EN

22.11.2022, 13:04 Wersja do druku

Smutek po martwym Kordianie

„Kordian” Juliusza Słowackiego w reż. Zbigniewa Lesienia w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku „Sieci”.

fot. mat. Filmu Polskiego

TVP wystawiła „Kordiana" Juliusza Słowackiego. Format tego teatru to niespełna półtorej godziny. Ostatni sławny „Kordian" - w wersji Jana Englerta (Teatr Narodowy, 2015) - trwał dwie. Zbigniew Lesień wykorzystał godzinę i 15 minut. Jeśli motywem tego ściśnięcia były reguły ramówki, to bolesne. Zarazem w Roku Romantyzmu Polskiego to jedyna inscenizacja tego kiedyś tak ważnego dla nas tekstu. Czy dostaliśmy pełnokrwistego „Kordiana", czy wypisy z niego? Lesień zrobił spójny, po części kręcony w plenerach, spektakl, miejscami zbyt zdawkowy, miejscami sugestywny. Mimo wszystko żal mi różnych subtelności. Jednocześnie to chyba „Kordian" dość zrozumiały, nawet dla mało zapatrzonych w historię i literaturę. Pytanie, czy można to było osiągnąć bez przekształcenia go w migawkę, krótkie wspomnienie o tragicznym młodym Polaku.

Zmienił Lesień kolejność scen. Zaczyna się niby jak oryginał - w piekle, na progu epoki romantyzmu. Piekle przedstawionym tu jako salon. To Englert zastanawiał się, co oznaczają te diabelsko-boskie inicjatywy. Czy to apoteoza, czy potępienie insurekcyjnych uniesień? Chyba ani jedno, ani drugie. Ale potem od razu Wielki Książę Konstanty walczy w mocno skróconej awanturze z Carem o życie Kordiana - to scena niemal z finału. Nasz bohater zostaje rozstrzelany, choć Słowacki tego nie rozstrzygnął. Już martwy, wspomina...

Więc oglądamy porażkę Kordiana przekonującego innych spiskowców do zabicia Mikołaja i jego samotną wędrówkę pod carską sypialnię. Miotanie się w Warszawie 1829 r., kiedy koronowano Mikołaja II na króla Polski, jest przeplatane scenami dawniejszymi. Starcie z interesowną Wiolettą, flirt z Laurą czy opowieść sługi Grzegorza o dawnych bohaterach stają się ledwie mgnieniami.

Kilka kawałków brzmi tu mocno - pulsowanie racji podczas sporu o to, czy zabijać Cara, drwiny Doktora-Szatana z romantycznych uniesień w szpitalu wariatów. Zdania, które Kordian w dramacie wypowiada przed nieudanym samobójstwem, tu padają w obliczu egzekucji. To skądinąd wyraz ciekawych rozterek religijnych Słowackiego tak mocno związanego z chrześcijaństwem, a jednak każącego swojemu bohaterowi wątpić w życie wieczne. Nie ma sławnego monologu z Mont Blanc. Kawałki padają najpierw w katedrze podczas koronacji (Kordian jest jej świadkiem), a potem w monologu niejako już „pośmiertnym".

Powtarzam, jest spójnie i racjonalnie, ogląda się to jak zręczny traktat polityczny w rytmie niepokojącej muzyki Tadeusza Woźniaka. Wstrząsająca jest scena, w której Konstanty tańczy do Mazurka Dąbrowskiego. Dla mnie to wręcz przyczynek do dyskusji o XIX-wiecznych powstaniach. To z listopada 1830 r. było nieprzemyślaną improwizacją młodzieży. Ale czy polska mentalność i kultura mogły - i czy powinny - bezkonfliktowo koegzystować z rosyjskim duchem?

Zarazem szkoda mi rozwichrzenia rodem z Mont Blanc. Czy wyrastamy z poezji? W tym ujęciu Kordian Filipa Kosiora może pozostać tylko poprawny, odarty z części uniesień. Brylują za to: Maciej Tomaszewski jako Car i Cezary Pazura jako Wielki Książę, fizycznie niepodobni, ale sugestywni. To też rewia etiud starszych aktorów: Daniela Olbrychskiego (Przybysz od pieśni „pijcie wino"), Stanisława Brudnego (Grzegorz), Leszka Teleszyńskiego (Prezes), Zdzisława Wardejna (Ksiądz), Krzysztofa Wakulińskiego (Doktor). To paradoks takiego ujęcia dramatu o niepokornej młodości.

Ale nawet taki ściśnięty „Kordian" pozostawił mnie z fundamentalnym smutkiem. Może i dlatego, że konfrontacja Kordiana z Papieżem, tu przerzucona prawie na koniec, tak bardzo kojarzy się z obojętnością Franciszka wobec tragedii Ukrainy. 

Tytuł oryginalny

Smutek po martwym Kordianie

Źródło:

„Sieci” nr 47

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

21.11.2022