„Polish Horror Story” Jarosława Murawskiego w reż. Marcina Libera w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak na blogu mateuszleonrychlak.pl.
,,[…]Już zaczynamy
Polish Horror Story!
Odwiedzi wasze miasta,
odwiedzi wasze domy!”
- „Zespół Nagrobki”
W świecie, który jest przepełniony remakeami, sequelami i rebootami, świecie, w którym zalewani jesteśmy tasiemcowymi serialami, które nie mają końca, a bohaterowie wciąż wracają z martwych w stylu ,,zabili go i uciekł”, przedstawienie opowieści, która ma w sobie coś wyjątkowego i intrygującego jest coraz trudniejsze. Mimo tego, efekt taki udało się osiągnąć w spektaklu ,,Polish Horror Story” w reż. Marcina Libera, z tekstem Jarosława Murawskiego, prezentowanego na scenie MOS w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
Łowcy duchów, autoironia showbiznesu, koszmary pozbawionego celu społeczeństwa, sprzedajni dziennikarze, wyzywający lub zagubieni artyści, a nade wszystko konserwatyści postępu (zupełnie jak u Mrożka). Do tego jeszcze ścieżka dźwiękowa na żywo w wykonaniu „śmiertelnie” dobrego zespołu Nagrobki, i wielki latający spodek dominujący na sceną. Wszystko to w choreografii, przemyślanej i opracowanej przez duet Hashimotowiksa oraz scenografii i kostiumach projektu Mirka Kaczmarka. Czy wydaje się to nieco zbyt dużo jak na nieco ponad półtoragodzinny spektakl? Na szczęście nie. Bogactwo wątków, przenikanie się i uzupełnianie płaszczyzn narracji jest dynamiczne, ale spójne.
Na trupio zielonym tle rozgrywa się prawdziwy medialno-spirytualistyczny dramat, przemoc i obłuda, kłamstwa i pragnienia, zmarli powstają z grobu tylko po to by zaciągnąć żywych w pułapkę śmierci. Powiało grozą? Na szczęście ta opowieść jest równie makabryczna w treści co komiczna w formie. Dzięki temu wywar w czarodziejskim kotle stworzonym przez Libera i Murawskiego staje się hipnotyzujący i uzależniający.
W spektaklu nie zabrakło też licznych nawiązań do horrorowego lore. Choć dostrzegłem tylko nawiązania klasycznych komedii grozy typu Ghostbusters, Rodziny Addamsów i Beetlejuice, to nie były one elementem budowania narracji, a jedynie małym wizualnym puszczeniem oka, do klasyki gatunku, która przypadkowo jest ponownie na fali (za sprawą serialu „Wednesday” i sequelu „Beetlejuice”).
Choć spora część zasługi leży po stronie sprawdzonego duetu reżysersko-dramaturgicznego to zespół aktorski dołożył swoje trzy cenne grosze. Daniel Malchar jako reżyser i twórca Gustav, spaja wszystkie światy przedstawione, będąc tym zagubionym a jednocześnie najbardziej bliskim widzowi bohaterem. Antoni Milancej, jako Wolf, pasjonat łowienia duchów sprawdził się świetnie, ze swoją już wszem i wobec rozpoznawalną aparycją. Z kolei Wojciech Dolatowski, z jednej strony jako Arnie, kompan Wolfa, podchodzący do świata za kurtyną śmierci nieco bardziej emocjonalnie i spirytystycznie, z drugiej jako Doris – siostra Gustava – pokazuje swoje umiejętności w elastycznym kreowaniu odmiennych postaci. Dolatowski dostarcza również jeden z najbardziej milenialsko-nostalgicznych monologów, podszytych tęsknotą, przed którą naprawdę trudno uciec.
Magdalena Osińska jako Zośka, duch młodej dziewczyny, której obecność – jakże by inaczej – sprowadza nieszczęście na bohaterów. Wreszcie medialne trio Rafał Dziwisz, czyli Szef wszystkich szefów, Dominik Stroka (Narąbany ideałami dziennikarz prosto z Wesela) i Marta Waldera, redaktorzyna o wyglądzie pingwina, ustawione w oczywistej opozycji do Muzy, której rolę przyjęła niezawodna Karolina Kazoń, prezentująca tę głębię i złożoność, której często brakuje tabloidowym okładkom.
Ta niesamowita zbieranina, prowadzi widza przez opowieść wystarczająco realną, by mogła się zdarzyć we śnie komuś obdarzonemu wyobraźnią. I to chyba jest najważniejsze, realizm i nadnaturalne zjawiska przenikają się tutaj w równych proporcjach, przez co historia wydaję się prawdziwa, choć w oczywisty sposób nieprawdopodobna. W samym finale twórcy zabierają widzów w zupełnie inne przestrzenie, gdyż nagle się okazuje, że to wcale nie duchy, zjawy i przyziemne koszmary rodem z dramatu Wyspiańskiego, powinny nas martwić. Element przez cały spektakl dominujący nad scenografią uzyskuje nowe znaczenie, przekształcając ogląd sytuacji w jakiej razem z bohaterami utknęli odbiorcy. Zabieg zaskakujący, niezwykle ciekawy i, jak sądzę, bardzo efektowny.
Rekomendacja dla spektaklu ,,Polish Horror Story’’ zawiera się gdzieś pomiędzy ,,Świetnie się oglądało’’ a ,,Jeszcze raz poproszę”. Czy jednak ta opowieść pociągnie i Ciebie drogi czytelniku? Przekonaj się sam, w najbliższym możliwym terminie.