Kiedyś, jeszcze w pandemicznej izolacji, trochę dla odpoczynku od twórczych, samotnych szaleństw, zadałam znajomym z Facebooka różne pytania, rodzaj ankiety. Na przykład takie pytanie: „kim byłyby dzisiaj Mickiewicz, kim Słowacki i z którym byś się utożsamiła/utożsamił”. Otóż nie mniej, tylko dziewięćdziesiąt procent odpowiedzi były na korzyść Słowackiego, który według odpowiadających miałby „tendencje proeuropejskie”, i na niekorzyść Mickiewicza, który byłby „narodowcem” i „kościelnym fanatykiem”. Ani jedna z odpowiedzi nie zawierała prostego, logicznego sprostowania: Słowacki i Mickiewicz urodzeni dzisiaj, nie byliby Słowackim i Mickiewiczem z okresu romantyzmu, bo tamtych stworzył duch czasu całkiem inny od naszego, więc krótko mówiąc moje pytanie było pozbawione sensu. Jako psychofankę Mickiewicza szczególnie uraził mnie ten stereotyp narodowca, który w rozumieniu piszących oznaczał „narodowe samolubstwo” i „skrajny nacjonalizm”. Oba te terminy, przeniesione w epokę romantyzmu, znaczyłyby przecież coś całkiem innego niż mogą znaczyć dzisiaj, w kraju wolnym od zaborów. Trudno wyobrazić sobie dzisiejszego „narodowca”, który jak Mickiewicz walczy o organizację Legionów Żydowskich i uważa je za podstawę strategii w walce o wolność Polski.
Narosło tych stereotypów wiele i przede wszystkim rzutują one na powszechny sposób odczytywania wieszczów. Jeśli zagłębić się w formułki szkolne, pełno tam przytłaczających przymiotników jak „wielki”, „epokowy” „wieszczy”. Jeśli spojrzeć na romantyczną ikonografię, (okropną zresztą i na ogół kiczowatą) wszystko jest potężne; od chmur, przez skały, po rozwiane wiatrem płaszcze. Romantyk natomiast malowany jest w somnambulicznym zamyśleniu, ponurym na ogół i wagi ciężkiej. Widział ktoś kiedyś wesołego romantyka? Z tego też powodu każde odczytanie romantycznego utworu ma w sobie coś z modlitewnego uniesienia albo histerycznego transu, nawet jeśli jest to cicha i skromna interpretacja. Wymiar „potęgi” wypełnił pojęcie romantyzmu, nie zostawiając miejsca na zwykły oddech. Od lat staram się mówić Ballady i romanse Mickiewicza, mówić – nie recytować, i mam wrażenie, że tak właśnie były pisane, a niszczy je i zubaża modlitewna deklamacja.
Bo co to jest romantyzm? Epoka historyczna, ideowa, literacka, w Polsce szczególna, bo podbita tragedią nieistniejącej ojczyzny. Trudno wyobrazić sobie lepszy grunt dla duchowości romantycznej. Ale romantyzm to także stan ducha jednostki. Czy każdy twórca romantyzmu był romantykiem? Czy każdy porywał się na sprawy wielkie, choć przegrane w imię romantycznego marzenia? Gdybyśmy wzięli pod lupę największych, Słowackiego, Norwida, Krasińskiego, Mickiewicza, to chyba jednak tylko ten ostatni żył i umarł tak, jak można by to opisać w romantycznym utworze. Ani Słowacki, grający na giełdzie realista, ani genialny, choć neurotyczny Norwid czy zachowawczy Krasiński, nie świadczyli życiem i temperamentem o swojej romantyczności. Każdy z nich przegrał na swój sposób, ale wystarczy spojrzeć na zdjęcie pośmiertne Mickiewicza, żeby przyznać, że ten umęczony rycerz straceńczej sprawy nie zginął od niczego innego jak od swojego romantyzmu właśnie, realizowanego konsekwentnie i z uporem. Romantyczne było doświadczanie spartańskich warunków życia, na jakie zdecydował się organizując w Turcji Legiony. Romantyczna była wiara w szansę pogodzenia frakcji, które o legionach decydowały, romantyczna samotność w takiej nadziei. Romantyczna, dosłownie jak z romantycznego dramatu, ostatnia scena z życia, kiedy siwy i udręczony słabością poeta, ubrany w samą koszulę, trzyma się framugi drzwi i zamierza pokonać chorobę. Potem już tylko romantyczny obraz na zdjęciu tajemniczego fotografa – zmarły poeta w połatanym, siermiężnym kaftanie, legowisko okryte szmatami, odczuwalne nawet na fotografii zimno i ubóstwo wnętrza.
A potem? Bo w Balladach i romansach oraz w Dziadach jest przecież głównie jakieś „potem”, duch niespełniony, drugie życie, dialog z tymi, co na ziemi. Mickiewicz chciał być pochowany w Montmorency, obok żony. I żeby na jego pogrzebie nie było żadnych mów: ani kościelnych, ani świeckich. Pochowano go na Wawelu, a mowy wygłaszano przy dzwonach i fanfarach. To może dobrze, może nie mogło być inaczej, skoro romantyzm to potęga. Taki jest duch romantyzmu, ale co z duchem romantyka? Niespełniony, nawet w marzeniu o własnym pogrzebie. Niespełniony w krzywej legendzie, która sprowadza go do „myśli narodowej”, pomija intelektualną wartość dzieł. Niespełniony w obrazie własnej osoby, która zaklęta została na „Judachu skale”, pośród „spienionych chmur”. A on przy żonie chciał być pochowany i bez słów. Dusze romantyczne nigdy nie doznają spełnienia.
Joanna Szczepkowska