"Bardzo ważna jest dla mnie dotychczasowa publiczność teatru. Nie mogę zaryzykować tego, że ją stracimy" - mówi Marta Miłoszewska, reżyserka teatralna i wykładowczyni akademicka, która od 1 września jest dyrektorką Teatru Miejskiego w Gdyni. W rozmowie z nami opowiedziała o najbliższych planach, wyzwaniach i nadziejach związanych z gdyńską sceną.
Magda Mielke: Dosłownie kilka dni temu rozpoczęła pani pracę w Teatrze Miejskim. Jak pierwsze wrażenia? Coś panią zaskoczyło? Co na początku jest największym wyzwaniem?
Marta Miłoszewska: Póki co towarzyszy mi uczucie onieśmielenia. Mówię to też w kontekście naszej rozmowy, bo już spotkałam się z kilkorgiem dziennikarek i dziennikarzy i za każdym razem, kiedy rozpoczynamy tę rozmowę, czuję, jak trudno jest rozmawiać na samym początku, kiedy jeszcze nic się nie zrobiło i niczego nie udowodniło. "Po czynach ich poznacie" - moją rolą jest robić rzeczy, a nie opowiadać o tym, co zrobię, więc czuję odpowiedzialność i takie pewne onieśmielenie.
W teatrze w tym momencie jest dość pusto.
Tak, teatr jest jeszcze w tej chwili stosunkowo cichy, bo większość zespołu po bardzo pracowitych wakacjach jest w tej chwili na urlopach, więc na razie się w takim kameralnym gronie poznajemy. Nasz sezon rusza dopiero 28 września.
Wobec tego, czy miała już pani okazję poznać zespół? Wiem, że oglądała pani spektakle na Scenie Letniej.
Od momentu, kiedy zdecydowałam się startować w konkursie, a potem, kiedy już ogłoszono, że go wygrałam, dokładałam wszelkich starań, żeby jak największej liczbie osób się przedstawić, ale jeszcze nie wszystkich znam. Poza tym wiadomo, że najlepiej człowieka poznaje się w pracy i tak się dociera w robocie po prostu. Ja też nigdy wcześniej nie pracowałam w Teatrze Miejskim w Gdyni, więc jestem tutaj bardzo nowa.
To skąd w ogóle wzięła się Gdynia i pomysł startowania w konkursie właśnie tutaj?
Nie mam oczywistej odpowiedzi. W momencie, kiedy przeczytałam ogłoszenie o tzw. zamiarze ogłoszenia konkursu w Gdyni, poczułam taki impuls, że jestem gotowa, i pomyślałam, że chciałabym się pierwszy raz zmierzyć z tym wyzwaniem i przygotować koncepcję programową na konkurs. I podjęłam decyzję, że w nim wystartuję. Uważam, że Teatr Miejski w Gdyni ma duży potencjał.
Do tej pory tylko raz zastanawiałam się nad wystartowaniem w konkursie i było to na stanowisko dyrektorki naczelnej w Teatrze w Olsztynie, z którego pochodzę. Ale z wielu różnych powodów nie zdecydowałam się tam startować, chyba za blisko jestem tamtego miejsca. A poza tym, gdy dowiedziałam się, że tam startuje Paweł Dobrowolski, którego uważałam za fantastycznego kandydata, pomyślałam, że wolę kibicować jemu.
W swojej koncepcji programowej pisała pani, że chce budować w Gdyni teatr polski, nowoczesny, rezonujący z lokalną społecznością, oparty na polskiej literaturze i dramaturgii. Wśród tytułów, które się przewinęły, jest "Gdynia" na podstawie reportażu Aleksandry Boćkowskiej czy "Chłopki" Joanny Kuciel-Frydryszak. Trudno o lepsze przykłady, jeśli chodzi o coś, co jest oparte w regionie, a jednocześnie rezonuje na całą Polskę. Czy takich propozycji ma pani więcej, takie tytuły będą wizytówką pani kadencji, czy raczej należy się nastawiać na różnorodność i zaskoczenia?
Do koncepcji programowej załączyłam szeroki katalog propozycji tytułów, autorów i tematów. Ten katalog jest znacznie szerszy niż liczba możliwych do zrealizowania premier, ale to dlatego, że chciałabym, żeby reżyserzy, reżyserki, twórcy i twórczynie, których będę zapraszać, mieli pole wyboru. Rzeczywiście, na te najbliższe cztery lata kadencji ograniczam się do twórczości polskich autorek i autorów i chciałabym, żeby to stało się przedmiotem naszego badania, naszej działalności i tematyką naszego repertuaru. Mam nadzieję - i duże podstawy - sądzić, że uda nam się zrealizować wspomniane tytuły, na razie jednak ciągle mówimy o sferze planów, musimy jeszcze uregulować prawa autorskie do wybranych utworów.
