Jest bardzo rodzinna. Otacza troską nie tylko dwóch synów, ale również młodszą o piętnaście lat siostrę. Obie mieszkają blisko siebie i wykonują ten sam zawód - pisze Paweł Gzyl w „Dzienniku Polskim”.
Sonia Bohosiewicz ma wyjątkowy talent komediowy. Mogą się o tym przekonać widzowie filmu „Masz ci los!”, który właśnie trafił na ekrany naszych kin. Nic w tym dziwnego: jeszcze na studiach występowała z powodzeniem w popularnym wówczas kabarecie Grupa Rafała Kmity. Potrafi jednak zagrać w pełni dramatyczną rolę. I to bez względu na to, czy na pierwszym czy na drugim planie. Dzięki temu często oglądamy ją na dużym i małym ekranie.
- Lubię grać postacie zupełnie ode mnie różne. W ogóle jestem za tym, by aktorstwo było kreacyjne, by dawać aktorom do zagrania role, których nie spodziewalibyśmy się, że mogą zagrać. W zasadzie męczy mnie, jeśli widzę aktora dokładnie w tej samej roli, tylko w innym tytule, więc cieszę się, że mogę iść temu na przekór – mówi w serwisie Na Ekranie.
Kwestia wyobraźni
Ze strony ojca ma ormiańskie korzenie, ale wychowała się na Śląsku. Jako dziecko była małym czupiradłem i niespecjalnie lubiła stroić się w ładne sukieneczki. Chociaż uczyła się dobrze, czasem przysparzała rodzicom kłopotów swym niezwykłym uporem. Szalone pomysły pakowały ją w kłopoty na podwórku, ale zawsze potrafiła z nich wybrnąć. Bo odziedziczyła po tacie przedsiębiorczość.
- Kiedy miałam 10 lat, nikomu nic nie mówiąc, poszłam z przyjaciółką w odwiedziny do katechetki. Wracałyśmy, gdy było już ciemno. Po drodze spotkałam przerażoną mamę, szukającą mnie po osiedlu z latarką. Do domu przychodziłam z podwórka ostatnia. Takie i podobne rewelacje wychowawcze fundowałam mojej mamie dość często – śmieje się w „Gali”.
W jej rodzinie nie brakowało artystycznych pasjonatów. Dziadek, choć był dentystą, prowadził w Makowie Podhalańskim prężnie działający teatr amatorski, a ciotka Ewa Sztolzman-Kolarczyk była aktorką Teatru Rapsodycznego w Krakowie. Być może dlatego od małego uwielbiała zabawy w teatr czy w cyrk. Organizowała też dla swych rówieśników projekcje bajek z rzutnika. I sprzedawała na nie bilety.
- Wszystkie moje koleżanki chciały być królewnymi albo księżniczkami. Nie było innego wyjścia, jak chciałam się bawić, to musiałam wcielić się w role męskie. Nie przeszkadzało mi to, nie miałam poczucia, że są one gorsze. Wszystko jest kwestią wyobraźni – twierdzi w Naszym Mieście.
Aktorka czy wokalistka?
Przy takich uzdolnieniach, w naturalny sposób po maturze wybrała szkołę teatralną w Krakowie. I od razu świetnie się odnalazła w nowej rzeczywistości. Statystowała w Starym Teatrze i występowała w kabarecie. Pociągał ją jednak szeroki świat – dlatego choć mogła zadowolić się ciepłą posadką pod Wawelem, wyjechała na podbój Warszawy. I udało się: niemal na starcie zagrała dwie świetne role w filmach „Rezerwat” i „Wojna polsko-ruska”.
- Kiedy dostaję nowy scenariusz, za każdym razem obawiam się, że znowu nic nie wiem. Niestety, to jest uczucie, które towarzyszy mi za każdym razem i mam wrażenie, że towarzyszy ono każdemu aktorowi. Aktor za każdym razem robi coś zupełnie innego i coś nowego. W zupełnie innym zestawem ludzkim, z zupełnie innym tekstem. To, że wyszło nam ostatnim razem, wcale nie znaczy, że uda się i teraz – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.
Z czasem okazało się, że aktorstwo jej nie wystarcza. Zaczęła śpiewać i nawet zaliczyła udane występy na festiwalach w Zielonej Górze i w Opolu. Kiedy w filmie „Excentrycy” miała zagrać jazzową piosenkarkę, przeszła kurs wokalny pod okiem cenionej trenerki Agnieszki Hekiert. To pozwoliło jej niedawno przygotować recital z piosenkami Marilyn Monroe i zarejestrować go na płycie.
- Ja śpiewam od zawsze. Kiedy wymyśliłam za młodu, że chciałabym występować na scenie, zastanawiałam się, czy chciałabym być aktorką czy wokalistką. Z czasem poszło to w stronę teatru, ale od samego początku wykorzystywałam swą łatwość przekazu, jeśli chodzi o śpiew. Po prostu o wiele łatwiej mi się śpiewa niż gra. A to oznacza, że mam większy talent w tym kierunku – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.
Jak sarenki
Kiedy w 2007 roku ceniony reżyser Janusz Majewski zaangażował ją do spektaklu Teatru Telewizji, próby odbywały się w mieszkaniu jego syna Pawła. Warszawski restaurator ujął aktorkę swym wdziękiem osobistym i kilka tygodni później zostali parą. Ona właśnie rozstała się z Rafałem Kmitą, a on – finalizował rozwód z żoną. Małżeństwo przetrwało czternaście lat. Dopiero niedawno Sonia zdradziła, że rozwiodła się w zeszłym roku.
Mimo rozstania byli małżonkowie pozostają w poprawnych relacjach. Zapewne dlatego, że owocem ich relacji jest dwóch synów – Teodor i Leonard.
- Myślę, że jestem odbierana jako mama kompletnie nie stawiająca granic, pozwalająca na wszystko, rozpuszczająca swoje dzieci jak pańskie bicze. Ale to nieprawda. Wiem, że wcale nie trzeba na dziecko krzyczeć, warczeć i być dla niego szakalem, tylko – tak jak to robią sarenki – iść sobie razem na polanę, jak dziecko odbiegnie, to się przekona co tam jest i za chwilę samo przybiegnie z powrotem. W przypadku moich dzieci to się sprawdza – deklaruje na blogu Baby By Ann.
Sonia ma trójkę rodzeństwa – a najmłodszym z nich jest jej siostra Maja. Mimo, że dzieli je aż piętnaście lat różnicy, są sobie najbliższe. Maja poszła w ślady siostry: najpierw uczyła się aktorstwa w Krakowie, a potem zamieszkała w Warszawie, gdzie zaczęła występować w kinie i w telewizji. Największym jej sukcesem była główna rola w serialu „Za marzeniami”.
- Zawsze byłyśmy blisko, ale w różnych momentach życia inaczej siebie potrzebowałyśmy. Teraz w ciągu dnia jesteśmy wiecznie „na podsłuchu” – dzwonimy do siebie i esemesujemy. Nigdy w życiu się nie pokłóciłyśmy. Serio. Traktujemy się wzajemnie z ogromną wyrozumiałością – mówi Sonia w serwisie Populada.
Obie bardzo lubią pracować ze sobą. Na planie mówią sobie wszystko, wspierają się i pomagają. Twierdzą, że aktorstwo to praca zespołowa, bo przed kamerą czy w teatrze nie ma wyścigu.
- Cenię Soni doświadczenie, profesjonalizm i po prostu jej ufam – podkreśla Maja w serwisie Kobieta.