr pamięci w tej formule doszedł już do kresu. W każdym razie, w „Sublokatorce” emocja zostaje zastąpiona przez efekt, a my – widzowie – stajemy się świadkami nie przeżycia, lecz inscenizacji przeżycia.
To nie jest zły spektakl. To spektakl smutny, bo widać w nim, jak wiele chciał powiedzieć – i jak niewiele naprawdę powiedział.