Do tego współczesny polski dramat - wydaje mi się, że było go tu za mało, a jednak to jest programowe zobowiązanie teatru ze względu na powiązania z Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną. Skoro tak ważną nagrodę się organizuje, to fajnie z niej czerpać i chciałabym, żebyśmy czerpali z niej więcej.
Skoro jesteśmy przy polskich autorach i adaptacjach polskiej literatury, nie mogę nie zapytać: chciałaby pani zrealizować tutaj coś autorstwa Zygmunta Miłoszewskiego?
(Śmiech) Ja się już śmieję, bo to jest pytanie, którego kompletnie się nie spodziewałam, a ono pada absolutnie w każdej rozmowie. I już mam taką formułkę, że z jednej strony to byłby oczywiście nepotyzm i niezręczna sytuacja, z drugiej strony nie jest tajemnicą i myślę, że mówię to nie jako żona, tylko jako czytelniczka, ale trochę również jako specjalistka od tekstów - mój mąż jest po prostu jednym z ciekawszych współczesnych polskich autorów, kochanym przez czytelników i czytelniczki, więc na pewno nie będę nikomu zamykać drzwi, gdyby miał taki pomysł. Sama na razie się na pewno na to nie zdecyduję, tym bardziej że będę w przyszłości robiła inscenizację jednej z powieści mojego męża i pierwszy raz będziemy wspólnie pracować, ale nie w Gdyni.
A co w Gdyni chce pani wyreżyserować? Jest już plan kiedy?
Jeszcze nie wiem. Założyłam, że na pewno w pierwszym sezonie nie zdecyduję się na reżyserię. Oczywiście, różne mogą być okoliczności, a ja jestem przecież reżyserką i bardzo chciałabym spotkać się z zespołem także w pracy, bo to jest najlepszy sposób na poznanie się artystyczne, ale myślałam o tym, żeby samej wyreżyserować w kolejnym sezonie - 2026/2027.
Najpierw muszę poznać instytucję, zespół... Myślę sobie, że te moje zobowiązania, szczególnie jako dyrektorki naczelnej, to nie są w pierwszym rzędzie zobowiązania artystyczne, tylko będę przede wszystkim odpowiedzialna za stwarzanie komfortowych warunków pracy współtwórcom, innym artystom i zespołowi, wszystkim jego pionom: artystycznemu, administracyjnemu i technicznemu.
W kontekście planowanych spektakli przewinęła się literatura pisana przez kobiety, ale też nazwiska reżyserek, np. Darii Kopiec, Uli Kijak. Ewy Platt. Czy ten głos kobiet jest dla pani ważny? Będzie się pani starała, żeby tutaj, w Miejskim, było go więcej? Do tej pory słabo to wypadało.
Wydaje mi się, że to jest naturalne, że ten głos powinien być obecny na równi w przestrzeni publicznej. W tej chwili jest po prostu ewidentnie niedoreprezentowany. Na 30 spektakli w repertuarze nie ma prawie żadnego wyreżyserowanego przez reżyserkę. Ten jeden jedyny, który w ostatnich latach został zrobiony przez Zdenkę Pszczołowską już z repertuaru został zdjęty przez poprzednika. Jestem członkinią Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych i my mamy statystyki, że proporcja w zawodzie jest mniej więcej jak 6 do 4. 60 proc. osób uprawiających w tej chwili zawód reżysera teatralnego w Polsce to kobiety, więc ta dysproporcja, niedoreprezentowanie jest rażące.
Przede wszystkim kieruję się jednak tym, żeby zapraszać twórców i twórczynie, którzy wydają mi się ciekawi, którzy są uznanymi artystami i artystkami albo ciekawie się zapowiadającymi, żeby stworzyć im dobre warunki pracy dla ciekawych realizacji. To jest kluczowe.
Jednym z największych osiągnięć pani poprzednika, Krzysztofa Babickiego, było znaczące zwiększenie frekwencji - z kilkunastu proc. do ponad 90. Czuje pani presję związaną z jej utrzymaniem?
Bardzo ważna jest dla mnie dotychczasowa publiczność teatru. Nie mogę zaryzykować tego, że ją stracimy, więc muszę zaprojektować ten okres przejściowy w taki sposób, żeby propozycje repertuarowe z jednej strony były atrakcyjne dla dotychczasowych widzów teatru, ale miały w sobie duży potencjał przyciągnięcia nowej widowni - tej, która do tej pory teatr miejski omijała. Wiem, że niestety jest to liczna grupa osób, które są teatromanami, lubią teatr, ale do tego teatru nie chodzą z różnych powodów, i o tym też mówią wprost. Wolą pojechać do Teatru Wybrzeże albo do teatru w Bydgoszczy czy w Warszawie.
Dziś każdy teatr, nie tylko Teatr Miejski w Gdyni, ale każdy teatr w Polsce musi pazurami walczyć o odmłodzenie widowni. To jest walka o byt. Musimy wychowywać młodych widzów.
Przyciągać młodych chce pani repertuarem czy też jakimiś innymi działaniami?
Chciałabym przyciągać repertuarem: nazwiskami, tematami, tekstami. Mówiąc wprost: chciałabym, żebyśmy się rozepchnęli łokciami. Nie jest moim celem ani zamiarem ocenianie poprzedników, ale to jest jedyny teatr dramatyczny w mieście - pomijam teatr muzyczny, to jest zupełnie innego rodzaju instytucja, tak naprawdę ogólnopolska - i taki miejski teatr ma swoje bardzo określone obowiązki względem mieszkańców. On jest współfinansowany przez wszystkich i powinien przygotowywać ofertę, w której każdy gdynianin, który dokłada się ze swoich podatków, znajdzie jakąś ofertę dla siebie, więc będę walczyła o poszerzenie estetyk, stylistyk, gatunków teatralnych i grona reżyserów i reżyserek.
Czy w tym celu będzie też wykorzystywana mała scena? Teatr ma tutaj w budynku przecież dużą i tę mniejszą przestrzeń, która wydaje mi się dobrym miejscem dla bardziej niszowych czy ryzykownych projektów. Myślę też o monodramach, które ostatnio cieszą się popularnością, a tutaj ich nie ma.
Wygląda na to, że w ogóle zaczniemy od monodramu albo od bardzo kameralnego przedstawienia. Dopiero zaczynam rozmowy, ale chciałabym, żeby pierwszą premierą była adaptacja "Ten się śmieje, kto ma zęby" Zyty Rudzkiej, czyli powieści nagrodzonej literacką nagrodą Nike. Chciałabym, żeby wyreżyserowała to Ewa Platt, młoda, obiecująca reżyserka, która w tym roku zdobyła nagrodę Nowego Yoricka na Festiwalu Szekspirowskim. Jest gdańszczanką, ale jest też moją studentką z Akademii Teatralnej, bardzo ciekawą, posługującą się współczesnymi strategiami reżyserskimi.
Ten teatr w ogóle jest trudny. Większość teatrów, które mają dużą i małą scenę, może eksploatować te sceny równolegle. Ograniczenia Teatru Miejskiego są takie, że wejście na dużą scenę prowadzi przez małą, więc siłą rzeczy tego samego dnia już nie można grać równolegle. I również zespół techniczny jest na tyle kameralny, że trudno obsłużyć technicznie dwa spektakle jednocześnie.
Natomiast jestem zdania, że teatr jest wtedy, kiedy jest aktor, jest widz i ten teatr może się dziać w każdym miejscu, nawet przy tym stole, na ulicy, na Darze Pomorza. Musi nastąpić spotkanie człowieka z człowiekiem i wtedy już może być teatr.
Jak bumerang wraca temat remontu budynku.
To była kwestia poruszana chyba we wszystkich koncepcjach konkursowych. Mam nadzieję, że to będzie całkiem nowy budynek, nie remont. Ponieważ remont w teatrze to koszmar. Pracowałam kilkukrotnie w teatrach, które były w trakcie remontu - zawsze trwa to kilka razy dłużej i kosztuje kilka razy więcej, niż się zakłada. Akurat ten budynek nie był konstruowany i budowany z przeznaczeniem teatralnym i z tego, co wiemy, ma w sobie masę niespodzianek. Ma też ogromne ograniczenia kubatury i możliwości. I żaden, nawet najdroższy, najbardziej wypasiony remont pewnych ograniczeń nie zlikwiduje.
Jak się myśli o instytucji teatralnej, to dobrze byłoby już ją konstruować z myślą o połowie XXI wieku, o tych zmieniających się teatralnych potrzebach. Pewnie moją rolą będzie też wydeptywanie ścieżek do organizatora i przekonywanie o konieczności pomyślenia o budowie nowego budynku. Wiem, że organizator, czyli przedstawiciele Urzędu Miejskiego w Gdyni, mają tę świadomość.
Jeżdżę dużo po Polsce, w wielu teatrach bywam. Większość miast już porządnie doinwestowała swoje sceny miejskie. Szczególnie w tych miastach, gdzie to jest jedyna scena dramatyczna, podobnie jak w Gdyni. Gdynia jest ważnym miastem z ćwierć milionem mieszkańców. Wydaje mi się, że uzasadnione jest zabieganie o to, żeby miejski teatr był adekwatny do rangi miasta.
Wrócę jeszcze do tego rozpychania się teatru łokciami w samej Gdyni i większej zauważalności w regionie. Czy pani ambicją jest też, aby teatr był obecny na jakichś przeglądach i festiwalach ogólnopolskich?
Rzeczywiście marzy mi się wrzucenie teatru na tę orbitę ogólnopolską. Żeby o to zawalczyć, to muszę mieć twórców, współtwórców, reżyserów, reżyserki, autorów, którzy mają taki potencjał. I mieć ciekawy, dobrze skonstruowany repertuar, ciekawe propozycje. Wiem, że to jest możliwe.
Wspomniała pani o Gdyńskiej Nagrodzie Dramaturgicznej. Przez lata towarzyszył jej festiwal Raport, który sprawiał, że o tym miejscu było głośno. Przyjeżdżały teatry z całej Polski, ciekawi goście, ważne tytuły. Czy w swoich planach ma pani starania o to, żeby festiwal powrócił?
Mam wrażenie, że ta ranga i waga festiwalu R@port, jego świadomość była znacznie szersza w Polsce niż w samej Gdyni. To jest bardzo ciekawe, że ten brak, to zawieszenie tego festiwalu naprawdę odbiło się w teatralnej Polsce szerokim echem. Oczywiście festiwale są kosztowne, są też obciążające dla instytucji. Bardzo bym chciała, żeby festiwal wrócił, ale jestem i będę uzależniona od pieniędzy, które dostanę od organizatora. Jesteśmy we wstępnych rozmowach, myślimy w przyszłym roku o edycji pomostowej, czyli o jakimś rodzaju odwieszenia i przygotowania gruntu pod zupełnie nowe myślenie zarówno o festiwalu, jak i o nagrodzie. Docelowo z nową edycją w 2027 r. Taki jest plan, takie jest marzenie.
Chce pani przyciągać młodych do teatru. A co z samym zespołem aktorskim, czy też zamierza go pani odmładzać?
Dla mnie teatr to są ludzie, a nie budynek. Gdybyśmy z zespołem tego teatru wyszli na ulicę, zrobimy teatr, nie potrzebujemy niczego - z ludźmi zawsze zrobimy teatr. Gdyby natomiast ci ludzie stąd wyszli, a ja bym została w tym budynku, to będą tylko puste, głuche ściany.
Ja przychodzę do tego zespołu, do tych ludzi i przychodzę z pomysłem na nich. Bardzo dobrze myślę o zespole, uważam, że ma ogromny potencjał. Różnorodni twórcy i twórczynie, których będę zapraszać, różne stylistyki, które zostaną zaproponowane - mam nadzieję, że one będą stopniowo odsłaniać różne nieoczywiste - i myślę, że często niespodziewane - twarze i predyspozycje aktorów i aktorek. Bardzo na to liczę.
Oczywiście, każdy zespół wymaga tego, żeby co jakiś czas dostał np. zastrzyk młodości. Jeżeli chcemy walczyć o młodą publiczność, to nie możemy udawać, że aktorzy, którzy mają 40 lat, mają lat 20. To po prostu nie zadziała. Zapewne z czasem zacznę się rozglądać szczególnie za aktorami najmłodszego pokolenia, ale na pewno jeszcze nie teraz. Najpierw muszę lepiej poznać i zrozumieć tę instytucję, żeby precyzyjnie zdefiniować jej potrzeby.
A po tych kilku dniach czego się pani najbardziej obawia?
Hmm... sto zakładek mi się w głowie otworzyło. Ja raczej staram się uciekać od tego, czego się obawiam. Mogę powiedzieć, na co mam nadzieję. Mam nadzieję, że zdobędę zaufanie zespołu i nie będę dla nich rozczarowaniem. Mam nadzieję na zwiększone finansowanie ze strony organizatora. Mam nadzieję na zdobycie współfinansowań sponsorskich. Mam nadzieję na to, że widownia, którą mamy, z nami pozostanie, ale że uda nam się zdobywać nową. I mam nadzieję, że premiery, które będziemy państwu oferować, będą dla was ciekawe.